Przez dwa tysiące lat chrześcijanie wypatrują końca świata, opierając się na analizie Biblii, objawień, prawdziwych bądź domniemanych proroctw
Przez dwa tysiące lat chrześcijanie wypatrują końca świata, opierając się na analizie Biblii, objawień, prawdziwych bądź domniemanych proroctw. Poszukiwania te, w sposób mniej lub bardziej dojrzały, zanurzone były w wierze. Okazuje się, że dziś to nie wystarcza. Z pomocą przychodzą wymarłe cywilizacje i obliczenia „naukowców”.
Międzynarodowa firma Ipsos Global przepytała mieszkańców ponad 20 krajów, by poznać ich stosunek do teorii, zgodnie z którą cywilizacja Majów przewidziała, że kres ludzkości nastąpi 21 grudnia 2012 r. Według wyników badań wierzy w to co dziesiąty mieszkaniec Ziemi, a 8% odczuwa z tego powodu strach. Polacy są pod tym względem w czołówce. Grudniowego armagedonu boi aż 13% rodaków. Wprawdzie nie budują masowo schronów, jak to jest w Stanach Zjednoczonych, gdzie można kupić miejscówkę z opcją de lux za jedyne 50 tys. dolarów, to jednak w kraju, który w większości deklaruje się jako katolicki, tak poważne traktowanie wieści o końcu świata jest co najmniej niepokojące.
Atmosferę strachu podsycają media, publikując przepowiednie różnych „proroków”. Jednak w największe zdumienie wprawiła mnie gazeta, która ogłosiła, iż jeden z fragmentów „Dzienniczka” s. Faustyny jest zbieżny z tym, co o końcu świata napisali Majowie. W kolejnym artykule ten sam tytuł zapewnia, że proroctwo dotyczące kresu ludzkości ukryte jest pod egipskim Sfinksem i gdyby naukowcy je odkryli, może udałoby się ocalić świat przed potopami czy innymi kataklizmami.
Biblia i nauki ścisłe zaprzeczają tym rewelacjom. Problem jednak w tym, że zamiast sięgnąć po Pismo Święte czy publikacje naukowe, wybieramy tabloidy, które wielu zdążyły już zrobić z mózgu papkę. Trzeba też przypomnieć, że wiara w zabobony po pierwsze jest grzechem, a pod drugie - może doprowadzić do chorób psychicznych. Może dlatego, zamiast nabijać kieszenie wątpliwych proroków czy mediów, warto sięgnąć do źródeł fachowych?
Pierwszym z nich i obowiązkowym dla katolika powinno być Pismo Święte. Wpisując w google frazę: „co o końcu świata mówi Biblia”, otrzymamy blisko 300 tys. wyników. Jednak dla katolika odpowiedź powinna być oczywista: „Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec” (Mt 24,36; por. Mk 13,32). Czytając Pismo Święte, natrafimy na teksty nazywane w biblistyce apokalipsami, które dotyczą tematyki końca czasów. W Starym Testamencie jest to Księga Daniela. Podobne teksty występują też we fragmentach ksiąg prorockich. W Nowym Testamencie wszystkim znana jest Apokalipsa św. Jana. Opisuje ona wiele budzących grozę wydarzeń, kataklizmów niosących zniszczenie. Gatunek apokaliptyczny obecny jest także w Ewangeliach (np. Mk 13) oraz w Listach Apostolskich (np.: 1 Tes 4,13-5,11; 2 Tes 1,3-2,12 czy 2 P 3,1-13). Czy jednak rzeczywiście w Biblii znajdziemy odpowiedź na pytanie, jak będzie wyglądał kres tego świata? - Pismo Święte „zajmuje się” Bogiem, a nie światem - zastrzega ks. dr Waldemar Linke, biblista z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, podkreślając, iż Biblia nie jest wykładem historii, a tym bardziej projekcją przyszłości. - Szeroko rozumiane przepowiednie, jakimi ludzkość karmiła się od tysiącleci, to owoce naszej ciekawości i niepokoju. Bóg chce nam powiedzieć, że żyjemy na tym świecie tylko w ograniczonym czasie. Że - jak śpiewa Antonina Krzysztoń - „jest inny świat”. Dobrze byłoby postawić sobie pytanie o to, jak żyć, by nie zmarnować czasu, który został nam dany, i czym będzie dar wieczności - dodaje. Biblista zwraca uwagę, że ciekawość przeszkadza w skupieniu się na tym, co naprawdę ważne. Wyjaśnia także, iż wielość obrazów czy języków, jakimi Pismo Święte opisuje koniec świata, sprawia, że żaden z nich nie jest ani uprzywilejowany, ani realistyczny.
Księża ostrzegają też przed błędnymi interpretacjami Biblii, które proponują szczegółową relację z Bożego planu zakończenia ludzkiej historii. Katechizm Kościoła Katolickiego jasno mówi, kto może interpretować Pismo Święte: „zadanie autentycznej interpretacji słowa Bożego, spisywanego czy przekazanego przez tradycję, powierzone zostało samemu tylko żywemu Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, który autorytatywnie działa w imieniu Jezusa Chrystusa, to znaczy biskupom w komunii z następcą Piotra, Biskupem Rzymu. Urząd ten Nauczycielski nie jest ponad słowem Bożym, lecz jemu służy, nauczając tylko tego, co zostało przekazane. Z rozkazu Bożego i przy pomocy Ducha Świętego słucha on pobożnie słowa Bożego, święcie go strzeże i wiernie wyjaśnia. I wszystko, co podaje do wierzenia jako objawione przez Boga, czerpie z tego jednego depozytu wiary”.
A co o grudniowym końca świata mówi nauka? - To głupoty, stek bzdur - mówi ostro prof. Michał Różyczka, astronom z Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, zapewniając, iż żaden ze scenariuszy, które krążą w internecie, nie jest możliwy. - Nie ma danych, które świadczyłyby o tym, iż w tak krótkim czasie Ziemi coś zagraża. Owszem, prawdopodobieństwo istnieje, ale w skali co najmniej kilkudziesięciu lat, a nie paru tygodni - mówi naukowiec, tłumacząc, że w naszej perspektywie możemy mówić o zjawiskach groźnych dla ludzkości, jak np. kolizje Ziemi z jednym z ciał układu słonecznego. Stany Zjednoczone i Europa myślą o tym bardzo poważnie. Do tego stopnia, że od blisko 20 lat działają służby astronomiczne, które wyszukują potencjalnie groźne dla Ziemi obiekty. - Przed niektórymi katastrofami możemy się zabezpieczyć, np. przed uderzeniem planetoidy. Nie znaczy to, iż znamy wszystkie zagrożenia, ale większość - tak - twierdzi prof. M. Różyczka.
Na pytanie, dlaczego ludzie wierzą w przepowiednie o końcu świata, astronom odpowiada, że winny jest system polskiej edukacji, według którego w programie liceum znalazła się np. tylko jedna lekcja fizyki. - Rugowanie przedmiotów ścisłych to zbrodnia na umyśle narodu - stwierdza kategorycznie. - Efektem tego jest wiara szarlatanom, którzy nabijają sobie kabzę na naiwności ludzkiej. A do czego to może doprowadzić, pokazuje przykład z Jimem Jonesem, który założył sektę religijną Świątynia Ludu i w 1978 r. przekonał jej członków, żeby przeprowadzili się do Gujany. Tam obwieścił koniec świata i ponad 900 osób, które były z nim w tym kraju, popełniło wówczas samobójstwo. Dlatego poznanie naukowe jest bardzo ważne - puentuje astronom.
Im bliżej daty rzekomej zagłady, tym więcej się o niej mówi i pisze. Żarty w internecie, katastroficzne filmy, rozmowy dorosłych, a nawet reklamy nawiązujące do 21 grudnia - to wszystko podsyca lęk wśród dorosłych, ale i dzieci. - Odzwierciedlają one zachowania rodziców. Jeśli widzą, że dorośli rzeczywiście przejmują się przepowiedniami, to również przeżywają lęk przed końcem świata. Natomiast, gdy rodzice są spokojni, to oddziaływanie innych osób czy mediów na ich dzieci jest znikome - mówi psycholog Elżbieta Trawkowska-Bryłka, dodając, że długotrwały, spowodowany lękiem, stres może odbić się na zdrowiu dziecka, zaczynając od osłabienia odporności fizycznej organizmu, na nerwicach, depresjach i rozchwianiu emocjonalnym kończąc. Dlatego trzeba wytłumaczyć maluchowi całe to związane z końcem świata zamieszanie. Jak to zrobić? - Jeśli rodzice są wierzący, to nie powinni mieć problemu z wytłumaczeniem, skąd się biorą takie przepowiednie - uważa E. Trawkowska-Bryłka. - Koniec świata był już zapowiadany wielokrotnie, zwłaszcza przez różne sekty chrześcijańskie, np. Świadków Jehowy. W Biblii jest napisane, że nikt poza Bogiem nie wie, kiedy nastąpi koniec świata, a my powinniśmy żyć tak, aby w każdej chwili być gotowymi na spotkanie z Panem. Bo czym jest właściwie koniec świata, jak nie powtórnym przyjściem Jezusa na ziemię? Chrześcijanie z I w. modlili się: „Marana tha - Przyjdź Panie Jezu”. Koniec świata z perspektywy katolików jest więc spełnieniem przepowiedni o prawdziwym królowaniu Chrystusa. Dzieci, którym rodzice potrafią przekazać tę prawdę, wiedzą, że nie ma się czego bać. Gorzej jeśli dorośli sami panikują i, zamiast wierzyć Bogu, szukają sensacji w ludzkich przepowiedniach - podkreśla psycholog.
