Wiara w czasach Facebooka

Pokolenie Facebooka nie chce słuchać tego, co powinno robić, a czego nie. Poszukuje przestrzeni, w której można czegoś doświadczyć, być akceptowanym i odkrywać samego siebie

Pokolenie Facebooka nie chce słuchać tego, co powinno robić, a czego nie. Poszukuje przestrzeni, w której można czegoś doświadczyć, być akceptowanym i odkrywać samego siebie. Dzisiaj wiara jawi się coraz bardziej jako potrzeba doświadczenia relacji zdolnej wzbudzić uczucia. To pragnienie przyciąga o wiele bardziej niż katechizm, dlatego spróbujmy wyjść temu naprzeciw.

Wiara w czasach Facebooka

Linda i skradziony krzyż

Sztuka teatralna składa się zwykle z trzech aktów. Akt pierwszy. Przepytuję w trzeciej klasie1. Jedna z dziewczyn, Linda, stoi przy biurku i zastanawia się nad moim pytaniem, wpatrując się w poszukiwaniu natchnienia w ścianę za moimi plecami, nagle wykrzykuje:

– Nie ma już krzyża! Panie profesorze, ukradli krzyż!

– Co ty mówisz, Linda? – odpowiadam.

– Tak, panie profesorze, proszę się odwrócić, nie ma go, został tylko gwóźdź, a jestem pewna, że w zeszłym tygodniu tu był!

Prawdę mówiąc, nie zauważyłem, że zniknął. Odwracam się i widzę, że rzeczywiście gwóźdź jest pusty. Mówię do Lindy:

– A skąd pewność, że tutaj był?

– Ech, w piątek na sprawdzianie z matematyki nie umiałam rozwiązać połowy zadań i dwa razy patrzyłam na niego z nadzieją, że coś mi przyjdzie do głowy – odpowiada.

– Naprawdę, Lindo? – pytam ją.

– Tak, panie profesorze, nigdy nic nie wiadomo; kiedy czegoś nie umiem, próbuję wszystkiego. I dlatego denerwuje mnie, że już go nie ma.

– Hm, mnie też to denerwuje – mówię jej – ale nie sądzę, że powinien tu być tylko dlatego, że działa jak rożek na szczęście albo podkowa.

– Pani profesor od fotografii zdjęła krzyż w laboratorium, ponieważ nie chciała, żeby tam był – odzywa się gdzieś z klasy Luca.

– Zaczekajcie – mówię klasie – muszę skończyć wystawianie ocen, kończy się semestr. Nie chcę teraz rozwijać tego tematu.

Wracam do przepytywania, decydując, że o zniknięciu krzyża poinformuję woźnego, co też robię zaraz po zakończeniu lekcji.

Akt drugi. Trzy dni później, gdy wchodzę do szkoły o ósmej rano, podchodzi do mnie Linda:

– Mam rozwiązanie – mówi mi, pokazując krzyż ścienny, gwóźdź i młotek.

– O, odnaleziony? – pytam.

– Nie, nie, kupiony! Chcę, żeby był tam krzyż, a kosztuje tak niewiele.

– Ale Linda, przecież to szkoła powinna zająć się jego powieszeniem.

– To nieważne. Jeśli będę czekać, aż zrobi to szkoła, zobaczę go pewnie dopiero w czwartej klasie.

Żegna się ze mną i kieruje w stronę klasy, zostawiając mnie z pytaniami, które zaczynają we mnie wrzeć. Wiara czy magia? Czy należałoby to wspierać, czy powstrzymać? Czy powinienem teraz wykorzystać okazję, by wrócić do przerwanej rozmowy z klasą, czy zacząć ogólnoszkolną dyskusję na temat obecności krzyży w salach? Czy jedno i drugie? Czeka na mnie poranna lekcja, pytania na razie pozostają bez odpowiedzi.

Akt trzeci. Po kilku dniach, na przerwie, podchodzi do mnie na korytarzu Linda i mówi:

– Czy wie pan, panie profesorze, że pani profesor od fotografii narzekała, że krzyż wrócił?

– O, i co się stało? – pytam.

– Nic, nikt w klasie nie podjął tematu. Wydaje mi się, że ona jest trochę dziwna. Robi uwagi o świeckości szkoły, nie do końca rozumiem, co ma na myśli.

– Ale czy pani profesor wie, że to ty powiesiłaś krzyż?

– Nie, oczywiście, że nie. Powiesiłam go, gdy byliśmy w laboratorium, nikt mnie nie widział. Poza panią profesor nikt nie zauważył różnicy.

– Aha, rozumiem. No wiesz, niektórzy sądzą, że ponieważ szkoła jest miejscem publicznym, nie powinno się w niej eksponować symboli religijnych. Inni myślą, że ponieważ jest to miejsce publiczne, powinniśmy eksponować wszystkie symbole wszystkich wyznań obecnych w szkole. Natomiast jeszcze inni uważają, że ponieważ żyjemy w kraju o tradycji chrześcijańskiej, słuszne jest tylko wystawianie symboli religijnych naszej tradycji religijnej.

– Dla mnie to nieważne – odpowiada Linda – ja zawiesiłam krzyż, ponieważ dzięki temu czuję się spokojniej i sądzę, że w klasie lepiej się dzieje. Dodatkowa pomoc nigdy nie zaszkodzi.

– Czyli chcesz powiedzieć, że nie będzie to miało dla ciebie znaczenia, jeśli zamiast krzyża ustawimy figurkę Buddy?

– No, nie wiem… może nie… A może gdybym urodziła się w Chinach, to tak, nie byłoby różnicy.

Pozostawiam czytelnikom decyzję, czy wygląda to bardziej na komedię, tragedię czy farsę. Moje wnioski z tej historii są takie, że to pokolenie jest naprawdę postświeckie. A nasze dywagacje o świeckości już go nie dotyczą.

Tendencja kultury masowej, by przenieść zagadnienie poszukiwania sensu i duchowości w zakres pojęć niewiele znaczących, zatrzymała się, a może tak naprawdę nigdy nie wystąpiła. Kiedy moja koleżanka ucząca literatury postanowiła zaproponować jako jeden z tematów wypracowań zagadnienie relacji między młodymi a wiarą, na 54 uczniów z trzech piątych klas wybrało ten temat 31 osób (57,4%), i to nie dlatego, że pozostałe tematy były zbyt trudne, wręcz przeciwnie.

Istnieje jednak pewna bardziej „rozmyta” wersja sekularyzacji, rozumiana jako tendencja kulturalna, według której przesuwa się poszukiwanie sensu i duchowości w sferę prywatną. Wówczas wiara przestaje mieć wpływ na życie społeczne i publiczne. Wiarę uznaje się więc za słuszną, o ile pozostaje ograniczona w wymiarze prywatnym, zaś religia okazuje się w takiej perspektywie absurdalna, ponieważ jest ona właśnie społecznym wyrazem wiary. Jednak również w tej kwestii wybór moich uczniów pokazuje, że podział na publiczne i prywatne już się zaciera. Zadanie podobnego tematu wypracowania w szkole publicznej trzydzieści lat temu rozpętałoby burzę, również wśród uczniów. Dziś nie tylko to „przechodzi”, ale wręcz zostaje docenione.

W pierwszych latach mojej pracy, zdarzało mi się często dyskutować z uczniami, o wiele częściej niż dzisiaj, o Kościele, zasadach moralnych, relacjach wiary z nauką. Ale prawie nigdy nie udało mi się uzyskać od nich odpowiedzi na pytanie: „W co wierzysz?”. Zwykle odpowiedź nie padała albo brzmiała: „To moja sprawa”. Dzisiaj to uczniowie pytają mnie: „A co pan, panie profesorze, o tym sądzi?”. Jeśli odpowiadam, oni ze swojej strony zaraz deklarują, po której stoją stronie, nie przejmując się tym, że potem muszą ze mną o tym dyskutować i sprzeczać się. Kolejny przykład zmian: 25 lat temu byłem świadkiem tego, jak dyrektor szkoły wezwał do siebie jednego z moich kolegów, nauczyciela historii, ponieważ często pozwalał on sobie na przedstawianie swojego zdania w kwestii wartości wiary katolickiej w epoce nowożytnej. Dyrektor przekonywał, że takie uwagi należą do osobistej opinii, która nie powinna być włączana w zakres obiektywnej rekonstrukcji historycznej przedstawianej uczniom. Dziś to sami uczniowie pytają, po której stronie opowiada się profesor, nalegają, by odpowiedział, ponieważ bardziej niż ogólna treść interesuje ich jego osobista opinia.

Te fakty i liczby dotyczące tematu wypracowania to dostrzeżone przeze mnie bardzo jasne sygnały zjawiska, jakie już od lat dobrze opisują bardziej wiarygodni ode mnie socjolodzy i filozofowie. Coś musiało się zmienić. Choć jeszcze tego nie odkryjemy. Od pewnego czasu wiemy już, że postmodernizm burzy granicę pomiędzy publicznym a prywatnym, niemal zawsze sprawiając, że znika istota życia „prywatnego” na rzecz „panoszenia się” życia „publicznego”. Nie istniejesz, jeśli cię nie widać. I zwykle odczuwamy to jako coś negatywnego. Musimy jednak postawić sobie pytanie: Jakie możliwości dla przyszłości wiary przynosi nadejście wrażliwości postświeckiej?

Właśnie dlatego, że granica pomiędzy publicznym a prywatnym zanika również na płaszczyźnie wiary, pojawia się zagrożenie, że także tutaj przestanie się istnieć, jeśli nie będzie się widzianym. Powrót zainteresowania duchowością w tej epoce coraz bardziej grozi prawdziwym pozbawieniem znaczenia osobistego przeżywania wiary, ustępującego na rzecz zjawiska „ustawiania się pod flagą” publicznej przynależności do wiary. Nieprzypadkowo najczęstsze tematy, o jakich dyskutują katolicy, dotyczą właśnie stron „publicznych” przynależności religijnej: katolicy a polityka, katolicy a wartości niezbywalne, katolicy a zasady społeczne.

A wiara? Oczywiście, ktoś powie, że gdzieś w tym wszystkim jest i wiara. Jest na pewno, jeśli zastanawiamy się nad tymi tematami... No właśnie. Gdy przestaniemy ją pielęgnować, ciesząc się, że przestrzeń publiczna „dla” wiary pozostaje niezmieniona lub zwiększa się, czy też smucąc się, gdy zdaje się, że się zmniejsza, gdy założymy, że wiara jest czymś oczywistym, zwiększa się ryzyko, że o niej zapomnimy. Czy nie jest tak, że dbając jako Kościół o zewnętrzną przestrzeń dla wiary, tracimy istotę szacunku wiary? Młode pokolenie jest w tym wypadku najczujniejszym strażnikiem, jaskółką ukazującą nam początek tego, co nadejdzie jutro. Dzisiejsi młodzi to jutrzejsi dorośli. Dlatego też przyglądanie się ich religijności pozwala nam przewidzieć, jakie są możliwości zapewnienia wierze przyszłości.

Ośrodkiem prawdziwego zagrożenia dla tego pokolenia i jego stosunku do wiary nie jest wcale trudność z dbaniem o swój własny wymiar duchowy, który zostaje w nich na nowo „wyrażony”. Jest nim natomiast zagadnienie, jak rozwijać życie duchowe, by nie było przesadnie związane z sakralnością, lecz by opierało się na prawdziwej, osobistej relacji z Bogiem. Chodzi więc o to, by wiara i dbanie o relację z Bogiem nie stały poza osobą, by młodzi nie traktowali Chrystusa jak zwykłego elementu kultu, etykietki czy też, co gorsza, jak „przedmiotu na szczęście” czy lekarstwa, sposobu rozwiązywania problemów. Dla nich jest czymś oczywistym, że „religijność jest integralną częścią codziennego życia, zaszczepioną w ludzkiej naturze” (cytuję z ich wypracowań). „Chciałbym znaleźć odpowiedzi na pytania, ale życie w nieunikniony sposób prowadzi mnie do tego, żeby wierzyć albo nie wierzyć”. I dalej: „Wydaje się, że wielu młodych woli nie zadawać sobie pytań i żyć życiem, które toczy się „samo”, ale ja jestem przekonana, że to tylko pozory”.

