O wzajemnym szacunku jako drodze do zgody w rodzinie
Słowa, które powinny być wyzwaniem, niejednokrotnie stają się kamieniem nie do udźwignięcia. Bo łatwo o miłość w sytuacji wzajemnego poszanowania. A kiedy przyjdzie zabiegać o nią na przekór uczuciom?
Wierność przykazaniu zobowiązuje - rzecz wiadoma. Jednak ci, którzy wezwanie do miłości bliźniego potraktowali serio, tłumaczą, że bez solidnych podstaw nie powstanie żadna trwała budowla. Wreszcie, że błogosławione są dzieci wyfruwające ze szlachetnego gniazda, a biada tym, które przez lata dorastania ścigało przekleństwo. Tylko czy prawda może być aż tak... dwutorowa?
- Bo co ona winna? - powtarzała Barbara. Kobieta lubiła skracać czas rozmyślaniem. Mało było w nim jednak planowania i marzeń. Sferę ducha starszej pani zdominowały wspomnienia - tym bliższe, im dalsze - oraz próba docieknięcia logiki dziejących się zdarzeń. Mało rozumiała. Ale im dłużej nad wszystkim deliberowała, tym mocniej utwierdzała się w pewności, że synowa nie tyle została jej dana, co zadana. W głębi serca postanowiła podjąć się próby jej nawrócenia!
- A mama zamierza dziś odpoczywać? Krzysio o spacer prosi od rana, i to koniecznie z babcią - zagadnęła żona Jacka.
Barbara uśmiechnęła się z przekąsem.
- Znaleźli służącą. Ale najgorzej, że ten trzyma jej stronę - westchnęła. - Mały niby grzeczny, w końcu prawdziwie mówią, że wnuki kocha się bardziej niż dzieci. Tyle że ja mam chore nogi, a on w gorącej wodzie kąpany. I kto za nim nadąży... - analizowała w myślach.
Wyszli. A kiedy wrócili, na stole parowała kolacja. Barbara wymówiła się bólem głowy i zamknęła w swoim pokoju. Przez uchylone drzwi domownicy słyszeli tylko szept wyznaczany rytmem przesuwanych paciorków.
Śniadanie seniorka poprzedziła prośbą o ściszenie radia. - Głowę mi rozsadza. To pewnie przez ten wiatr - dodała gwoli usprawiedliwienia, po czym wnikliwie wyjaśniła synowi okoliczności nabawienia się niedyspozycji: zimno, wiatr, pogoń za dzieckiem... A kiedy ten zaproponował wizytę u lekarza, kobieta stwierdziła, że bez cierpienia nie ma zbawienia i... zamilkła.
A jednak cisza, jaka zapadła tego dnia w domu, była pozorna - przerywało ją dorzekanie Barbary. Czuła, że młodzi jej nie rozumieją, dlatego postanowiła wygadać się przed przyjaciółką. A że drzwi do pokoju były otwarte, młodzi usłyszeli, że matka w trosce o ich lepsze samopoczucie postanowiła zamieszkać w „Spokojnej zatoce”. Syn prosił, Barbara płakała. Wyszedł, kiedy poprosiła, aby wybierał: albo ona, albo żona.
Aśka wykręciła numer siostry.
- Już nie wiem, co mam robić - żaliła się do słuchawki. - Odzywam się, źle. Milczę, jeszcze gorzej. „Widać do niczego już się nie nadaję, skoro nie mogę pomóc” - powiedziała, kiedy z szacunku dla jej wieku postanowiłam odciąć ją od obowiązków. Więc poprosiłam, by pospacerowała z Krzysiem. Wtedy oskarżyła mnie o swoje złe samopoczucie. Mówię ci, zwariować można - trzeszczała jak katarynka.
Siostra próbowała zażegnać konflikt tłumaczeniem, że jak świat światem cierpliwość przegrywała z wiekiem. - Obowiązek to uszanować każdą siwą głowę. Lepiej jednym uchem wpuścić, drugim wypuścić, zamiast wszczynać dyskusje, które i tak niczego nie zmienią. Dziecko wychowasz, babcię musisz zwyczajnie zaakceptować - uwrażliwiała.
- A propos Krzysia! A wiesz, że ostatnio nawet dobranocki ustępują przed telenowelą?!
W kontynuacji kolejnego wątku przeszkodził jej wzrok męża. Pożegnała się spiesznie, bo i po co nadwerężać rodzinny budżet, kiedy w zasięgu był prawdziwy kozioł. „Siadła” na ślubnego.
- Wiesz, że uzależnienie od matki to pierwszy przejaw niedojrzałości do małżeństwa? - atakowała. On milczał. Panująca cisza jakby ją nakręcała... - Mówiłeś, że lubisz moją kuchnię, a ja usłyszałam, że w ogóle nie umiem gotować. A kiedy wspomniałam, że obiadu nie będzie, bo mam wizytę u lekarza, powiedziała, że skoro nie potrafię sobie zorganizować czasu, niepotrzebnie za ciebie wyszłam. Czy ty w ogóle mnie słuchasz? - podniosła głos.
Jacek sięgnął po pilot. Dla mężczyzny wyzwaniem jest działanie. Rozmów o sferze ducha będzie unikał jak ognia. No może w kwestii świętego spokoju zgoda panuje bez względu na płeć. Ale już ścieżki, jakie do niego prowadzą, są tak różne, jak różni pragnący go ludzie.
Jacek - syn i mąż starał się postępować tak, jak go uczono. Ludzie starszego pokolenia przyswoili mądrość, że droga do zwycięstwa to życie zgodne z wolą Bożą. Że bardziej niż zmiennej modzie dyktowanej przez świat, trzeba ufać prawdzie wyrytej na kamiennych tablicach. Czuł, że jakakolwiek próba opowiedzenia się po jednej ze stron stanie się jego przegraną. A przecież miał syna i wiedział, że dzieci wychowuje się przez przykład.
Z matką mógł nie zgadzać się w wielu kwestiach, ale nic nie było w stanie podważyć faktu, że to ona go wykształciła i staraniem własnych rąk wzniosła dom, w którym on teraz mieszka. Żona urodziła mu dziecko, troszczyła się o domowe ognisko. Życia poza nią nie widział i winił siebie, że kobiety jego życia nie potrafią się dogadać. Tak źle i tak niedobrze. Obiektywnie patrząc, jako mąż stał się odpowiedzialny za żonę. Z moralnego punktu widzenia matce - jak żadnej innej kobiecie - winien był szacunek. I bądź tu mądry! A przecież tak niewiele trzeba, by żyło się im, jak Pan Bóg przykazał.
Szacunek - towar deficytowy czy słowo tak stare, że nieprzystające do rzeczywistości? Bez wątpienia wyznacznik ludzkich relacji. A może problem tkwi w tym, że my nie dostrzegamy oczywistości?
Co mnie zainspirowało do przyjrzenia się rzeczywistości pod kątem szanowania siebie i bliźnich? Rozmowa. Krótka wymiana zdań będąca efektem listopadowej zadumy. Koleżanka rzuciła hasło, że człowiek niepotrzebnie boi się śmierci, skoro ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, jaki raj czeka nas po drugiej stronie istnienia. - Pomyślcie tylko! Wszystko, co pokazuje telewizja: największe luksusy, to będzie pryszcz w porównaniu z niebem - apelowała do zbiorowej wyobraźni. Ktoś inny, nastawiony bardziej sceptycznie, podsunął myśl, że lęk jest czymś naturalnym w zderzeniu z przekroczeniem linii, o której nikt nie opowiedział (choć wielu przed śmiercią obiecywało powrót ze szczegółową relacją!). Ale nam w pamięci utkwiło zdanie kolegi, że za niebo, w którym wszyscy się kochają, on dziękuje. - No bo jaki sens miałoby życie z jedną kobietą, jeśli potem wszystkie byłyby jednakowo miłe?
Żart żartem, ale pytanie zostało. Nawet nie pytanie, bo treść przykazania nakazującego miłowanie bliźniego jak siebie samego poznają już komunijne dzieci. Tymczasem okazuje się, że na liście naszych „miłości” bezskutecznie szukać zapisu: „sąsiedzi”, „świadkowie Jehowy”, „cały świat”. Przepytani na okoliczność tekstu najchętniej wymieniali dzieci, współmałżonków, rodziców, ci bardziej świadomi na pierwszym miejscu - Boga, a dowcipni - nowy samochód, komputer lub... wakacje w Egipcie. Ludzie starsi, słynący z doświadczenia, mawiają, że jacy młodzi, tacy idole. I że wolimy przegrywać z wiatrakami, niż wymagać od siebie, nawet jeśli świat od nas nie wymaga. A przecież kierunek jest jasno określony - wystarczy tylko podmienić jedno słowo drugim.
Bez szacunku nie ma cywilizacji. Niemożliwością jest, by wszyscy mówili jednym głosem. Walka na argumenty bywa twórcza, pod warunkiem że szanuje się prawo każdego do wyrażania własnej opinii. - Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe - chcesz, by inni cię słuchali, naucz się słuchać. Walcz z wadami, ale nie z człowiekiem, pamiętając, że każdy jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże - mówili ludzie starsi - strona w sporze. A jest on odwieczny: ci, którzy żyją dłużej, zarzucają młodym, że sądzą po pozorach, bo goni ich czas. Zamiast wsłuchać się w racje drugiej osoby, by ją zrozumieć, zadowalają się standardowymi opiniami albo - co gorsze - nie zastanawiając się nad własnym zdaniem, polegają na „autorytetach” z telewizji. Bo tak jest modnie.
- Ci, którzy czasu mają najwięcej, gonią najbardziej - na poparcie tezy młodzi opowiadają, jak to starsi nie potrafią czekać cierpliwie w kolejce w sklepie czy do spowiedzi. Narzekają, że dziadkowie oczekują od nich, by dorównywali im mądrością, zapominając, że każdy wiek ma swoje prawa, a nauka na błędach bywa najcenniejszym doświadczeniem. Seniorzy odpierają zarzuty tłumaczeniem, że współcześni młodzi ze swoją roszczeniową postawą wobec świata z pewnością będą gorsi na starość dla swoich wnuków niż ich pokolenie... Koło się zamyka. Czy istnieje recepta na happy end?
Rodzice narzekają nieraz, że na stare lata dzieci o nich zapominają. Albo zapytani o relacje tłumaczą je, że takie mądre i zaradne, więc nie odwiedzają, bo o czym miałyby rozmawiać z prostym ojcem czy matką? Nie trzeba dodawać, że pod płaszczykiem usprawiedliwień (bądź co bądź miłość rodzicielska bywa irracjonalną!) kryje się najczęściej dramat samotności i porażki. Ludzie starsi wbrew osądom o bieg, zwalniają. Ich pamięć oscyluje wokół przeszłości, a wiek sprzyja rozmyślaniom. Kiedy rachunek sumienia wypada pozytywnie, radość z dokonań promieniuje na otoczenie. Jest tak, jak być powinno! Ale jeśli oglądając się wstecz, zauważają, że chęć wyprowadzenia dzieci na ludzi spaliła na panewce, pojawia się gorycz. Żal bywa też owocem przeżyć, jakich nikomu nie szczędzi życie. I na to nie ma recepty. Zawsze jednak dla dobra obu stron, zamiast potęgować ból, lepiej spróbować go osłodzić. A zdanie „kochaj bliźniego swego jak siebie samego” stanie się nie nakazem, lecz rzeczywistością. I to jak piękną!
opr. aw/aw