Kryzys powołań zakonnych w Europie i w Polsce jest faktem. Być może część przyczyn leży w środowisku, w otaczającym świecie, najważniejszych jednak powodów szukać należy w Kościele, tracącym z pola widzenia to, co najważniejsze
Rok Życia Konsekrowanego zakończy się 2 lutego. Został nieco przesłonięty przez inne ważne wydarzenie kościelne, jakim jest Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia. Jeden rok nałożył się na drugi, ze szkodą dla tego pierwszego. Nie ma co ukrywać, że życie zakonne w Europie, ale i w Polsce, jest w kryzysie. Poza nielicznymi wyjątkami, liczba sióstr i braci zakonnych spada z każdym rokiem. Statystyki są bezlitosne.
Zanim spróbuję odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje, chciałbym wyrazić mój wielki szacunek dla wszystkich sióstr i braci zakonnych. Odważę się na wyznanie — jesteście moją wielką radością. Chciałbym, żeby każde zgromadzenie rozwijało się i miało coraz więcej kandydatów.
Za taki stan rzeczy nie obwiniałbym współczesnej cywilizacji, a przynajmniej nie w pierwszej kolejności. Przyczyna tkwi raczej w Kościele, a nie w świecie. To, że tzw. świat zajmuje się sam sobą, w najmniejszym stopniu mnie nie dziwi. To naturalne. Dziwne, niepokojące i szkodliwe jest natomiast to, że światem w pierwszej kolejności zajmuje się również Kościół. A najpierw powinien zajmować się Panem Bogiem, chwałą Bożą, wiecznością, zbawieniem duszy nieśmiertelnej, nawróceniem, pokutą itp. Mam wrażenie, że te i podobne słowa także w Kościele wyszły z mody. Ktoś powie, że przesadzam i wyostrzam. Być może, ale jak powietrza brakuje mi jasnej świadomości, że ludzie Kościoła żyją dla Boga, dla Jego chwały.
Uspokajam od razu, że jeżeli o tym będą krzywda. Kościół, zamiast patrzeć w górę, raczej rozgląda się na boki. To oczywiście też jest potrzebne, absolutnie konieczne, ale najpierw trzeba patrzeć w niebo. Jak to się mądrze mówi, perspektywa wertykalna musi dominować nad horyzontalną.
Jaki związek ma to, co napisałem powyżej, z powołaniami zakonnymi? Stracić życie w zakonie można tylko dla Boga, dla Jego chwały. Wszystkie inne motywy są za małe. Żeby opiekować się chorymi, nie trzeba być zakonnicą, wystarczy zostać pielęgniarką. Tych ostatnich też brakuje, ale raczej z powodu ciężkiej pracy i niskich zarobków. Żeby domy zakonne na nowo się zapełniły i pękały w szwach, młodzi ludzie muszą ciągle słyszeć jasny komunikat: najpierw patrzymy w górę, dopiero potem na boki.
opr. mg/mg