Dużo się ostatnio mówi i pisze o Kościele, przede wszystkim w mediach niekoniecznie mu przychylnych.
„Jakaś wyrwa po Kościele pozostała, nawet jeśli buńczucznie temu zaprzeczamy” – stwierdził Marcin Matczak w „Gazecie Wyborczej” („Ateiści też chcą do nieba” – to kolejny tytuł z tego samego numeru). Trudno się nie domyślić, że chodzi o to, iż Kościół jakoś tam istnieć przestał (skoro jest po nim wyrwa) albo zasadniczo zmienił sposób egzystowania, oraz że tęsknotę za transcendencją przeżywać można na wiele różnych sposobów, również będąc osobą niewierzącą.
Częściowo to prawda, bo i oblicze Kościoła w trzeciej dekadzie XXI wieku jest inne, zwłaszcza tego nad Wisłą, i wewnętrzne otwarcie każdego człowieka na inne wymiary niż tylko materialny i empirycznie sprawdzalny znane jest od wieków. Nihil novi. Niepokojące jest jednak to, że w środowiskach kościelnych przejmujemy, jak się wydaje, tę retorykę, której główny akcent położony jest przede wszystkim na (szeroko pojęty) kryzys, zamiast na fakt, że wiara w Kościół to coś zasadniczo odmiennego od poglądów na jego temat, zwłaszcza na jego hic et nunc, tu i teraz, rozumiane docześnie i bardzo wyrywkowo. „Wierzyć w Kościół oznacza wierzyć w obecność Boga pośród nas” – powiedział biskup Andrzej Czaja, przewodniczący Komisji ds. duszpasterstwa KEP, podczas debaty poświęconej nowemu programowi pastoralnemu, cytowany przez Jakuba Jałowiczora („Wierzę w święty Kościół powszechny” – ss. 20–24). Dodał następnie: „Wierzyć w Kościół to zatem żyć bliskością Boga. Jeśli tak na to spojrzymy, to wiara w Kościół będzie konsekwencją wiary w Boga i jednocześnie sprawdzianem wiary w Boga”.
„Bliskość” to słowo klucz. Również do Kościoła. Od wieków ci, którzy negują zasadność istnienia instytucji „pośrednika” pomiędzy człowiekiem i Bogiem, przekonują bowiem, że człowiek potrzebuje bliskości Boga (jak ci ateiści z tytułu cytowanego powyżej). A że w Kościele wiele złych rzeczy się dzieje, to i z bliskością jest problem. Ja tę argumentację nawet rozumiem, zwłaszcza że jeśli ktoś poczuł się naprawdę skrzywdzony, rozczarowany albo po prostu znudzony w swoim kościele, z pewnością na cały Kościół to doświadczenie przeniósł. Problem w tym, że od początku jego istnienia tak było i do końca tak będzie. Czy jest sposób na zmianę tej sytuacji? Cytowany już biskup Andrzej Czaja przestrzega przed odruchem natychmiastowej i radykalnej chęci reformowania Kościoła „na miarę swoich czasów”. Takie próby, jak twierdzi, nieraz się już pojawiały w historii i dobrze się nie kończyły. Słusznie – nie chodzi przecież o zmianę tego, co objawił Bóg, raczej tego, co się w ludzkim umyśle zrodziło, a z czasem i wypaczyło. Kryterium zmiany może być tylko jedno: Ewangelia – podsumowuje przewodniczący Komisji ds. duszpasterstwa. Dobrze to co jakiś czas przypomnieć, przede wszystkim tym, którzy nad reformowaniem Kościoła łamią sobie nieustannie głowy, zwłaszcza w mediach, nie mając o nim zbyt wiele do powiedzenia.