Czy wiara słabnie?

Dość powszechnie uważa się, że chrześcijaństwo jest dziś w kryzysie...

"Idziemy" nr 19/2009

Michał Wojciechowski

Czy wiara słabnie?

Dość powszechnie uważa się, że chrześcijaństwo jest dziś w kryzysie. Dotyczy to zwłaszcza wiary w Europie, a także w Polsce, gdzie po odejściu Jana Pawła II widać powody do obaw. Ten osąd ma za sobą poważne argumenty, ale wydaje się, że sprawa jest bardziej złożona.

Wyjdźmy od obserwacji, że od religii nie można uciec. Wbrew odczuciu ateistów, religijność jest powszechną cechą człowieka. Można tu podawać różne przyczyny: i teologiczne – Boża obecność, i naturalne – śmiertelność i ogrom Wszechświata. Zawsze jednak ludzie skłonni byli uznawać istnienie sił i wartości wyższych niż oni sami: czy to rzeczywistych, czy pozornych.

Zarazem doświadczenie uczy, że formy religijności są zmienne. Co z tego wynika dla pytania o kryzys wiary? Że z jednej strony wiara ma szanse, bo zawsze będzie potrzebą ludzką, a pomimo zmian kulturowych istnieje możliwość zachowania istoty rzeczy przy zmianie formy zewnętrznej. Z drugiej wszakże jedna forma religijności może ustąpić innej, co stanowi zagrożenie.

Trudności tylko organizacyjne

Problemem nie jest więc sama zmiana form życia religijnego. Na przykład nie jest nim kryzys parafii i mała skuteczność kazań, jeśli równolegle istnieje kształcenie religijne oraz ruchy religijne (bardzo dziś znaczące) i oczywiście inne formy duszpasterstwa: medialne, internetowe, zawodowe, wakacyjne. Parafia w dzisiejszym świecie podupadać musi, gdyż straciły na znaczeniu relacje między ludźmi oparte na miejscu zamieszkania. Nie mieszkamy na ogół na wsi i nie chodzimy pieszo. Przed wiekami słowo z ambony było głównym środkiem społecznego przekazu, dziś jest podrzędnym.

Problemem, ale nie religijnym, lecz organizacyjnym, może być to, że struktura Kościoła nie nadąża za tą zmianą. Parafię się reanimuje, a po 1989 roku kapelani na ogół opuścili zakłady pracy. Jednakże katechizacja w szkole jest z tej perspektywy lepsza, gdyż tam właśnie przebywają dzieci. Następnie, o ile w tłumie wiernych parafii wielkomiejskiej trudno się dopatrzyć wspólnoty i chęci do kierowania się kazaniami, to przecież wierni jeszcze są otwarci na kontakty indywidualne. Autentyczna, całoroczna wizyta duszpasterska księży w domach, z godzinną rozmową, nie zredukowana do pokropienia i koperty, z czasem pomogłaby odbudować oddolną religijność.

Spór ze światem

W spotkaniu ze światem zewnętrznym Kościołowi i jego wierze grożą dwa przeciwstawne niebezpieczeństwa: zarażenie się światem i wypchnięcie ze świata. Od razu powiem, że choć te niebezpieczeństwa są aktualne, to wcale nie nowe. Towarzyszą nam od początku.

Na przykład, choć duchowa i sakramentalna funkcja przełożonych kościelnych nie uległa w Kościele katolickim istotnej zmianie od starożytności, to w wielu sprawach praktycznych Kościół wzorował się na społecznościach świeckich. W średniowieczu miał pewne cechy organizacji feudalnej. W czasach nowożytnych wzoru dostarczają państwo i jego instytucje.

I tu rodzi się niebezpieczeństwo. Państwa dzisiejsze są przerośnięte i zbiurokratyzowane, co prowadzi do zarażenia się tymi wadami. Kościół w Polsce, określający się w dużym stopniu w opozycji do państwa, jest mniej pod tym względem zagrożony. Małpowanie dzisiejszych państw rodzi też postulat, by Kościół się „zdemokratyzował”. To znaczy kandydaci na biskupów mieliby schlebiać wiernym, występując w mediach?

Naśladowanie biurokracji jest jedną z przyczyn, dla których Kościół staje się instytucją zbyt zajętą sobą. Obecny papież jako kardynał uczynił dzisiejszemu Kościołowi wyrzut, że więcej mówi o sobie, niż o Bogu. I rzeczywiście, czyż nie słyszymy nieraz frazy „nauka Kościoła”, gdy chodzi o Bożą prawdę?

Z kolei państwo, jako instytucja laicka, okazuje się hamulcem i kontrolerem. Państwa europejskie w ostatnich wiekach zabrały chrześcijanom takie sfery działania jak szkoła i opieka społeczna, inne redukując. Rozrost państwa odbywa się kosztem instytucji niezależnych. Państwo staje się nowym Kościołem, a media, analogicznie, nową amboną. Dążą do panowania nad ciałami i duszami.

Kościół traktują jako konkurencję i wprost albo po kryjomu zwalczają. Podobnie traktują rodzinę, co przyczynia się do jej osłabienia. Równolegle stwierdzamy cofanie się wiary do kręgu wewnętrznego, bez świadectwa i praktyk. Szansą społeczną dla chrześcijan jest więc państwo zredukowane do swoich koniecznych funkcji, a nie państwo, które, jak dziś, zajmuje się wszystkim.

Innym skutkiem naśladowania społeczeństwa współczesnego jest uzawodowienie pracy w Kościele. Ksiądz, katecheta itd. to wyspecjalizowane funkcje. Zwykli wierni składają na nich obowiązki kościelne, a sami ograniczają się do minimum albo zajmują postawę roszczeniową, jak wobec państwa.

Natomiast nie jest wcale powodem do obaw to, że Kościół działa w świecie i podejmuje tematy dla świata ważne. W centrum chrześcijaństwa stoi Bóg, ale nie Bóg oderwany od świata, lecz czynnie w nim obecny. Potrzebna więc jest chrześcijańska odpowiedź w takich dziedzinach jak kultura, rodzina, małżeństwo, ustrój gospodarczy, czy w ogóle życie społeczne. Zajmując się nimi, wierzący odzyskują teren zeświecczony.

Z tych tematów niektóre zaniedbujemy. Dość oczywiste jest słabnięcie inspiracji chrześcijańskich w literaturze i sztuce. W mówieniu o gospodarce przeważają ogólniki, czasem zabarwione lewicowymi hasłami socjalnymi na temat roli państwa, świadczeń itd. Tymczasem w sferze życia gospodarczego powinniśmy przypominać, że nie wolno nikogo okradać – pracownika, pracodawcy, kontrahenta (co dotyczy tak samo państw, które okradają obywateli jako podatników). I o tym, że wolność gospodarcza jest konieczną częścią wolności osoby ludzkiej.

Dość często wskaźnikiem właściwej postawy wierzących jest sprzeciw, jaki budzą. Zwłaszcza zapiekła złość zwolenników aborcji potwierdza, że występując w obronie życia, czynimy to, co powinniśmy. Ruchy obrony życia stanowią jeden ze znaków, że istnieje wiara żywa i zaangażowana.

Perspektywa historyczna

Pod pewnymi względami chrześcijaństwo zawsze było w kryzysie, bo świat zawsze konkurował z Bogiem, a my jesteśmy grzeszni i omylni. Patrząc na dzieje Kościoła, znajdziemy też okresy, gdy Kościół instytucjonalny był w dużo gorszym stanie niż obecny. Religijność mas przeważnie była na niskim poziomie. Ankiet socjologicznych dawniej nie było, ale można sądzić, że wychodziłyby w nich rzeczy gorsze niż obecnie. Jaka część wiernych bywała co niedzielę w kościele trzysta, pięćset, tysiąc lat temu? Jaki bywał poziom duchownych? W średniowieczu islam zalał połowę świata chrześcijańskiego. Itd.

Jeśli chodzi o elity, to przecież mamy nadal wielkich świętych, jak Jan Paweł II i Matka Teresa. Warto też zauważyć, że teologia akademicka stoi dzisiaj dobrze. Można się co najwyżej obawiać, że postrzegana jest zbytnio przez pryzmat wiedzy świeckiej: historii, filozofii, religioznawstwa. Teolog posługuje się ich metodami, ale przecież teologia pozostaje nauką humanistyczną w służbie wiary. I rzeczywiście, niewielu teologów zawodzi, chociaż media rozdmuchują nieliczne takie przypadki.

Instytucjonalizacja teologii powoduje jednak, że nie odbiera się jej jako świadectwa o Bogu. Dawniej wybitny teolog, choćby miał wady – jak św. Hieronim i tylu innych – postrzegany był jako świadek Boga, a nawet święty. Biurokratyczna formalizacja procesów kanonizacyjnych zatarła to poczucie i w ogóle stała się hamulcem dla tej sfery życia religijnego. Wołający „santo subito” mają rację.

Większy zasięg niż kiedyś mają natomiast rozmaite namiastki religii. Choć masy zawsze w pewnej mierze ulegały przesądom, to obecny rozkwit astrologii, wierzeń wschodnich, ekologicznego kultu natury świadczy o osłabieniu codziennej wiary; pewien udział ma tu też zmiana sytuacji zewnętrznej (media i globalizacja). Inny rodzaj wiar fałszywych ma charakter polityczny: kult państwa, partii, wodza, a w wersji osłabionej oczekiwanie wybawienia po „państwie opiekuńczym”. Żadna z tych rzeczy jednak nie jest naprawdę nowa.

Teraz Chiny?

W czasach głębokiego socjalizmu uczono mnie zasady, że jeśli wydatki przewyższają dochody, trzeba zwiększyć dochody – typowa odpowiedź oczywiście brzmi „zmniejszyć wydatki”. Coś podobnego stosuje się i do sytuacji chrześcijaństwa. Dotyczy to sfery duchowej, gdzie „opłaca” się wielkość, a nie małość. Dotyczy to jednak również działalności zewnętrznej.

Zamiast rozpatrywać osłabienie chrześcijaństwa w cywilizacji europejskiej, trzeba szukać gdzie indziej. Ilościowo najbardziej zyskuje ono w Afryce. Kluczowy nowy kierunek to Azja. Jak Chiny przyjęły wolny rynek, potrzebny ze względu na ich aspiracje materialne, tak mogłyby, z pożytkiem dla siebie i świata, przyjąć chrześcijaństwo, którego potrzebują duchowo. Sytuacja przypomina pod tym względem pierwsze wieki chrześcijaństwa. Cywilizacja grecko-rzymska, bogata intelektualnie, kulturalnie i organizacyjnie, nie miała godnej siebie religii. Znalazła ją w chrześcijaństwie, choć z początku widziała w nim obce zagrożenie i reagowała represjami. Tak może być jeszcze raz, jeśli starczy nam wiary energii.

Okazuje się więc, że słabnięcie obecności chrześcijaństwa w życiu codziennym świata zachodniego, choć niepokojące, nie determinuje ani sytuacji obecnej, ani przyszłości. Zależy ona w dużej mierze od samych chrześcijan. Można wyliczać trudności („inni winni”?), ale można też ufając Bogu iść naprzód.

Autor jest teologiem świeckim, biblistą, profesorem na uniwersytecie w Olsztynie. Ostatnio opublikował książkę „Biblijny pogląd na świat”.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama