„Ewangelia cierpienia” – brzmi paradoksalnie, biorąc pod uwagę, że „ewangelia” oznacza dobrą nowinę. Czy cierpienie może mieć swoją „dobrą nowinę”?
„Ewangelia cierpienia” – brzmi paradoksalnie, biorąc pod uwagę, że „ewangelia” oznacza dobrą nowinę. Czy cierpienie może mieć swoją „dobrą nowinę”?
Zrobiłem sobie egzamin. Taki prosty – z katechizmu. Chodząc wokół biurka i nie zerkając do katechizmu, usiłowałem wyrecytować wszystkie uczynki miłosierdzia. Coś – nie przymierzając – jak egzamin przed Pierwszą Komunią Świętą, z którym mógłbym mieć problemy. Wymienić wszystkie po kolei, tak jak je spisano – to faktycznie wymaga przygotowania. Ale nie o pamiętanie formułek przecież chodzi, pocieszyłem samego siebie, ale raczej o pamięć o człowieku. W bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego” piszemy o dwóch z tychże uczynków miłosierdzia. „Modlić się za żywych i umarłych” (ale i „umarłych pogrzebać” – jak to połączył Franciszek w swojej ostatniej katechezie o uczynkach miłosierdzia), po to by wyjaśnić kościelną praktykę odprawiania Mszy Świętych gregoriańskich, o którą wielokrotnie czytelnicy pytają. Oraz „chorych nawiedzać”, a to z oczywistego względu – Światowego Dnia Chorego. I w jednym, i w drugim przypadku chodzi o pomoc człowiekowi cierpiącemu.
„Ewangelia cierpienia” – brzmi paradoksalnie, biorąc pod uwagę, że „ewangelia” oznacza dobrą nowinę. Czy cierpienie może mieć swoją „dobrą nowinę”? Może, i napisał o tym Jan Paweł II 36 lat temu w swoim liście apostolskim „Salvifici doloris”. Przywołał przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Zdaniem świętego papieża należy ona właśnie do „ewangelii cierpienia” i razem z nią „idzie przez dzieje Kościoła, chrześcijaństwa, przez dzieje człowieka i ludzkości”. Dodał: „Przypowieść ta wejdzie na końcu swoją istotną treścią do tych wstrząsających słów o sądzie ostatecznym, jakie Mateusz zapisał w swej Ewangelii: »Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie«”.
Miłosierny Samarytanin na dzisiejszej okładce pochodzi z fragmentu witraża. Niesie pobitego biedaka w kierunku swojego osła, aby zawieźć go do najbliższej gospody. Ta przypowieść, znana i popularna, przypomina o jednej bardzo niepopularnej prawdzie: żeby naprawdę pomóc człowiekowi, trzeba znaleźć dla niego czas, zaangażować się, porzucając być może niektóre swoje czynności. Czasem porzucając również własne dobre samopoczucie, ryzykując utratę komfortu, zwłaszcza gdy trzeba poważnie potraktować człowieka chorego, który jest już „na ostatniej prostej”. Bo jak rozmawiać o śmierci, gdy się nie wie, jaki ta rozmowa odniesie skutek? Jak potraktować osobę chorą, której banalne pocieszenie wypowiedziane w zakłopotaniu: „wszystko będzie dobrze” nie pociesza ani trochę? Próbę odpowiedzi podejmujemy w tym numerze. „Posiedzę przy Tobie” (ss. 32–34) to, jak sądzę, bardzo dobry tytuł. Bo niekoniecznie trzeba mówić wtedy, gdy słów brakuje. Tak jak nie trzeba znać na pamięć wszystkich uczynków miłosierdzia, aby być naprawdę skutecznym miłosiernym Samarytaninem.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac