Czy współczesna kultura to kultura nihilistów? Nie wiem, czy aż tak drastycznie można ją ocenić. Wiem jednak, że jest to kultura, z której bardzo konsekwentnie ruguje się to, co związane z Panem Bogiem, a Jego samego poza nawias wyrzucono już dawno. Czemu?
Czy współczesna kultura to kultura nihilistów? Nie wiem, czy aż tak drastycznie można ją ocenić. Wiem jednak, że jest to kultura, z której bardzo konsekwentnie ruguje się to, co związane z Panem Bogiem, a Jego samego poza nawias wyrzucono już dawno. Czemu?
Ten świat nie ma sensu – stwierdził bohater najpopularniejszego ostatnio serialu o polskich korzeniach. Wiedźmin, bo o nim mowa, stojąc na środku wypełnionej po brzegi sali balowej, najpierw wzbudził w słuchaczach sporą dozę podziwu, przyznając się do życiowych porażek, a następnie wygłosił to swoiste credo o świecie. Zrobiło mi się przykro, wyłączyłem telewizor i nie wróciłem więcej do ekranizacji prozy Sapkowskiego. Wróciłem natomiast do meritum wypowiedzi jego bohatera. Pytanie o sens świata i życia pojawia się co prawda tak samo często jak nihiliści, którzy odpowiadają na nie przecząco. Ale na tak masową skalę jak dzisiaj, kiedy świat stał się jeszcze mniejszy, niż był, zjawisko to nie występowało. Swoją drogą – twierdzę, że wszystko, co dzisiaj serwuje się przez popkulturę, ma charakter nihilistyczny, to znaczy ani człowieka nie rozwija, ani nie pomaga mu żyć, a o udzieleniu odpowiedzi na podstawowe pytania już w ogóle mowy nie ma. Czy współczesna kultura to kultura nihilistów? Nie wiem, czy aż tak drastycznie można ją ocenić. Wiem jednak, że jest to kultura, z której bardzo konsekwentnie ruguje się to, co związane z Panem Bogiem, a Jego samego poza nawias wyrzucono już dawno. Czemu? Bo albo Bóg, albo ego – jak napisaliśmy na okładce bieżącego numeru GN. I nie, nie chodzi o to, że Pan Bóg i człowiek się wykluczają, wręcz przeciwnie. Chodzi o to, o czym powiedział papież Franciszek: człowiek, kiedy nie adoruje Boga, ma skłonność do adoracji swojego ego.
Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan każe mi sięgnąć do tego, co nam, jako chrześcijanom, wspólne. Do chrztu świętego. Katechizm Kościoła Rzymskokatolickiego mówi o nim: „Brama życia w Duchu” (Vitae spiritualis ianua). Stanowczo zbyt rzadko o tym myślimy i mówimy. A efekt moich kilkudniowych rozmyślań na ten temat, zwłaszcza po konfrontacji ze słowami z ukochanego przez widzów serialu, jest taki: gdybyśmy mniej zastanawiali się nad tym, czego Kościołowi brakuje, mniej wdawali się w dyskusje, rzucali argumentami, a zamiast tego dali światu to, co mamy podstawowego, czyli życie duchowe, problemów byłoby mniej. Powiem więcej – nigdy jako uczniowie Chrystusa nie będziemy w pełni wiarygodni, nigdy jako wspólnota ochrzczonych nie będziemy mieli skuteczności w mówieniu i działaniu, jeśli nie odkryjemy swojej własnej duchowości, nie pogłębimy swojego życia duchowego.
Seriale przychodzą, robią hałas (i pieniądze na ich wielbicielach) i odchodzą. Jak wielki mają wpływ na odbiorcę, trudno przecenić. Widać to nie tylko po tym, co się dzisiaj kręci (patrz: wszelkiej maści produkcje dotyczące Kościoła, papiestwa czy historii biblijnych poprzekręcanych na wszelkie możliwe strony), ale i po tym, co się potem o Kościele, papiestwie i biblijnych historiach pisze, kreując obraz zniekształcony czy – powiedzmy wprost – deprawujący. Smutne to. Powinniśmy protestować, to logiczne. Ale i przede wszystkim powinniśmy dać ludziom, jako chrześcijanie, coś w zamian. A mamy co dać...
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac