Im więcej nam wybaczono, tym mocniej kochamy
Upadek - ludzka rzecz! Potknięcia są niczym kierunkowskazy na drodze. Sztuka polega na umiejętnym odczytywaniu życiowych znaków i niepowielaniu w nieskończoność raz popełnionych błędów.
Grunt to umieć wybaczyć drugiemu człowiekowi, ale też - a może przede wszystkim - samemu sobie. Poczucie spełnienia płynie z czystego sumienia - diagnozuje Marta. Nie ukrywa, że lekcja prowadząca do odkrycia, co tak naprawdę nadaje życiu sens, była w jej przypadku bardzo bolesna. Dziś jest szczęśliwa, bo odzyskała siostrę! Uzmysłowiła to sobie, gdy stały obie nad grobem matki. - Nie mam wątpliwości, że nasze pojednanie to jej zasługa. Musiało minąć tyle lat... - snuje refleksyjnie, by po chwili dodać, że formą podziękowania mamie za jej miłość i orędownictwo stanie się ich modlitwa i zgoda - na znak, że z Bożą pomocą wszystko jest możliwe! Trzeba tylko zaufać!
***
Siostry bliźniaczki. Od zawsze miały siebie. Jednakowe sukieneczki i blond loki. Towarzyszki do wspólnych zabaw i zwierzeń. Dlaczego tak wielki dar został zakopany? - O zmarłych powinno się mówić wyłącznie dobrze albo wcale - sygnalizuje Marta z uwagą, że zabliźnienie rany możliwe jest jednak jedynie po jej wcześniejszym dogłębnym oczyszczeniu. - Zanim się pogodziłyśmy, musiałyśmy sięgnąć do początków naszego konfliktu. Innymi słowy: konieczne było stanięcie w prawdzie. Zgodnie przyznałyśmy, że znaczny wkład w brak porozumienia między mną a siostrą wnieśli nasi rodzice. Zupełnie nieświadomie - usprawiedliwia, argumentując, iż perspektywa spojrzenia zmienia się w zależności od okoliczności. - Dziś sama jestem matką i wiem, że chęć przychylenia dzieciom nieba nie zawsze odnosi skutek proporcjonalny do zamierzonego. Na dobre intencje kładzie się ludzka niedoskonałość i liczne zranienia. Trzeba wielkiej mądrości, by zrozumieć, że sprawiedliwie nie znaczy po równo, a serce włożone w pielęgnację nie przesądza jeszcze o jakości plonu - sygnalizuje.
***
- Ojciec marzył o synu - dziedzicu. Tymczasem urodziłyśmy się tylko my dwie: ja i Anka. Siostra od dziecka była bardziej chorowita i chyba stąd wzięła się przesadna troska mamy o jej zdrowie. Podczas gdy ja miałam obowiązki, jedyną powinnością Anki stała się nauka. Nie powiem, żebym się przeciwko temu buntowała - Marta wspomina, że dzięki zaangażowaniu w prace gospodarskie stała się oczkiem w głowie taty. - Lubiłam jak coś się działo, a w sadzie - zwłaszcza dawniej - działo się naprawdę dużo: przycinanie, nawożenie, zbiórka... Byłam energiczna i silna. Odświętną sukienkę Anka chowała do szafy w stanie pozwalającym na jej powtórne włożenie. Moja nadawała się wyłącznie do prania i trzeba było się nieźle postarać, by ją odplamić - opowiada, przyznając, że w dzieciństwie umiejętnie mijały się z siostrą, zaś oddzielne „działki”, na jakich się skupiały, w pełni je satysfakcjonowały.
***
Przełomem w życiu rodziny okazała się śmierć ojca. Marta wyznaje, że jego nagłe odejście wywróciło uporządkowany świat trzech kobiet do góry nogami. - Mama zupełnie się załamała. Od zawsze była delikatna i wycofana. Jak Anka. Tata zmarł, a one oczekiwały, że wszystko zostanie po staremu... - łamiącym się głosem Marta wspomina naukę sadownictwa w praktyce oraz dojazdy do technikum ogrodniczego poprzedzone pobudkami o świcie. - Siostrę mama szykowała na miastową. Anka miała skończyć studia i uciekać do lepszego życia. Moją powinnością było przejęcie schedy i opieka nad matką. Czy się buntowałam? Codzienne obowiązki wciągnęły mnie na tyle, że nie miałam czasu na zastanawianie się, czego tak naprawdę chcę... Zresztą wkrótce poznałam Sławka. Był wdowcem. Po ślubie zamieszkaliśmy z jego synem i mamą i gospodarzyliśmy na dwa domy - tłumaczy z sugestią, że pojawienie się w domu mężczyzny pozwoliło jej na nowo poczuć się kobietą.
***
Podczas gdy siostra łączyła ciężką pracę z życiem rodzinnym, Anka mogła skupić się na swojej przyszłości. - Dobrze się uczyła, więc po skończeniu podstawówki poszła do liceum. Pieniądze na internat i szkołę brały się z sadownictwa, czyli najpierw mojej, a później mojej i męża pracy. Mama miała rentę, którą w całości odkładała, chcąc pomóc Ance. Siostra skończyła dzienną pedagogikę i podjęła pracę jako nauczycielka. Kiedy zadecydowała o kupnie mieszkania, mama przekazała jej pieniądze, jakie przez lata zbierała. Wkrótce Anka kogoś poznała i... wtedy się zaczęło - wspomina Marta.
Nie chcąc rozkładać na czynniki pierwsze siostrzanych nieporozumień, sygnalizuje jedynie, że znaczny wkład w rodzinny konflikt wniósł jej niby-szwagier. - Mówiła o nim „mąż”, ale przed ołtarzem jej nie ślubował. U nas na takich mówią „przystaj”. To on podburzał siostrę przeciwko mnie i matce. Zjawiła się z żądaniem spłaty. Nasze argumenty, że w rozwój sadu zainwestowałam całą swoją młodość i ciężką pracę, zbijała tłumaczeniem, że ona nie prosiła się o rolę „księżniczki”. Później było już tylko gorzej. Zarzuciła mi, że byłam ulubienicą ojca i przeszłam na gotowe, podczas gdy ona musiała budować swoje życie od podstaw. „A twoje sielskie dzieciństwo? Studia? Mieszkanie?” - pytałam. Płakałyśmy we trzy. Mama sugerowała, by dla świętego spokoju sprzedać sad i podzielić pieniądze. Sprzeciwiła się moja teściowa, mądra kobieta, tłumacząc, że osobom pokroju Anki zawsze będzie mało i że - mówiąc dosadnie - siostra nie spocznie, dopóki my z matką „nie wylądujemy pod mostem”.
***
Efekt nieporozumienia? Ponad dziesięć lat milczenia! - Anka nie uczestniczyła ani w chrzcinach, ani Pierwszych Komuniach moich synów. Nie zapraszała nas też do siebie. Nasze dzieci się nie znały. Nie była nawet na pogrzebie mamy - podkreśla Marta, nie ukrywając, że cierpienie spowodowane utratą córki, na którą matka nigdy nie pozwoliła powiedzieć złego słowa, znacząco odbiło się na jej zdrowiu. - Usprawiedliwiała ją nawet wtedy, gdy już wiedziała, że dni życia, jakie jej pozostały, może liczyć na palcach... Ostatnią prośbą, niespisanym testamentem mamy było pragnienie, byśmy na nowo nawiązały siostrzaną więź. Wierzę, że nam to wymodliła - precyzuje, wspominając, jak przed tegoroczną Wielkanocą siostra stanęła w drzwiach domu rodzinnego, pokornie pytając, czy przy świątecznym stole znajdzie się miejsce dla niej z córką.
Rozstanie z „mężem”, o czym Marta dowiedziała się z okraszonej łzami opowieści, siostra przypłaciła utratą „przyjaciół” i znajomych. Zostały same. Podczas rekolekcji, na które wybrała się za namową koleżanki z pracy, Anka zatęskniła do życia wiarą, jakie wytyczało szlak jej dzieciństwa. Droga do celu z konieczności musiała wieść przez liczne wyboje... Zanim uścisnęła siostrę i przeprosiła ją za wieloletnie milczenie, musiała najpierw wybaczyć i jej, i sobie. - W tamte święta w pełni odkryłyśmy sens zmartwychwstania. One stały się naszym nowym początkiem. Teraz, po raz pierwszy od lat, stałyśmy obie nad grobem rodziców. Przed nami kolejny debiut: wspólna Wigilia i przełamanie się opłatkiem.
***
Pytana, czy nie żal jej straconych lat, Marta nawiązuje do minionej uroczystości Wszystkich Świętych. - Czy gdyby Augustyn nie popełnił tylu życiowych błędów, stać by go było na okrzyk: „późno Cię umiłowałem”? Im więcej nam wybaczono, tym mocniej kochamy - podsumowuje z uwagą, że wartość upadków mierzy się nie ilością czasu przeleżanego na ziemi, ale siłą do powstania i trwaniu w dobru.
WA
Echo Katolickie
45/2015
opr. ab/ab