Komentując wyniki badań Ipsos Global, socjolog o. prof. Leon Dyczewski z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego podkreśla, że wiara w przepowiednie nie jest wyłącznie cechą Polaków. I rzeczywiście - np. Francuzi biją nas na głowę. Władze tego państwa, chcąc uniknąć tłumów i ewentualnych wypadków, ogłosiły, że na pięć dni przed rzekomym końcem świata zamykają dostęp na górę Pic de Bugarach, którą wielu uważa za miejsce, gdzie przetrwa życie na Ziemi.
- Wiara w przepowiednie sprawia, że stajemy się łupem dla różnego rodzaju sekt, szarlatanów, którzy liczą na szybki pieniądz łatwowiernych, o niskiej świadomości, lękliwych, nieumiejących odnaleźć się w zagmatwanym świecie ludzi - ostrzega o. prof. L. Dyczewski. - W Polsce kategoria takich osób wzrasta. Ale cóż się dziwić, świadomość tabloidowo-telewizyjna jest powszechna, a dziennikarze tych mediów zatracili już chyba zdrowy rozsądek w propagowaniu „wieści nie z tego świata” - dodaje, podkreślając, że ani rzetelna wiedza, ani Biblia nie dają nam przesłanek, na podstawie których moglibyśmy określić datę końca świata. - Niektóre teksty Nowego Testamentu rysują nam obrazy katastroficzne, ale nie po to, abyśmy żyli w lęku, ale byśmy byli ludźmi przygotowanymi na śmierć. Koniec świata? Z pewnością. Z każdą chwilą jest bliżej. Tyle, że nikt z nas nie wie, ile tych chwil jeszcze przed nami i kolejnymi pokoleniami zostało - dodaje socjolog.
Egzorcysta diecezji siedleckiej o. Franciszek Chrószcz OMI uspokaja, opowiadając, że dwa miesiące temu był w Kodniu o. Tomasz, misjonarz pracujący w regionie Majów w Meksyku, który powiedział, że Majowie zaprzeczają jakoby w grudniu miał skończyć się świat. - Mówią tylko o zakończeniu pewnej ery i rozpoczęcia liczeniu czasu od nowa. Co do przepowiedni, wróżb czy innych horoskopów, to wiara w nie jest raczej głupotą niż grzechem i wskazuje na pewne dewiacje psychiczne - uważa oblat.
„Ludzkość ma dziś narzędzia niespotykanej mocy. I może z tego świata uczynić ogród lub obrócić go w gruzy” - powiedział w Fatimie Jan Paweł II. Słowa te dzisiaj mają szczególne znaczenie. Dlatego tym, którzy wszędzie szukają spełniających się znaków końca świata, należy przypomnieć, że panowanie antychrysta będzie jedynie chwilą w wieczności. Symbolicznie jest to wyrażone w Biblii stosunkiem trzech i pół roku do tysiącletniego czasu królestwa Bożego. Klucz do jego bram już dostaliśmy i nie ma potrzeby ich szukać, zanim nie zostaną nam otwarte. Ten klucz to wiara.
Co mówi Apokalipsa?
Ks. dr Waldemar Linke, biblista z UKSW
Czy Apokalipsę św. Jana trzeba brać dosłownie?
Jak każdą poezję, Apokalipsę należy czytać dosłownie w tym sensie, że uwagę trzeba poświęcić każdemu słowu. Jednak taka lektura poezji nie wystarcza, by uchwycić jej sens, przesłanie. Apokalipsa jest wizją poetycką, co nie oznacza, że jest to efekt wolnej gry wyobraźni. Poprzez nią autor chce przekazać swym czytelnikom treść, która mogła być dla nich zrozumiała i miała wielkie znaczenie. Gdyby mówił rzeczy nieistotne czy niezrozumiałe, jego tekst zaginąłby, nie czytano by go z zainteresowaniem przez prawie 20 stuleci. Jednak musimy pamiętać, że jest to tekst, którego odbiorcy żyli w określonej sytuacji kulturowej: obchodziły ich konkretne problemy, czytali konkretne teksty, wypowiadali się w konkretny sposób. Musimy więc wejść w ich świat, żeby przysłuchiwać się temu, co mówi do nich autor Apokalipsy, ze zrozumieniem. Czytelnicy lub słuchacze Apokalipsy, ponieważ była ona przeznaczona raczej do wspólnej lektury na zgromadzeniu liturgicznym, mieli dwa zasadnicze punkty odniesienia. Pierwszym z nich była ich wiara w Jezusa Chrystusa - Syna Bożego i sędziego świata. Drugim - bogactwo tekstów religijnych, jakie zrodził judaizm, z którego wyrosło chrześcijaństwo. Autor Apokalipsy chciał pokazać swym odbiorcom, że święte pisma judaizmu nie straciły swej wartości, ale dopiero w odniesieniu Jezusa Chrystusa da się je właściwie zrozumieć. Wspólnota czytająca Apokalipsę ma do rozwiązania przede wszystkim problem religijny: jak pogodzić wierność judaizmowi z jego konsekwentną wiarą w jedynego Boga oraz wiarę w bóstwo Jezusa.
Czy strach przed końcem świata jest uzasadniony?
Czego się boimy? Jeżeli tego, że stracimy ten świat, w którym żyjemy, to powinniśmy się bać, bo on przemija. Świat mojego dzieciństwa już nie istnieje. Został zabudowany innymi budynkami, zasadzony innymi drzewami. Żyją tam inni ludzie. Czy to źle? Pewnie źle by było, gdyby pozostał on taki, jak 40 lat temu. Tego też można by się obawiać. To, co przemijalne, przemija. Musimy się z tym jakoś uporać, bo nie zmienimy natury świata żadnymi sztuczkami, tak jak postęp medycyny nie da człowiekowi nieśmiertelności, a więc nie uwolni go od strachu przed śmiercią. Lęk, jaki budzi w nas fakt przemijania, można spychać poza krąg naszej świadomości, a można mu stawić czoła i pytać siebie, jakie są dla nas źródła nadziei w przemijającym świecie, jaki jest sens tego naszego istnienia, które prędzej czy później dobiegnie kresu. Wiara religijna nie jest ucieczką od tego lęku i nie chroni przed nim, ale pomaga szukać nadziei i sensu przemijającej doczesności.
W Apokalipsie jest też mowa o przyszłym świecie - Nowej Jerozolimie. Jak będzie ona wyglądała? Św. Jan opisuje ją bardzo barwnie.
Tyle że nie należy tych opisów brać dosłownie. Te bogactwa, drogie kamienie, to nic innego jak symbol: tak cenne rzeczy, jakimi są na ziemi dla wielu klejnoty, będą dla nas - w wymiarze duchowym - nieustanną rzeczywistością. Pan Jezus był bardzo powściągliwy, kiedy mówił o szczęściu, które na nas tam czeka. Pozostawił takie wyrażenia, jak „dom Ojca”, „przy Moim stole” - bardzo skąpe opisy.
Apokalipsa mówi więcej, ale też niewiele. W końcowych fragmentach są dwie wizje niebiańskiej Jerozolimy. „Jeruzalem czasów mesjańskich”, która pojawia się jako druga, jest tak naprawdę wprowadzeniem, a początek rozdz. 21: „Nowe stworzenie - Jeruzalem Niebiańskie” to - krótko mówiąc - sedno, wizja nowego nieba i nowej ziemi, przyszłości, która nas czeka. I to trzeba, oczywiście symbolicznie, ale jednak odbierać jako rzeczywistość. Tak będzie: przemieniony kosmos, przemieniona ziemia.
W Nowej Jerozolimie św. Jan nie zauważył świątyni.
W Ap 21,22 czytamy: „a świątyni nie ujrzałem w niej (bo Jeruzalem jest w grece, podobnie zresztą jak i hebrajskim, w rodzaju żeńskim, dzięki czemu łatwiej porównać je do kobiety, małżonki Baranka), Pan bowiem, Bóg Wszystkodzierżca [Pantokrator], jest jej świątynią i Baranek”. Mowa tu o świątyni, nie o kościele. Świątynia to miejsce, które jest pałacem bóstwa, miejscem tylko dla niego przeznaczonym. Z ludzi ma tam dostęp tylko kapłańska służba bóstwa, „interesanci” wpuszczani są wyjątkowo. Kościół to miejsce, gdzie gromadzi się wspólnota, to jej dom przeznaczony do sprawowania nabożeństw. Podobnie zresztą jest z synagogą czy meczetem, bowiem świątynia w sensie ścisłym istnieje tam, gdzie obecność boga jest zmaterializowana w wizerunku lub symbolu, którego kult ma charakter posługiwania bóstwu (mycia go, karmienia, ubierania, występów artystycznych ku jego czci lub przyjemności). Kościół bierze swą nazwę od greckiego słowa ekklesia. Autor Apokalipsy był tego zdania, że to, co jest rzeczywistością ostateczną, to wspólnota Boga z ludźmi (Ap 21,3), a nie świątynia. Tak więc tekst, o którym mówimy, nie mówi o kościołach, synagogach czy niczym takim. Można powiedzieć, że w Nowej Jeruzalem wszystko jest wspólnotą Boga z ludźmi, a więc Kościołem.
NOT. MD
Echo Katolickie 49/2012
opr. aś/aś