Analizujemy „dekalog” kard. Wyszyńskiego. W pierwszym odcinku: kochaj każdego człowieka, bo mieszka w nim Chrystus.
„Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata (siostrę)”.
Kard. Stefan Wyszyński
Człowieka najlepiej charakteryzuje nie to, co mówią o nim inni lub co sam o sobie myśli, ale jego zachowanie i postawa wobec bliźniego. Żyjemy na ziemi z woli Bożej i nie powinniśmy stronić od tych, którzy są wokół nas.
Tegoroczny Adwent chcemy przeżyć razem z Prymasem Tysiąclecia. Z jego bogatego nauczania wybraliśmy słynne „ABC Społecznej Krucjaty Miłości”. Przez wielu nazywane jest ono „Dekalogiem kardynała Wyszyńskiego”. Składa się z dziesięciu krótkich wskazówek dotyczących miłości względem człowieka. Ten prymasowski dekalog śmiało można wykorzystać do rachunku sumienia. Efekty? Grozi wstrząsem wewnętrznym i mocnym ponagleniem o przemianę, bo nikt z nas, niezależnie od wieku, nie wydoskonalił się w miłości. Łatwo powtarzać w pacierzu, że mamy kochać drugiego człowieka, ale co to oznacza w rzeczywistości? Miłość jest kwestią skomplikowaną i bardzo złożoną, szczególnie gdy dotyczy praktyki. Owszem, w teorii zazwyczaj wiemy, jak mamy postępować, gorzej z realizacją w codzienności. Program Społecznej Krucjaty Miłości został ogłoszony w 1967 r. Prymas Tysiąclecia opublikował go w liście pasterskim na Wielki Post. Kilkanaście lat później na Jasnej Górze wołał: „Całe nasze życie tyle jest warte, ile jest w nim miłości”. W tegorocznym Adwencie zatrzymamy się nad czterema pierwszymi punktami dekalogu Prymasa Tysiąclecia. Nad pozostałymi pochylimy się w Wielkim Poście.
Kard. S. Wyszyński podkreślał, że szacunek należy się każdemu człowiekowi, a więc dobremu i złemu, dziecku i starcowi, biednemu i bogatemu, zdrowemu i choremu, znajomemu i nieznajomemu… Czy jesteśmy zdolni do tego sami z siebie? Nie jestem pewna. Skłaniam się ku temu, że umiejętność szacunku względem innych to nie tylko kwestia dobrego wychowania czy charakteru, ale też i wielka łaska od Boga. Czasami zdarzają się takie sytuacje, gdy po ludzku potrafilibyśmy tylko odwrócić się na pięcie i wycofać, może siarczyście zakląć, obrazić się na amen, wystraszyć czy pogrozić wszystkimi plagami egipskimi. Trzeba jednak ciągle uzmysławiać sobie, że jesteśmy ludźmi Boga, do Niego należymy i mamy żyć według Jego słów. Pamiętał o tym o. Józef Kentenich, założyciel Ruchu Szensztackiego. Kiedy trafił do obozu koncentracyjnego, był zdolny rozmawiać i udzielać dobrych rad niemieckim żołnierzom, którzy jednego wieczoru go słuchali, a na drugi dzień katowali. Pamiętała o tym Matka Teresa z Kalkuty, która swoją opieką obejmowała wszystkich, niezależnie od wyznania i narodowości. Podkreślała, że każdemu człowiekowi należą się chleb i kubek wody, że największy nędznik powinien umierać w czystej pościeli, a nie w kałuży błota czy na ulicy. Nie ukrywała, że służba najbardziej odrzuconym po ludzku byłaby niemożliwa, gdyby nie zjednoczenie z Bogiem.
Czy szacunku we współczesnym świecie jest jak na lekarstwo? Łatwo rzucać wyroki i oceniać innych. Tak naprawdę poziom szacunku w zwykłej codzienności zależy od każdego z nas. Mówią, że jeden mały gest nie zmieni świata, ale jeśli ich ilość pomnożymy przez liczbę mieszkańców danej społeczności czy wspólnoty, wyjdzie naprawdę dużo dobra. Szanuję drugiego, jeśli umiem ustąpić mu miejsca w autobusie, jeśli podwożę go do kościoła czy do lekarza, jeśli pomagam mu w załatwieniu sprawy, z którą sobie nie radzi, jeśli okazuję mu cierpliwość i serdeczność, mimo że jest osobą trudną, a nawet nieprzyjemną…
Wydaje się, że dziś o wiele bardziej szanujemy rzeczy niż ludzi. O tym, że jestem kimś, świadczą modne ubrania, gadżety, nowoczesny dom z podwórkiem wyłożonym kostką, mieszkanie na strzeżonym osiedlu, dobry samochód, pozycja społeczna… Tylko kto kryje się za tym „bogactwem”? Nierzadko jest to ktoś, kto wszystkich wokół ma w nosie, wymaga szacunku dla siebie, ale nie ma go dla innych. Podobnie dzieje się z tymi, którzy otrzymują jakąkolwiek władzę. Szacunek to umiejętność pochylenia się nad każdym człowiekiem, przyjęcie go z otwartym sercem. Ostatnio widziałam niezwykłe zdjęcie, na którym dziennikarka nagrywa bardzo wiekowego żołnierza. Mężczyzna siedział na wózku inwalidzkim a ona klęczała przy nim i w takiej postawie rejestrowała jego wypowiedź. Tu nie trzeba już żadnego komentarza.
Szacunek zawsze łączy się z wrażliwością. Kard. S. Wyszyński powtarzał, że „światu potrzeba dziś więcej wrażliwych serc niż zimnej stali”. Prymas miał rację. Cóż z tego, że zmienił się system polityczny, że mamy większe możliwości, jesteśmy bogatsi, skoro nasz duch ubożeje…? Znieczulica rośnie i kwitnie na ulicach, w szkołach, szpitalach, miejscach pracy, często także w domach… Wielu tłumaczy się: „będę dobry i dam palec, a za jakiś czas utną mi rękę. Nie dam się wykorzystywać. Trzeba dbać najpierw o siebie”. Nie myślimy o bliźnich w kategorii brat-siostra. O jednym mówimy „swój”, o drugim „obcy”. Dobrzy ludzie powtarzali: „Trzeba pomagać wszystkim, nawet jeśli ktoś nas oszuka. Wolę, by ktoś nadużył mojej dobroci i nawet mnie wykorzystał, niż miałbym kogoś odesłać bez wsparcia”.
Będąc na rekolekcjach, mieszkałam u pewnych sióstr. Moje okno wychodziło na bramę wjazdową. Wielokrotnie widziałam stojących przy wejściu miejscowych bezdomnych i alkoholików. Siostry żadnego z nich nie odesłały z niczym. Każdy mógł liczyć na gorącą herbatę i jakąś kanapkę czy zupę, choć to zgromadzenie nie „specjalizowało” się w pomocy charytatywnej. Czy siostry nie wiedziały, komu pomagają? Jestem pewna, że doskonale znały tych, którzy do nich przychodzili. Czy mówiły im o Bogu? Tak! Robiły to poprzez wyjście i podanie czegoś do jedzenia. Bądźmy wrażliwi nie tylko na głodnych. Zwróćmy uwagę na dziecko, które ma kłopoty w szkole, na chorego, który nie wie, gdzie szukać pomocy, na ludzi uwikłanych w nałogi… Mówienie o nich: „to nierozgarnięty dzieciak, to pijak, to niedorajda…” niczego nie zmieni. Oni nie stoją na naszej drodze przez przypadek. Jeśli możesz, pomóż!
Agnieszka Wawryniuk
Fakt, że Bóg stał się człowiekiem, jest największą tajemnicą. Ta prawda jest jeszcze bardziej przysłonięta, kiedy słyszymy, że żyje w nas Chrystus. Św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian stawia zasadnicze pytanie: „Czy nie uświadamiacie sobie, co do samych siebie, że Jezus Chrystus jest w was?” (2 Kor 13,5). Apostoł nie stosuje tutaj pięknej metafory, ale naprawdę ma na myśli to, że Jezus Chrystus dosłownie mieszka we wnętrzu wierzących. Nam także, tak jak Koryntianom, trzeba to sobie uświadomić. Chrystus nie znajduje się tylko na zewnątrz nas, ani nie przychodzi nam jedynie z pomocą, gdy znajdziemy się w potrzebie, lecz także mieszka w nas. Cały czas żyje w nas i z nami. Chrystus wcielił się i stał się człowiekiem. My jesteśmy upadłymi grzesznikami. Jak zatem Chrystus może w nas żyć? Aby spełnić swoje pragnienie i zamieszkać we wnętrzu człowieka, Bóg podjął zdecydowane kroki. Po pierwsze, sam stał się człowiekiem. Jezus prowadził na ziemi prawdziwe ludzkie życie, ale pozbawione grzechu. W życiu, w działaniach i w tym, co mówił, w pełni wyrażał Boga. Po drugie, Jezus doświadczył wszystkiego, co wiąże się z życiem, a potem umarł na krzyżu za nasze grzechy. To jednak nie wszystko, bo po trzech dniach On zwycięsko powstał z martwych. Dzięki Jego odkupieńczej śmierci możemy uzyskać odpuszczenie grzechów i powrócić do Boga.
Chrześcijanin w każdym, kogo spotyka, powinien rozpoznawać Chrystusa. Mam Go widzieć we współczesnym setniku, trędowatym, celniku i tym, który mnie skrzywdził. Dlatego właśnie każdy człowiek jest dla nas bratem i siostrą. To nie jest żadna przenośnia. Powinniśmy postępować tak, jakby każdy człowiek był naszym bliskim, a jest nim, skoro Pan Bóg dla niego i dla mnie stał się człowiekiem. Każdy z nas jest więc ważny. Wcielenie Jezusa dało nam nowe rozumienie godności osoby ludzkiej. W tym świetle, nawet wydawać by się mogło człowiek trudny czy najbardziej zdeprawowany, powinien być przeze mnie rozpoznany jako brat lub siostra.
opr. nc/nc