Spojrzą na Jego wielkość inaczej, niż patrzymy my, ale z tym samym zachwytem...
"Idziemy" nr 15/2010
Każda kolejna rocznica śmierci Jana Pawła II zwiększa uczucie pustki po tym największym w naszych dziejach Polaku. Pustki tym bardziej dotkliwej, że odejście tego Papieża, naszego de facto ostatniego króla, zbiegło się z kryzysem przywództwa w każdym niemal obszarze polskiego życia. Być może tak być musi, że po wielkości wcześniej niewyobrażalnej, następuję okres dość jałowy. W każdym razie, pięć lat po pamiętnej godzinie 21.37 roku 2005, jeszcze wyraźniej widać Jego wielkość. Lepiej też wyczuwamy, jak wiele brakuje nam samym, by stanąć na wysokości zadania. Zadania, które zostało przecież jasno określone. Także w odniesieniu do naszej ojczyzny.
Nikt nie umiał przecież tak mówić o Polsce, jak nasz papież. Jego słowa wypowiedziane 10 czerwca 1979 r. na Błoniach krakowskich, raz usłyszane, „chodzą” za człowiekiem, nie dając spokoju, mobilizując: "Zanim stąd odejdę, proszę Was, byście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, jeszcze raz przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością, ... byście sami nie podcinali korzeni, z których wyrastamy”.
Kolejna rocznica i kolejne debaty o „pokoleniu JPII”. Czy istnieje, czy kiedykolwiek istniało? Czy młodzi Polacy to jego duchowe dzieci, czy też zaprzeczenie jego nauk? Wiele w tych deliberacjach szczerej nadziei, że Polska będzie lepsza niż jest, że będzie bardziej wierna sobie, że odzyska moc. Moc, której dziś wydaje się pozbawiona, tocząc się kursem całkowicie przypadkowym, intelektualnie nie wychodząc poza „postawę kserokopiarki”, nieudolnie i często karykaturalnie odtwarzającej zachodnie wzorce. Sądzę jednak, że to tylko złudzenia: młodzi Polacy, dzieci wolnej Polski nie tworzą nowej jakości. To raczej „pokolenie seriali”, chłonące niezwykle nośne wzorce kulturowe zbudowane wokół osi „nowoczesność – przyjemność – prywatność”. Siła tej triady jest tak ogromna, że „przejmuje” nawet młodzież z tych domów, gdzie rodzice chcieliby wychowywać dzieci inaczej, ale zwyczajnie nie dają rady, nie potrafią. Kiedyś to minie, bo czas idei zawsze powraca, ale dziś nie można mieć złudzeń: większość młodych Polaków z dziedzictwa JPII wybiera to, co im pasuje, odrzucając wezwanie do służby. I nawet troska o „dziedzictwo, któremu na imię Polska” nie jest dziś szczególnie popularna.
Ale pokolenie JPII istniało, tyle że pozostało przez socjologów niezauważone. To grupa ludzi dziś zbliżających się do pięćdziesiątki, ludzi, którzy studiowali w późnych latach 70. i 80. Spotykamy ich często. Dla nich ten pontyfikat wraz z pierwszą „Solidarnością” stanowiły i stanowią centralne wydarzenia całego życia. W jakiś tajemny sposób poprzysięgli wówczas wierność przesłaniu, przyjęli je i w większości dochowali wierności. Nie jest ich znowu tak wielu, ale są – wystarczy rozejrzeć się wokół. To ci, którzy szczególnie mocno irytują się, gdy Jana Pawła II sprowadza się do kremówek i wesołych pogaduszek z krakowskiego okna. To ich najbardziej boli postulat, by Polska była „zwykłym, nudnym” krajem. Przecież papieskie nauczanie wzywało do czegoś przeciwnego – do niezwykłości i wielkości. Oni wiedzą, że sprawa jest zbyt poważna, by zamieniać ją w infantylne zabawy. W jakiejś mierze są wybrańcami, choć często płacili wysoką cenę osobistą i materialną – za niezłomność. Niezłomność, której nigdzie nie lubią ani struktury, ani rządzący.
Wypatrywane tak intensywnie młode „pokolenie JPII” może kiedyś nadejdzie; może będą to ludzie, którzy Jana Pawła II odkryją za lat kilka lub kilkanaście. Spojrzą na Jego wielkość inaczej, niż patrzymy my, ale z tym samym zachwytem. Będziemy im kibicować i… szczerze zazdrościć. Poznamy ich nie po fascynacji kremówkami i innymi już popkulturowymi „grepsami”, ale po powadze i mądrości, którą hipnotyzował nas papież-Polak. On, największy z rodu Polaków.
opr. aś/aś