Jednak gdy próbujemy zarysować wyraźniejszy, bardziej konkretny kształt tego duchowego wymiaru ludzkiej natury, zdajemy sobie sprawę, że pierwsza cecha, z którą liczy się to pokolenie, jest bardzo odległa od tego, czego mógłby oczekiwać Kościół. „Nie brakuje nam zainteresowania sferą sacrum, ale nie identyfikujemy się z daną religią ani z jej wyznawcami” czy też „Młodzi szukają sensu i duchowości już w Kościele” albo „Ja dbam o indywidualną relację z Bogiem, poza tradycyjną religijnością”. Badania socjologiczne już od pewnego czasu ukazują tę tendencję: wymiar duchowy zostaje dziś na nowo przyjęty jako możliwy i interesujący, ale raczej poza tradycyjnymi ścieżkami, które dotychczas nadawały kształt takim poszukiwaniom.

Nie będę przyłączał się do tych, którzy płaczą nad tym faktem, ani do tych, którzy szukają sposobu, by skłaniać do powrotu do tradycyjnych sposobów poszukiwań duchowych.

Mnie zastanawia przede wszystkim to, jak te dane mogą pomóc nam zrozumieć postmodernistyczną zmianę w stawianiu zasadniczego pytania o sens istnienia. Jeśli chcemy bowiem, by wiara miała przyszłość, musimy zacząć właśnie od tego zasadniczego faktu: „W obliczu pytań, które przychodzą nam do głowy, dobrze jest szukać odpowiedzi, lecz oczywiście dochodzimy do smutnego wniosku, że człowiek nigdy nie będzie mógł znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, że będzie musiał zadowolić się domysłami albo przyznać, że po prostu nie może poznać odpowiedzi. A czasem dobrze jest zadowolić się tymi nielicznymi odpowiedziami, które znajdujemy, nie oczekując wyjaśnienia wszystkiego. Trzeba poddać się wobec faktu, że odpowiedź nie jest tak ważna, jak oczekiwanie na nią, oraz że za tym wszystkim czai się coś niemal niemożliwego do zrozumienia”.

W zdaniu tym widoczna jest cała postmodernistyczna zmiana w postrzeganiu poszukiwania sensu. Może przychodzi pora, by potraktować poważnie fakt, że jesteśmy „postchrześcijanami”. Może zamiast próbować pisać na nowo historię kultury, powinniśmy wykorzystać jako oś nowej narracji ponowne przyjrzenie się historii. Wtedy może uda nam się dostrzec pewne relacje przyczynowo-skutkowe. W średniowieczu życie polegało na zaakceptowaniu własnego miejsca w porządku stworzeń Bożych, a ewangelizowanie wiązało się zasadniczo z nakłanianiem innych do zaakceptowania tej wizji poprzez budowanie w nich odpowiedniej gotowości do wypełniania celu życia: dążenia do pełni świętości. Sens istnienia określany był więc w odniesieniu do porządku życia społecznego i kościelnego. Tradycja uczyła zaś, że sens ten można co najwyżej odnaleźć i zaakceptować.

W świecie nowożytnym natomiast życie polegało na przechodzeniu od bycia „postacią”, która odgrywa uprzednio ustaloną rolę na scenie świata, do bycia „autorem” swojego życia. W tej perspektywie Bóg i relacja z Nim nie były już oczywiste ani najważniejsze. Wiara musiała stać się dla człowieka na nowo „wiarygodna”. Ewangelizowanie oznaczało więc ukazywanie, że Jezus staje się wiarygodny, ponieważ oferuje transcendencję „rozsądną”, czyli zdolną objąć i wyjaśnić niełatwe relacje wiary i rozumu. Sens życia stawał się czymś tworzonym przez samego człowieka, przede wszystkim w oparciu o poszukiwania rozumowe, polegające na stałym spieraniu się rozumu z tradycją religii i jej instytucjami o stałą walkę o autonomię człowieka i transcendencję Boga.

Dziś, w świecie ponowoczesnym, sprawy mają się jeszcze inaczej. Żyć to znaczy, mówiąc krótko, eksperymentować, przeżywać doświadczenia na każdym możliwym poziomie. Nie ma już konieczności realizowania i wyjaśniania wiary, nie ma już żadnego powszechnego porządku, w ramach którego można odnaleźć rolę nadającą naszemu życiu sens.

„Fundament” uporządkowanego pojmowania rzeczywistości rozpadł się na tysiące kawałków, które uleciały w najróżniejszych kierunkach, natomiast przestrzeń dla sensu skurczyła się tylko do potencjalności, „trwania w oczekiwaniu”, jak mówi mój uczeń. Jeśli opieramy się na samych zdolnościach ludzkich, konkretne zarysowanie tego, na co czekamy, nie jest możliwe. (…)

Czy w tym jest przesłanie?

Dawanie jest najlepszą formą komunikacji

Co można więc zrobić, by przeprowadzić komunikację Kościoła ku formie sieciowej? Jeśli tekst i kontekst mają iść równym krokiem, jak przedstawiać Jezusa Chrystusa w komunikacji sieciowej, a nie piramidalnej? Powróćmy na chwilę do klasy.

Wracam do pracy po okresie choroby i wpadam w sam środek sytuacji awaryjnej, w której szkoła zwykle się poddaje. Sześciu nauczycieli jest nieobecnych tego ranka. I jeszcze:

– Panie profesorze, proszę nie uciekać – mówi do mnie sekretarka, biegnąc za mną. – Dzwoniła właśnie asystentka nauczyciela Lory’ego, mówiła, że ma jakiś problem z dojazdem i się spóźni. Pan zabiera teraz klasę na film, czy nie mógłby pan również zająć się Lorym? Jeśli nie, to nie wiem, co zrobić, trzecia klasa Lory’ego ma warsztaty, a on jest tu sam!

Lory jest z nami od trzech lat. Ma 16 lat, ale jego opóźnienie jest ewidentne. Nie formułuje zdań, lecz mówi pojedynczymi słowami, panowanie nad jego zachowaniami nie jest łatwe, często ma zmienne humory, a jego reakcje fizyczne są nagłe i niezrozumiałe. Tak więc wszyscy go znają. Trzy lata temu dołączył do pierwszej klasy, mając asystenta nauczyciela w pełnym wymiarze godzin. Pomoc ta jednak w ostatnich dwóch latach została zredukowana do 30% z powodów finansowych.

– Ech, jeśli nie ma innego wyjścia, to dobrze. Ale co zrobię z piątą klasą, która ogląda film?

– Są już duzi – mówi mi sekretarka – a poza tym są tam z nimi trzej inni nauczyciele.

Tak to jest w szkole! Przekazuję więc koledze siedzącemu w sali, w której wyświetlany jest film, że będę nieobecny, i kieruję się do sali Lory’ego. Przechodzę obok portierni, która znajduje się przy drzwiach wejściowych.

– Co tu robisz? – pytam Nicolasa siedzącego „za karę” między czterema krzesłami w korytarzu, blisko pokoju woźnego. To rodzaj niepotrzebnego publicznego pręgierza, który dla kogoś, kto musi w nim tkwić staje się często okazją do „pokazania się”; taki delikwent, zamiast się wstydzić, cieszy się, że jest znany.

– Wyrzuciła mnie z klasy! – odpowiada Nicolas.

– Kto?

– Ta od sztuki, a któż by inny?

– Aha. – Podczas gdy szukam w głowie słów pouczenia, wypowiadam niespodziewanie inne zdanie. – Pójdziesz ze mną? Potrzebuję pomocy. – W czym, panie profesorze?

– Z Lorym, jest na tej lekcji sam.

Nie skończyłem jeszcze wypowiadać tego zdania, a Nicolas już stał i przyłączał się do mnie, mówiąc:

– Pewnie.

Gdy przechodzimy za róg, woźna, która pilnowała Sali Lory’ego, uśmiecha się z ulgą i ucieka, mówiąc:

– O, dobrze, zostawiam go wam.

Lory wygląda na korytarz i dostrzegłszy Nicolasa, biegnie mu naprzeciw i prawie go przewraca, zarzucając mu ręce na szyję.

– Ach, Nicooooo!

– Cześć Lory, no co, może spędzimy chwilę razem. Pasuje ci? – odpowiada Nicolas z prawdziwym entuzjazmem kogoś, kto spotyka sympatycznego przyjaciela.

– Pewnie! – odpowiada Lory.

– Lory, chcesz pograć na komputerze? – pytam go.

– Jasne!

Nie zwlekając, otwiera laptopa, którego dostał w szkole, i zaczyna grać w „Memory”. Nicolas siada koło niego i pomaga mu w grze, zachowując niemal doskonały dystans edukacyjny. Wspiera sukcesy, nie podpowiada rozwiązań, jest cierpliwy w trudnościach. Zrozumiał w instynktowny sposób, że z Lorym można porozumieć się „fizycznie”, a więc uśmiecha się do niego, przytula go, przybija „piątki”, klepie po plecach. Patrzę i podziwiam!

Z trudem rozpoznaję w nim Nicolasa, którego znam. W klasie jest zawsze ostry, złośliwy, czasem znęca się nad słabszymi, widać jego ogromną potrzebę uznania, a jednocześnie obraz „czarnej owcy”, który już w sobie nosi i który mimowolnie stara się zawsze potwierdzić. W tym roku już dwa razy był zawieszony w prawach ucznia. Często rozmawia z nauczycielami i ciągle prowokuje dwóch klasowych „prymusów”, zyskując uwagę dziewczyn. Jednak teraz nie ma to znaczenia.

Dwadzieścia minut spędzone z Lorym pokazało mi innego Nicolasa. Kiedy przyszła asystentka nauczyciela, zdyszana i zdenerwowana z powodu utrudnień, wychodzimy z sali, żegnając się z Lorym. Już na korytarzu mówię do Nicolasa:

– Wiesz co, naprawdę świetnie sobie poradziłeś z Lorym, podobało mi się to. – Cisza, wzrok wbity w ziemię, tylko nie- śmiały uśmiech pojawia się na ustach. Po chwili dodaję: – Wydaje mi się, że ty jesteś o wiele lepszy, niż pokazujesz.

Zatrzymuje się i z opuszczoną głową, nie patrząc na mnie, mówi:

– Może pan tak mówi, ale nikt inny tak nie myśli.

– Niestety, nawet ty tak nie myślisz – dodaję.

Patrzy na mnie i mówi:

– No nie wiem, panie profesorze, miło było z Lorym. Tak naprawdę on jest trochę „wyklęty” jak ja. Jestem szczęśliwy, gdy mogę zrobić coś, co mu się podoba. Pewnie nie ma to ani dla niego, ani dla mnie żadnego znaczenia, ale jestem szczęśliwy, gdy widzę, że on sobie gra i dobrze się ze mną bawi.

– Nie ma żadnego znaczenia? – mówię. – A to szczęście, które zabierasz ze sobą, się nie liczy? Pomaganie Lory’emu, by ćwiczył swoją pamięć, nie ma znaczenia? Sprawianie, że czuje, że go lubisz, nie ma znaczenia?

Za rogiem dostrzegamy nauczycielkę sztuki, wołającą z irytacją już z daleka:

– Gdzie ty byłeś, Nicolas, szukałam cię!

Wyprzedzam go i odpowiadam za niego:

– Był ze mną, nie martw się, odbył „karę” ze mną.

– Aha, to dobrze – odpowiada – to mu posłuży, stał się nieznośny.

Kiedy dołączamy do nauczycielki, mówię do Nicolasa:

– I co, posłużyło ci? – Nie odpowiada, ale rzuca mi spojrzenie „wspólnika”, które nauczycielka sztuki dostrzega, ale którego nie rozumie.

I kiedy wracam do sali, gdzie wyświetlany jest film, mam o czym myśleć. Wszystko działo się poza regułami i poza schematami. W przestrzeni bez struktury, w czasie niezaplanowanym. Wszystko to było bezinteresowne. Nie było konieczności ani obowiązku motywowania Nicolasa (choć czekanie w „kozie” byłoby gorsze). Wszystko to skłoniło go, by ujawnił najlepszą część siebie. Później znowu ją zgubi, oczywiście, ale przynajmniej już wie, że ją ma. To przypadek czy siła bezinteresowności?

Skłaniam się ku tej drugiej odpowiedzi. Siła bezinteresowności naprawdę może wyciągnąć z ludzi to, co w nich najlepsze. Przede wszystkim jednak interesuje mnie tutaj, jak potrafi ona znaleźć niespodziewane, a jednocześnie bardzo skuteczne kanały komunikacji. Dawanie jest najlepszą formą komunikacji, jestem tego pewien. Przede wszystkim jest tak w sytuacji komunikacji sieciowej, tak jak przeżywa to Nicolas. On jest świadomy, że jego sytuacja jest podobna do sytuacji Lory’ego, że obaj są trochę „wyklęci”. Żaden z nich nie dowodzi. Nicolas z pewnością wie, że wcale nie jest nauczycielem, ponieważ płynie na tej samej łodzi co Lory. W takiej sytuacji moja prośba o chwilową pomoc sprawia, że nawiązuje kontakt z Lorym, podpierając się jedynie swoją ludzkością, wrażliwą i poranioną, lecz wystarczającą, by w tym niewielkim fragmencie wychowania mogła stać się pośrednikiem komunikacji, jednym z wielu możliwych, który przenika go i wystarcza z nawiązką.

Jeśli uważnie się temu przyjrzymy, dostrzeżemy w tym logikę uczniów po Pięćdziesiątnicy. Oni doskonale wiedzieli, że nie są „ważniejsi” od tych, którym przekazują to, co się stało. I teoretycznie wcale nie wiedzieli, gdzie znajdują się granice pomiędzy tym, co opowiadają, a tym, o czym opowiadają, sami wcale nie panują nad tym, co się dzieje, ale „są opanowani”. Wychodzą od swojej ludzkości, takiej, jaka jest. Bez uprzedzeń i z wielkim wcieleniem. I to dociera, jest skuteczne.

Sądzę więc, że można spróbować dostrzec przynajmniej dwie wskazówki odpowiadające na początkowe pytanie: Jak przekazywać Chrystusa „w sieci”? Wskazówka pierwsza: potrzebne są doświadczenia relacji „pełnych”, w których człowiek będzie zaangażowany od stóp do głów, łącznie z sercem i ciałem. Nicolas jest tego przykładem. To relacje, w których logika rozbicia, typowa dla sieci Internetu, stworzona z potrzeby kontroli nad innymi, ustąpiła miejsca logice zakochania się na rzecz innych, stworzonej z ewangelicznej świadomości, że oboje jesteśmy grzesznikami, lecz kochanymi w równym stopniu, wiecznie i w pełni.

Innymi słowy, nie jest najważniejszy sam fakt, że jesteśmy „w sieci” jako wychowawcy, lecz sposób, w jaki tę sieć zamieszkujemy. (…)

Wiara w czasach Facebooka

Jest to fragment książki:

Wiara w czasach Facebooka

Wydawnictwo: Edycja Świętego Pawła

Książka jest >>TUTAJ<<

Gilberto Borghi w interesujący sposób wprowadza czytelnika w świat nastolatków. Książka jest doskonałym drogowskazem dla rodziców, wychowawców i osób pracujących z młodzieżą. Także młodzi znajdą tu podpowiedzi, jak odnaleźć się w dzisiejszej rzeczywistości.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama