Co zdecydowało o beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego - wyjaśnia autorka jego biografii Ewa Czaczkowska
Co zdecydowało o beatyfikacji prymasa Stefana Wyszyńskiego i czego możemy się od niego uczyć, mówi dr Ewa K. Czaczkowska, dziennikarka, historyk, autorka książki „Kardynał Wyszyński. Biografia”.
Kard. Stefan Wyszyński, który wkrótce zostanie ogłoszony błogosławionym, większości Polakom jawi się jako duchowy przywódca narodu podczas okresu komunizmu i z tym wiążą jego beatyfikację. Czy słusznie? Czy to wystarczyłoby do wyniesienia go na ołtarze?
Fakt bycia duchowym przywódcą to za mało i na pewno kard. Wyszyński nie zostanie beatyfikowany z tego powodu, że był prymasem Polski, nawet w tak trudnych czasach dla Kościoła, jakim był komunizm. Bez wątpienia jego zasługi dla Polski i dla polskiego Kościoła są ogromne. Jednak to nie wystarczyłoby do wszczęcia procesu. Beatyfikacja jest wynikiem tego, w jaki sposób pełnił te ważne funkcje. A on we wszystkim pozostawał człowiekiem świętym. Jego życie jest dowodem na to, że każdy, kto pełni odpowiedzialne funkcje w jakimkolwiek obszarze życia i czasie, także w trudnych okolicznościach, może czynić to zgodnie z cnotami chrześcijańskimi. O beatyfikacji prymasa Wyszyńskiego zdecydowało wiele cnót.
Jakie cnoty brano pod uwagę w jego przypadku?
W każdym procesie beatyfikacyjnym trzeba udowodnić, że kandydat na ołtarze żył takimi cnotami, jak wiara, nadzieja, miłość, a także męstwo, umiarkowanie, sprawiedliwość, roztropność, ubóstwo... Teolodzy musieli dowieść, że wszystkie objawiały się w codziennym życiu prymasa, w jego decyzjach i wyborach. Bardzo często postrzegamy i opisujemy kard. Wyszyńskiego poprzez ważną cechę, jaką jest odwaga, niezłomność, podając za przykład „non possumus”. Memoriał z tymi słowami - napisany przez prymasa w imieniu episkopatu do Bieruta w maju 1953 r. - był konsekwencją dekretu z lutego 1953 r. o obsadzie duchownych stanowisk kościelnych, w którym władze przyznały sobie prawo do decydowania, kto będzie proboszczem, a nawet biskupem. Poprzez politykę personalną dążyły do utworzenia Kościoła narodowego i zerwania z Watykanem. Prymas nie mógł się zgodzić na to, stąd „non possumus”. Rzeczywiście, był niezłomny, co potwierdził w więzieniu, broniąc praw Kościoła, nie idąc na kompromisy światopoglądowe. Ale jednocześnie był człowiekiem umiaru, roztropności, co też jest brane pod uwagę w procesie beatyfikacyjnym. Prymas wiedział, kiedy powiedzieć „non possumus”, czyli nie zgadzam się, a kiedy z władzami rozmawiać. A rozmawiał z wszystkimi pierwszymi sekretarzami partii czy premierami. To ważny znak także na dzisiaj. Podpisując w 1950 r. z rządem porozumienie, chciał zabezpieczyć prawa Kościoła i wolność wyznawania wiary choćby w stopniu minimalnym. Znał więc cnotę roztropności.
Które okresy w jego życiu, jakie wydarzenia najbardziej zaważyły na tym, że został obwołany Prymasem Tysiąclecia?
Tytuł ten wiąże się z tym, że przeprowadził Kościół i naród z pierwszego w drugie tysiąclecie chrześcijaństwa. Pamiętajmy, że był to czas PRL i budowy przez komunistyczne władze społeczeństwa ateistycznego. Prymas wiedział, że od tego momentu dziejów zależy, czy Polacy zachowają wiarę i tożsamość narodową od tysiąca lat związaną z zachodnią kulturą opartą na chrześcijaństwie, czy nie. Zaproponował więc największy od czasów chrztu Polski program duszpasterski, którego był pomysłodawcą i głównym realizatorem. Chodzi o program milenijny zapoczątkowany przez Jasnogórskie Śluby Narodu, kontynuowany w dziewięcioletniej Wielkiej Nowennie i zakończony uroczystościami Millenium Chrztu Polski.
Po raz pierwszy kard. Wyszyńskiego Prymasem Tysiąclecia nazwał Jan Paweł II. W czasie pierwszej pielgrzymki do Polski powiedział, że „takiego ojca, pasterza i prymasa Bóg daje raz na tysiąc lat”. Bez wątpienia S. Wyszyński był jednym z najwybitniejszych prymasów, hierarchów, duchownych w całej historii Kościoła w Polsce. Program milenijny miał decydujące znaczenie dla wielkiego zrywu społecznego w 1980 r. oraz odzyskania przez Polskę wolności w 1989 r. Prymasowi w wielkim programie milenijnym przyświecała idea odnowienia ducha wiary i moralności chrześcijańskiej. Chciał w ten sposób umocnić wolność wewnętrzną Polaków, kręgosłup moralny narodu. I to przyniosło owoce, bo ci sami ludzie, którzy uczestniczyli w programie milenijnym, 14 lat później wzięli udział w ruchu Solidarność.
Prymas, który rok milenijny 1966 kończył w przekonaniu, że stało się coś bardzo wielkiego, a owoce tego przyjdą w przyszłości, miał szczęście zobaczyć je. Takim znakiem był dla niego wybór w 1978 r. Polaka Karola Wojtyły na papieża, a potem pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do ojczyzny. Prymas miał świadomość, że na jego oczach spełniają się słowa prymasa Augusta Hlonda, który przed śmiercią powiedział, że jeżeli przyjdzie zwycięstwo, będzie to zwycięstwo Maryi. A przecież cały program milenijny był maryjny.
Dzięki jego linii duszpasterskiej Kościołowi w Polsce udało się nie tylko przejść przez nasze „morze czerwone” cało, co było ewenementem w krajach pod sowiecką dominacją, ale nawet wyjść jako autorytet - silniejszym, obdarzonym zaufaniem społecznym. Czego dzisiejsi hierarchowie kościelni mogą się uczyć od Prymasa Tysiąclecia?
Wszyscy możemy się uczyć wiele od Prymasa Tysiąclecia, nie tylko wierzący i nie tylko hierarchowie. Katolicy - przede wszystkim wiary i zawierzenia Bogu, bo całe życie prymasa było tego wynikiem. Wszyscy możemy się uczyć jak kształtować relacje międzyludzkie. Ogłoszony przez prymasa dziesięciopunktowy program ABC Społecznej Krucjaty Miłości, dotyczący właśnie relacji, jest niby prosty, ale w istocie trudny w codziennej realizacji. To program na każdy czas, także na dzisiaj, bo mówi przede wszystkim o stosunku do drugiego człowieka, a także o stosunku do pracy, z której korzystają inni. Gdyby udało nam się w czasie przygotowań do beatyfikacji go przeanalizować oraz wprowadzić w życie przynajmniej jakąś część, byłoby wspaniałe i stanowiłoby najlepsze przygotowanie do tego ważnego dnia. W tym samym sensie i duchu mogą się uczyć od Prymasa Tysiąclecia zwykli ludzie, jak i duchowni, ale też rządzący - wszelcy hierarchowie, decydenci. Każdy z nas może się uczyć na jego przykładzie niezłomności, odwagi, odpowiedzialności, ale też umiaru, pokory i przede wszystkim miłości.
Napisała Pani biografię kardynała, niedługo ukaże się kolejna książka „Prymas Wyszyński. Wiara, nadzieja, miłość”. Co Panią najbardziej porusza w jego osobie, życiu?
Dwie kwestie. Bardzo porusza mnie fakt, że choć S. Wyszyński od zawsze chciał być księdzem, nigdy nie pragnął być biskupem, a tym bardziej arcybiskupem dwóch archidiecezji i prymasem. Za każdym razem, gdy przychodziła nominacja, mocował się z sobą. Ostatecznie zgadzał się, bo taka była wola Boga, której zawierzył, wyrażona w decyzji Ojca Świętego. Wiemy o tym m.in. z listu z 1 stycznia 1949 r., jaki niedawno odnalazłam w archiwum, o którym piszę w swojej najnowszej książce. Wyszyński adresował go do Piusa XII, tłumacząc, dlaczego opierał się przyjęciu nominacji. Uważał, że jest człowiekiem „marnego stanu”, brakuje mu wielu cech i zdolności, które są potrzebne prymasowi Polski w tak trudnych czasach. I choć pisał, że nie ma tych cech, wszystkie je pokazał - nawet w nadmiarze - w czasie gdy był prymasem. Ta wielka skromność, pokora bardzo mnie poruszają. On wziął na siebie ogromną odpowiedzialność, brzemię, tym bardziej podziwiam go, że zdołał to wszystko unieść w tak wielkim, świętym stylu.
Poruszają mnie też słowa o matce, którą stracił, gdy miał dziewięć lat. To była dla niego wielka tragedia, ale też zdarzenie, które przyniosło owoce duchowe: miłość do matki przeniósł na Matkę Bożą. Proces powierzania się Matce Bożej trwał kilkadziesiąt lat, aż po 1953 r., gdy oddał się Jej w niewolę miłości. Wyszyński całe życie tęsknił za matką. Miał w sercu przestrzeń zarezerwowaną tylko dla niej. Porusza mnie, w jaki sposób przy okazji kolejnych rocznic śmierci matki wspomina ją w „Pro memoria”. Pół roku przed swoją śmiercią, w 1980 r., pisze o tym, że wie, iż Bóg wszystko czyni z miłości, a jednak trudno pojąć, dlaczego miłość Boża pozbawiła jego i rodzeństwo miłości macierzyńskiej. Ale „niech się stanie wola Twoja” - kończy notatkę. Po tylu latach od śmierci matki ten temat wciąż był w jego sercu.
Na czym powinniśmy się skupić podczas przygotowań do beatyfikacji, by wynieść z tego czasu i nauk Prymasa Tysiąclecia jak najwięcej?
Temat „prymas Wyszyński” jest ogromny. Oczywiście, najlepiej poznawać osobę i dzieło poprzez lekturę oryginalnych tekstów - homilii, przemówień, których zostawił bardzo dużo. Ciekawe są dzienniki „Pro memoria” dające obraz życia prymasa, ale i ówczesnych realiów. Warto sięgnąć do wspomnień, syntez, biografii, a także filmów dokumentalnych. Przeanalizujmy ABC Społecznej Krucjaty Miłości - to już będzie dużo. Pamięć o prymasie, podobnie jak o innych wielkich Polakach, jest naszym obowiązkiem. Bo zarówno jako Kościół, jak też naród zawdzięczamy mu bardzo dużo.
Dziękuję za rozmowę.
NOT. JAG
opr. nc/nc