Sam Chrystus, powołując apostołów, powierzył funkcje pasterskie grzesznikom o rozmaitych zawiłościach życiowych i czasem trudnych osobowościach. No, ale tak chciał, mógł przecież wybrać do tego zadania anioły.
Sam Chrystus, powołując apostołów, powierzył funkcje pasterskie grzesznikom o rozmaitych zawiłościach życiowych i czasem trudnych osobowościach. No, ale tak chciał, mógł przecież wybrać do tego zadania anioły.
Nie ma właściwie medium w Polsce, w którym by nie pisano o „kryzysie” Kościoła. Z pewnością wiele diagnoz jest trafnych, a spostrzeżeń słusznych. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że Kościół przeżywa kryzysy od dwóch tysięcy lat, ich przebieg bywa mniej lub bardziej burzliwy, a medialny obraz tego kryzysu obliczony jest bardziej na liczbę odbiorców informacji i komentarzy, niż na prezentowanie rzeczywistości takiej, jaka jest. Skądinąd warto by było odpowiedzieć najpierw na pytanie, co mają na myśli publicyści używający słowa „Kościół” ale to temat na zupełnie inny tekst.
Niech będzie jednak: Kościół przeżywa kryzys. Bywało już trudniej na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat, ale i bywało łatwiej. Osobiście twierdzę, że najmniej służył Kościołowi mariaż ołtarza i tronu, a najbardziej przysługiwały się mu prześladowania. Komunizm jest tego doskonałym przykładem. Wiele też zależało i zależy od kondycji duchowieństwa, czyli pasterzy tegoż Kościoła. W niedzielę Dobrego Pasterza dobrze sobie to uświadomić wraz z przypomnieniem, że sam Chrystus, powołując apostołów, powierzył funkcje pasterskie grzesznikom o rozmaitych zawiłościach życiowych i czasem trudnych osobowościach. No, ale tak chciał, mógł przecież wybrać do tego zadania anioły.
Święty Jan Paweł II też używał słowa „kryzys” między innymi w kontekście liczby powołań kapłańskich. Trudno odmówić racji świętemu papieżowi – już za jego czasów (i wcześniej) kryzys był wyraźnie widoczny. Przywołać chcę jednak inne jego słowa, zawarte w lekturze obowiązkowej na tę niedzielę, a mianowicie w adhortacji „Pastores dabo vobis”. Jan Paweł II napisał tam tak: „Kapłan, będący w Kościele człowiekiem wspólnoty, w osobistych kontaktach z wszystkimi ludźmi powinien być człowiekiem misji i dialogu. Głęboko przeżywając prawdę i miłość Chrystusa, pragnienie i potrzebę głoszenia wszystkim Jego zbawienia, powołany jest do zacieśniania z wszystkimi ludźmi więzów opierających się na braterstwie, służbie, wspólnym poszukiwaniu prawdy, szerzeniu sprawiedliwości i pokoju”. Przy pierwszej lekturze tych słów nawet nie przypuszczałem, jak bardzo dotkną mnie one po wielu latach. Myślę bowiem o potrzebie współczesnego człowieka, jaką jest posiadanie przewodnika. Tę funkcję z duszpasterstwem łączy się wręcz podświadomie (pasterz to przecież przewodnik). Jak w tej funkcji połączyć przewodniczenie z dialogiem i jednoczeniem? Ano właśnie. W tym tkwi – moim zdaniem – sedno problemu współczesnego kryzysu. Ale to jest kryzys całego świata, w którym dialog pomylono z promocją indywidualizmu, a prawdę z tym, co każdy za prawdę uważa. Ci, którzy się tego boją (skądinąd słusznie, choć niepotrzebnie w nastroju histerii), ostrzą definicje jak noże i przewodniczenie stadu woleliby zastąpić wodzeniem za nos bądź poganianiem kijkiem. Też niedobrze. Bo Pan Jezus tego nie robił. A „człowiek misji i dialogu”, czyli kapłan, jak stwierdził Jan Paweł II, w swej fizjonomii ma zapisane podobieństwo do Niego: w przyszłości tak samo jak dziś musi być on podobny do Chrystusa.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac