Jezus jest Panem ryzyka

"Gdy wybieramy wygodę, myląc szczęście z konsumpcją (...) tracimy wolność" - papież Franciszek

„Pierwszym sidłem, jakie diabeł zastawia na osobę, która zaczyna służyć Panu Bogu, jest obawa przed ludzką opinią” - mówił św. Jan Maria Vianney. To bardzo realna pokusa. Dziś ludzie boją się okazywać dobro innym, „wypływać na głębię” swojej wiary, aby nie narazić się na społeczny ostracyzm, kpinę. Dlatego - jak mówił papież Franciszek - wybierają miękkie kanapy. Wolą strach, który zawsze idzie w parze ze swoim „bliźniakiem” - paraliżem.

Jezus jest Panem ryzyka

Kiedy analizuje się zapisy kronik sprzed lat, uderza ilość bractw, kół żywego różańca, jakie istniały w parafiach. Wręczenie „tajemniczki różańcowej” (i podjęcie związanych z tym zobowiązań) traktowano jak swego rodzaju nobilitację, zaszczyt. Gest był znakiem wprowadzenia chłopca, dziewczyny w dorosłość. Naturalne było to, że po śmierci ojca, matki, teścia, teściowej itp. miejsce w „kółku” zajmował ktoś z najbliżej rodziny. Dziś to już nie jest oczywiste. Wiele z nich jest niepełnych, inne rozwiązano. Ludzie uciekają przed zobowiązaniami, ale jeszcze bardziej - mam takie wrażenie - boją się, że ktoś może im przypiąć łątkę przesadnie pobożnych, chęć wychylenia się ponad przeciętność. Nie lepiej jest w innych obszarach aktywności eklezjalnej. Nie ma komu czytać podczas Mszy św. Pisma Świętego, młodzi wstydzą się wziąć feretrony czy sztandary na procesję. Boją się publicznie przyznawać do swojej wiary. „Bo co sobie inni o mnie pomyślą?”.

 

Fałszywy wstyd

Podczas wizyty papieża Franciszka z okazji Światowych Dni Młodzieży jedna z komercyjnych telewizji zaprezentowała materiał, w którym pokazano pielgrzymkę młodych ludzi podążających do sanktuarium maryjnego w Gietrzwałdzie. Szedł w niej też prezydent Olsztyna. Rozmawiający z nim dziennikarz nie potrafił ukryć zdziwienia: jak to, ktoś tak ważny miesza się z tłumem „zwyczajnych” ludzi? Nie boi się opinii innych obywateli miasta? Jego spokojne, odważne wypowiedzi chyba go nie przekonały.

Michał Danielski, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, napisał: „W ogóle gdyby te całe ŚDM nie były katolickie, to wypadałoby się nimi zachwycić bezwarunkowo. Ale że katolickie są, polskiemu ateiście i wyznawcy tzw. cywilizacji śmierci entuzjazm przychodzi z trudem” (cyt. za www.gazeta.pl z 27 lipca). To modelowy - dla pewnych środowisk - osąd. Według obowiązującej liberalnej narracji katolickość automatycznie generuje obciachowość, wyprowadza na ideologiczne manowce i raczej nie należy się z nią obnosić. Bo to wstyd. O Kościele można mówić tylko źle, manifestując przy tym swój dystans. A już na pewno nie przyznawać się - przynajmniej publicznie - że ma się z nim coś wspólnego. Niestety, siła perswazji - sączonej konsekwentnie od wielu lat, ugruntowywanej wielopoziomowym przekazem, kinematografią - jest ogromna. I ulega jej wielu ludzi. Tu nie ma przypadków. „Pierwszym sidłem, jakie diabeł zastawia na osobę, która zaczyna służyć Panu Bogu, jest obawa przed ludzką opinią” - mówił św. Jan Maria Vianney. Zły duch - „profilaktycznie”! - na różne sposoby próbuje zohydzić osobę Jezusa Chrystusa. Nie tylko tym najpobożniejszym. A wszystko po to, aby - używając retoryki papieża Franciszka - przywiązać nas do miękkiej kanapy. Dostarczyć argumentów, które pozwolą, byśmy uwierzyli, iż nieświęty „święty spokój” da szczęście, że zajęcie pozycji widza i komentatora rzeczywistości, wewnętrzny paraliż i życiowa koncepcja „niewychylania się” to w sumie nic złego. A że idzie za tym „ospałość, ogłupienie, otumanienie” nadmiarem treści złych, bluźnierczych, upadlających ludzką godność, erozja widzialnego świata i obecnych w nim wartości? Mało kto na to zwraca uwagę. Świat dziczeje, zamienia się w chaos? Niech się o to martwią inni.

Poza granice lęku

Dziś panem świata - w skali globalnej, ale też w mikroskalach - staje się lęk! Ludzie boją się wyjść na ulice, wejść do kawiarni czy centrów handlowanych. Bo może wybuchnąć bomba, nagle pojawić się terrorysta i zacząć strzelać do przypadkowych ludzi. Boją się kryzysów finansowych, spadku materialnego poziomu życia (kto będzie pracował na ich emerytury, skoro społeczeństwa się starzeją?), globalnego ocieplenia, przeludnienia. Boją się manifestowania swojej wiary - jeśli jeszcze tli się w duszy. Ujawnienia prawdy o sobie i pustce, która w nich jest. Boją się przyjmować w rodzinie dzieci, własnej starości i choroby. Dlatego budują coraz wyższe mury, zamykają się w swoich cieplarnianych światach. Wybierają (komfortową) wegetację, a nie prawdziwe życie.

Nie lepiej jest w skali mikro: rodzice wstydzą się uklęknąć ze swoimi dziećmi i razem się pomodlić. Ciąży ręka, która ma wykonać publicznie znak krzyża, drętwieje język, gdy trzeba stanąć w obronie najświętszych prawd wiary. „Bo co sobie inni o mnie pomyślą?”. Ludzie boją się być dobrymi. Małżonkowie panicznie odrzucają myśl, że zostali powołani do świętości i że ich najważniejszym zadaniem jest doprowadzenie swoich dzieci do nieba! Ludzie wstydzą się tego, z czego powinni być dumni. I dumni są z tego, czego winni się wstydzić. Takich doczekaliśmy czasów.

„Gdy wybieramy wygodę, myląc szczęście z konsumpcją, wówczas cena, którą płacimy, jest bardzo i to bardzo wysoka: tracimy wolność” - mówił do młodych (choć przecież nie tylko do nich, ale do wszystkich) papież Franciszek na Campus Misericordiae. Stajemy się niewolnikami. Najgorsze, że wielu nie ma nawet cienia świadomości swojego tragicznego położenia.

Proponuję sięgnięcie jeszcze raz do słów papieża Franciszka wypowiedzianych podczas ŚDM w Krakowie. Nie po to, aby go „tłumaczyć” czy „pacykować”, lecz by je w sobie utrwalić. Potraktować jak lustro, w którym warto się przejrzeć. I jeśli trzeba - dokonać korekty życia, obudzić się.

 

By ślady stóp nas przetrwały...

Jezus jest Panem ryzyka

„Kiedy strach ukrywa się w zamknięciu, to zawsze idzie w parze ze swoim „bliźniakiem”, paraliżem; poczuciem, że jest się sparaliżowanym. Jednym z najgorszych nieszczęść, jakie mogą się przydarzyć w życiu, jest poczucie, że w tym świecie, w naszych miastach, w naszych wspólnotach nie ma już przestrzeni, by wzrastać, marzyć, tworzyć, aby dostrzegać perspektywy, a ostatecznie, aby żyć. Paraliż sprawia, że tracimy smak cieszenia się spotkaniem, przyjaźnią, smak wspólnych marzeń, podążania razem z innymi. Ale jest też w życiu inny, jeszcze bardziej niebezpieczny paraliż, często trudny do rozpoznania, którego uznanie sporo nas kosztuje. Lubię nazywać go paraliżem rodzącym się wówczas, gdy mylimy szczęście z kanapą! Sądzimy, że abyśmy byli szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. Kanapy, która pomoże nam żyć wygodnie, spokojnie, całkiem bezpiecznie. Kanapa - jak te, które są teraz, nowoczesne, łącznie z masażami usypiającymi - które gwarantują godziny spokoju, żeby nas przenieść w świat gier wideo i spędzania wielu godzin przed komputerem. Kanapa na wszelkie typy bólu i strachu. Kanapa sprawiająca, że zostajemy zamknięci w domu, nie trudząc się ani też nie martwiąc. „Kanapaszczęście” jest prawdopodobnie cichym paraliżem, który może nas zniszczyć najbardziej; bo po trochu, nie zdając sobie z tego sprawy, stajemy się ospali, ogłupiali, otumanieni, podczas gdy inni - może bardziej żywi, ale nie lepsi - decydują o naszej przyszłości. [...]

Prawda jednak jest inna: kochani młodzi, nie przyszliśmy na świat, aby „wegetować”, aby wygodnie spędzić życie, żeby uczynić z życia kanapę, która nas uśpi; przeciwnie, przyszliśmy z innego powodu, aby zostawić ślad. To bardzo smutne, kiedy przechodzimy przez życie nie pozostawiając śladu. A gdy wybieramy wygodę, myląc szczęście z konsumpcją, wówczas cena, którą płacimy, jest bardzo i to bardzo wysoka: tracimy wolność.

Właśnie tutaj mamy do czynienia z wielkim paraliżem, kiedy zaczynamy myśleć, że szczęście jest synonimem wygody, że być szczęśliwym, to iść przez życie w uśpieniu albo narkotycznym odurzeniu, że jedynym sposobem, aby być szczęśliwym, jest trwanie jakby w otępieniu. To pewne, że narkotyki szkodzą, ale jest wiele innych narkotyków społecznie akceptowanych, które w ostateczności czynią nas bardzo, a przynajmniej bardziej zniewolonymi. Jedne i drugie ogałacają nas z naszego największego dobra: z wolności.

Przyjaciele, Jezus jest Panem ryzyka, tego wychodzenia zawsze „poza”. Jezus nie jest Panem komfortu, bezpieczeństwa i wygody. Aby pójść za Jezusem, trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów, które pomogą ci chodzić po drogach, o jakich ci się nigdy nie śniło”.

(fragment przemówienia papieża Franciszka wygłoszonego przed nocnym czuwaniem na Campus Misericoridiae 30 lipca)

Echo Katolickie 32/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama