Oba nurty łączy jedno: szczere umiłowanie Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Dopóki ten fundament jedności jest zachowywany, pozostajemy jednością, nawet jeśli jest to jedność kłócącego się zażarcie rodzeństwa...
Oba nurty łączy jedno: szczere umiłowanie Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Dopóki ten fundament jedności jest zachowywany, pozostajemy jednością, nawet jeśli jest to jedność kłócącego się zażarcie rodzeństwa. Ideałem byłoby, gdybyśmy zrezygnowali z kłótni a zaczęli się od siebie uczyć i przyjmować z [względnym] spokojem uwagi drugiej strony...
W sobotę znów na Stadionie Narodowym zgromadziły się dziesiątki tysięcy ludzi, by wspólnie uwielbiać Boga i się modlić. W zdjęciach z tego wydarzenia ktoś wypatrzył, że jeden z kapłanów, dość bezmyślnie, wszedł z butami na tymczasowy ołtarz. Co prawda po to, by pobłogosławić Najświętszym Sakramentem, jednak niesmak – delikatnie mówiąc – pozostaje. W końcu nawet we własnym domu nikt nie wchodzi pod koniec przyjęcia na stół, żeby wszystkich pożegnać, a tu mamy do czynienia z miejscem z o wiele głębszą symboliką.
To wywołało fale oburzenia wśród osób z kręgu duchowości tradycjonalistycznej oraz ostrą debatę z tendencją do przechodzenia w pyskówkę w mediach społecznościowych. Kiedy czytałam te, czasem bardzo nieprzyjemne, wymiany komentarzy, przypomniałam sobie, jak w zeszłym roku zakończył się mój prywatny tydzień skupienia.
Złożyło się tak, że w sobotę pojechałam na mszę z modlitwą o uzdrowienie w kościele w Mistrzejowicach. Świątynia pełna ludzi, niektórzy z własnymi stołeczkami lub karimatami. Od chwili, kiedy weszłam do kościoła, po moment, kiedy wychodziliśmy, miałam poczucie intensywnej obecności Boga i Jego działania. Nie było to emocjonalne ożywienie, stymulowane emocjami odbieranymi od tłumu – sięgało zbyt głęboko. Niosło też ze sobą olbrzymi pokój i umocnienie. Była to modlitwa w dużej mierze spontaniczna, której tłem była prosta muzyka – głównie kanony (mam tu na myśli już modlitwę o uzdrowienie, nie liturgię).
Następnego dnia poszłam na mszę trydencką w kościele Świętego Krzyża. Ci, którzy uczestniczą w liturgiach w tym rycie, wiedzą, że jest w nim bardzo dużo ciszy. Jest w niej wielkie bogactwo symboliki, gestów, wszystkie słowa i wydarzenia mają swój konkretny czas i miejsce. I tu też doświadczyłam obecności i działania Boga. Nie tylko w chwili Przeistoczenia a potem komunii, ale cała liturgia była przebywaniem przy Nim, choć inaczej niż dzień wcześniej. Bez takiej ilości emocji, choć wcale nie mniej osobiście czy płytko.
Doświadczenie to nauczyło mnie, że Bóg przychodzi różnymi drogami. Pozwoliło mi też zachwycić się bogactwem mojego Kościoła, w którym jest miejsce na obie te duchowości. Co więcej, uważam, że one mogą sobie nawzajem wiele dać.
Duchowość Odnowy potrafi poprowadzić do bezpośredniego doświadczenia Boga, Jego działania. Widziałam, jak ludzie zmieniali się w ciągu kilkunastu minut modlitwy wstawienniczej – odkrywali obecność żywego Boga, prawie namacalnie doświadczali Jego miłości. I potem najczęściej następował trwający dwa-trzy lata miesiąc miodowy: pocieszenia, intensywne doświadczenie bliskości, radość, prozelicka wręcz gorliwość. Tylko zawsze wcześniej czy później przychodzi moment ciemności. Ciszy. Część rezygnuje, odchodzi do wspólnot, w których znowu coś zaczyna czuć, szuka emocjonalnych a czasem pseudoduchowych „buzerów”. Część zaczyna drążyć głębiej. Szukać czegoś więcej.
I to coś więcej nazywa się pogłębioną formacją i zakłada sięgnięcie do skarbnicy tradycji i Tradycji Kościoła. A to znaczy, że warto w chwili takiego kryzysu przejść się kilka razy na mszę trydencką, najlepiej z mszalikiem, żeby wiedzieć, co się dzieje w danym momencie. Spokojnie zapoznać się z symboliką, pobyć w tej wielkiej ciszy, jaka jest w rycie nadzwyczajnym. Ona uczy bardziej być, pomaga też dostrzec majestat Boga, nie tylko Jego bliskość.
Duchowość tradycyjna ma bardzo mocne korzenie, jest spektakularna, ale w nieco innym wymiarze. To nie wartki potok, ale głębia. Wypływają z niej wartkie potoki, a sama w sobie przypomina górskie jeziora – kto choć raz był nad Czarnym Stawem Gąsienicowym albo w Dolnie Pięciu Stawów, wie, jak wspaniałe jest spotkanie z ich spokojem. Jednak i z nią jest związane pewne ryzyko – stania się fanatycznym wyznawcą św. Rubryki, który sam wie, ale z nikim się ta wiedzą nie podzieli, chyba że trzeba pójść do zakrystii i zwrócić uwagę księdzu czy asyście na ilość popełnionych błędów. Jest to też duchowość, z której bardzo łatwo wyciąć emocje, a przez to przeżywanie relacji z Bogiem ograniczyć do intelektu i formy liturgicznej.
I tu Odnowa, ze swoim dążeniem do spotkania Boga także w sferze uczuć, zgodą na bycie prostaczkiem, liberalnym podejściem do zasad i ciągłym poszukiwaniem nowych form oddawania czci Bogu może się okazać odtrutką.
Oba nurty łączy jedno: szczere umiłowanie Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Dopóki ten fundament jedności jest zachowywany, pozostajemy jednością, nawet jeśli jest to jedność kłócącego się zażarcie rodzeństwa. Ideałem byłoby, gdybyśmy zrezygnowali z kłótni a zaczęli się od siebie uczyć i przyjmować z [względnym] spokojem uwagi drugiej strony.
opr. ac/ac