Nazywaliśmy go ojcem

Przyszły papież patrząc na prymasa uczył się, że nie trzeba się bać, że można zaufać wbrew nadziei, że ostatnie słowo zawsze należy do Boga

"Idziemy" nr 22/2011

Paweł Zuchniewicz

NAZYWALIŚMY GO OJCEM

„Od ogłoszenia komunikatu lekarskiego z dnia 14 maja br. stan zdrowia J. Em. Ks. Kardynała Prymasa uległ dalszemu pogorszeniu. W dniu 14 i 21 maja obserwowano przejściowe zaburzenia krążenia i oddychania, które ustąpiły pod wpływem leczenia. Oprócz leczenia farmakologicznego dokonywano kilkakrotnie przetoczeń krwi, plazmy i albumin”.

Antoni Chrościcki odłożył gazetę i westchnął. Tak doświadczonemu lekarzowi jak on zwięzłe słowa komunikatu lekarskiego mówiły więcej niż przeciętnemu człowiekowi. Bóg zabierał prymasa do siebie. Ludzie starali się go ratować. To też było przyczyną cierpień. Zabiegi były dokuczliwe, jednak poddawał im się posłusznie. „Nie skarży się – powiedział im ks. Bronisław, gdy zadzwonili na Miodową. – Tylko raz mu się wyrwało: »Ciekaw jestem, czy Ojca Świętego też tak bolą plecy jak mnie«”.

Antoni usłyszał klucz przekręcany w zamku. Weszła Mila.

– Zobacz! – powiedziała podając mu kopertę, na której widniał herb Prymasa Polski – To z Miodowej.

Sięgnął po nożyk i ostrożnie rozciął kopertę. Wyjął list. Pierwsze, co zobaczył, to odręczny podpis prymasa. Widać, że złożony bardzo słabą ręką. I data: 18 maja.

– Ojciec nam napisał życzenia z okazji czterdziestolecia! Pamiętał. I to w takim stanie!

Mila chwyciła kartkę.

„Drodzy Małżonkowie, ukochane Dzieci Boże, dobry Bóg, hojny dawca łaski Miłosierdzia pozwolił Wam przeżyć czterdzieści lat we wspólnocie małżeńskiej” – zaczęła czytać. – Nie mogę – powiedziała łamiącym się głosem, oddała mu list i sięgnęła po chusteczkę.

Czytał dalej na głos:

„Obdarzył Was synem Juliuszem, abyście razem w rodzinnej atmosferze kształtowali się ku pełni człowieczeństwa w duchu głębokiej wiary, czynnej miłości i niezawodnej nadziei. Dziś, gdy wdzięczne serca kierujecie ku Temu, od którego wszelkie dobro pochodzi, łączę się z Waszymi modłami i składam wyrazy podzięki za Wasze trudy w służbie dzieciom, rodzinom i społeczeństwu, życzę obfitych łask i darów nieba w dalszym życiu. Oddaję pod opiekę Matki Życia, Pani Jasnogórskiej, Królowej Polski, oraz z serca błogosławię na dalszą ofiarną służbę Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie. Z wyrazami czci i oddania w Jezusie i Maryi Stefan kard. Wyszyński, Prymas Polski”.

List ten państwo Chrościccy otrzymali na kilka dni przed śmiercią Prymasa Tysiąclecia i przechowywali go jak najdroższą relikwię. Mieli takich pamiątek więcej. Wśród nich był też naklejony na desce obraz Matki Bożej, który otrzymali z okazji 25. rocznicy ślubu, w milenijnym roku 1966. Na odwrocie widniał napis: „Ostatnia deska ratunku. Mili i Antoniemu – ojciec”.

W tamtych gorących dnia maja 1981 roku wydawało się, że nawet ostatnia deska ratunku wymyka się rąk. Myśli i modlitwy Polaków zmierzały w kierunku domu umierającego prymasa, gdy z Rzymu nadeszła dramatyczna wiadomość o zamachu na Jana Pawła II. Ci dwaj ludzie byli jak filary domu, który nazywa się Polska. Jego domownicy poczuli się tak, jakby za chwilę dach miał im runąć na głowę. Co z nami będzie bez Prymasa Tysiąclecia i bez papieża? To pytanie rodziło lęk. Wydarzenia radosne i pełne nadziei – pielgrzymka papieska z roku 1979 oraz narodziny „Solidarności” rok później – należały w tym momencie do mało realnej przeszłości. Jak Bóg mógł dopuścić do czegoś takiego, i to akurat w takiej chwili?

Przyszły papież patrząc na prymasa uczył się, że nie trzeba się bać, że można zaufać wbrew nadziei, że ostatnie słowo zawsze należy do Boga

ODTĄD WSZYSTKIE MODLITWY ZA NIEGO

Ksiądz Bronisław Piasecki, kapelan kard. Wyszyńskiego, wspomina, że na wiadomość o zamachu prymas jakby „skurczył się w sobie” i powiedział: „Zawsze się tego bałem”. Dziś, kiedy dowiadujemy się coraz więcej o drodze, która zaprowadziła Mehmeta Ali Agcę na plac św. Piotra, widzimy wyraźnie, że obawy prymasa miały bardzo gruntowne uzasadnienie. Doktor Marek Kośmicki, lekarz wchodzący w skład ekipy medycznej opiekującej się chorym prymasem, wspomina, że kardynał w tamtych dniach wracał myślami do dzieciństwa. Wtedy jego rodzinna Zuzela znajdowała się pod zaborem rosyjskim. Chodził z matką nad Bug. „Widziałem – mówił prymas – jak po drugiej stronie rzeki grupa Kozaków znęcała się nad wieśniakami. Nie mogłem potem spać i wiele razy pytałem mamę, czy przyjdą także do nas”.

W świetle tych słów i tak wielu późniejszych doświadczeń łatwiej zrozumieć, dlaczego prymas czynił wiele, a nawet wystawiał na szwank swój własny autorytet, aby nie dopuścić do zagrożenia sowiecką interwencją w Polsce. Tego ciosu udało się uniknąć. Ale uderzenie mimo to przyszło. W sposób najbardziej nieoczekiwany siła zła zmaterializowała się w strzałach wymierzonych w Jana Pawła II.

Maria Okońska, bliska współpracowniczka kard. Wyszyńskiego, wspomina, że po otrzymaniu tej wiadomości długo milczał. W końcu powiedział: „Słuchaj, Marysiu. Odtąd za mnie nic. Wszystkie modlitwy tylko za niego. On musi żyć, ja mogę odejść”.

W czwartek 14 maja wierni zgromadzeni tłumnie w katedrze, przed nią i na Placu Zamkowym usłyszeli odtworzony z taśmy magnetofonowej słaby głos kard. Wyszyńskiego. Wielkie wrażenie zrobił jego apel o modlitwę za Jana Pawła II.

„Dzisiaj pozostaje nam jedno: wszystkie nasze cierpienia i udręki starajmy się dołączyć do tej wielkiej męki świata. Na pewno i Ojciec Święty tak to przeżywa, składając swoje osobiste cierpienia w dłonie Matki Kościoła, Tej, której zawierzył się na Jasnej Górze. To jest jego najważniejsze dzieło. W porównaniu z tym wielkim dziełem wszystkie nasze osobiste cierpienia stają się maluczkie. I dlatego, Najmilsi, i ja, dotknięty obecnie najrozmaitszymi moimi dolegliwościami fizycznymi, muszę uważać je za skromne i małe w porównaniu z tym, co dotknęło Głowę Kościoła.

I dlatego proszę Was, aby te heroiczne modlitwy, które zanosiliście w mojej intencji na Jasnej Górze, w świątyniach warszawskich i diecezjalnych, gdziekolwiek, abyście to wszystko skierowali w tej chwili wraz ze mną ku Matce Chrystusowej, błagając o zdrowie i siły dla Ojca Świętego.”

Krakowski kardynał szedł zawsze o krok za prymasem, nawet w żartach podkreślał, kto jest pierwszy w Kościele w Polsce

STEFAN CHRZCICIEL

Mało kto zdawał sobie wówczas sprawę z tego, że Prymas uczynił kolejny, ostatni już krok na drodze, którą zmierzał od konklawe 16 października 1978 roku. Była to droga usuwania się w cień. Przedtem było inaczej. Krakowski kardynał szedł zawsze o krok za prymasem, nawet w żartach podkreślał, kto jest pierwszy w Kościele w Polsce. Zapytał go dziennikarz, ilu kardynałów jeździ w Polsce na nartach. „Czterdzieści procent”– powiedział Wojtyła. „Ale przecież jest tylko dwóch kardynałów!” „Tak, ale Wyszyński liczy się za sześćdziesiąt procent!”.

Prymas czuł tę solidarność i lojalność. „Jesteśmy jak dwa konie w Bożym zaprzęgu” – powiedział Wojtyle w 1967 roku, po uroczystości kardynalskiej przyszłego papieża, a 11 lat później – pośród radości z wyboru Polaka na Stolicę Piotrową – mówił o stracie tak wybitnego współpracownika. Zdaniem wielu, widział w nim swojego następcę. Ale – jak to wielokrotnie w jego życiu bywało – Pan Bóg miał inne plany.

Po 16 października 1978 roku kard. Wyszyński uznał, że jego misja dobiega końca. Zastosował do siebie słowa Jana: „Potrzeba, aby on wzrastał, a ja bym się umniejszał”. Zrozumiał, że jego zadanie sięgało znacznie dalej niż to, co on sam odczytał w czasie trzyletniego uwięzienia. Wówczas pojął, że jego zadaniem jest przygotowanie Polaków do tysiąclecia chrztu Polski, przeprowadzenie wielkiego programu odnowy narodu, przypomnienie rodakom o ich korzeniach i umocnienie chrześcijańskiej tożsamości w obliczu nacierającego ateizmu. Niewątpliwie, przypominał w tym bardzo Jana Chrzciciela, patrona warszawskiej archikatedry. Wszak Jan przyszedł, aby „prostować ścieżki”. Cieszył się wielkim szacunkiem, ludzie słuchali go i masowo przychodzili słuchać jego nauk. Aż przyszedł moment, gdy nad rzeką Jordan pojawił się Jezus i w geście pełnym pokory poprosił Jana o chrzest. Czyż to nie przypomina sytuacji z 22 października 1978 roku, kiedy prymas podszedł do Jana Pawła II, aby złożyć mu homagium, a papież, ku zdumieniu wszystkich – i samego Wyszyńskiego – pocałował go w rękę?

Studiujący wówczas w Rzymie ks. Waldemar Chrostowski wspomina, że po powrocie z konklawe prymas bardzo przypominał mu Jana Chrzciciela i że nawet podzielił się z nim myślą, iż pora już odchodzić. Jakiś refleks tej myśli znajdujemy również w słynnej scenie na balkonie rezydencji arcybiskupów gnieźnieńskich podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Wówczas to przed rozentuzjazmowaną młodzieżą pojawili się prymas i papież w otoczeniu innych biskupów.

„Moi kochani – powiedział Jan Paweł II – ja zaraz oddam głos księdzu prymasowi, tylko chciałem mu jeszcze przed tym powiedzieć, że takie spotkania to się zwykle przed północą nie kończą.”

Rozległ się pełen aprobaty śmiech, a po nim oklaski.

„No, już teraz ksiądz prymas ma głos.”

„Ojcze Święty! – kardynał przysunął się do mikrofonu. – Bardzo dziękuję Ci, żeś tak rozruszał młodzież, że mam oczywisty dowód, który za chwilę zamieni się w moją prośbę. Sam widziałeś, że gdy prosiłem tę młodzież, aby przestała, nie posłuchała mnie.”

„Niech żyje prymas!” – rozległy się okrzyki.

„Niech żyje prymas!” – zawołał Jan Paweł II.

Cały plac wypełnił się wołaniem:

„Niech żyje prymas! Niech żyje papież!”

„Ojcze Święty! Ta młodzież jeszcze w tej chwili potwierdziła, że mnie nie słucha (śmiech i oklaski). A więc masz oczywisty dowód, Ojcze Święty, że musisz tutaj przysłać takiego biskupa, którego będą słuchali (głosy protestu). I ten dowód raz jeszcze się potwierdził. Jako ostatnia deska ratunku, czy rzeczywiście będą mnie słuchać czy już nie, proponuję – zaśpiewajmy”

Góralu, czy ci nie żal odchodzić ze stron ojczystych…

Do chóru młodych głosów, które natychmiast podjęły pieśń zaintonowaną przez kard. Wyszyńskiego przyłączył się Jan Paweł II:

A góral na góry spoziera i łzy rękawem ociera.
Lecz góry porzucić trzeba. Dla chleba, Panie, dla chleba.

Oglądając po 32 latach tę scenę, trudno oprzeć się wrażeniu, że ma ona w sobie coś z pożegnania. Wiedzieliśmy, że w pewien sposób żegnamy papieża, który za kilka dni miał powrócić do Rzymu. Nie dopuszczaliśmy jeszcze myśli, że i czas pożegnania z prymasem jest bardzo bliski.

Jeden z wieńców na pogrzebie kardynała był opatrzony szarfą: „Niekoronowanemu królowi Polski” – i z pewnością coś w tym było

NIEKORONOWANY KRÓL

Podobnie jak bezpośrednim powodem męczeństwa Jana Chrzciciela był konflikt z władzą, tak i powodem cichego, długiego męczeństwa kard. Wyszyńskiego stało się to samo. Czas poprzedzający uwięzienie, trzy lata spędzone w odosobnieniu oraz to, co nastąpiło później, sprawiać może wrażenie, że prymas znajdował się w nieustannym zwarciu z władzą. Stąd utarł się jego potoczny obraz – bojownika z komunizmem, wielkiego męża stanu, człowieka, który ocalił w Polakach pragnienie wolności mimo całych lat zewnętrznego zniewolenia. Jeden z wieńców na pogrzebie kardynała był opatrzony szarfą: „Niekoronowanemu królowi Polski” – i z pewnością coś w tym było. W jakiś sposób ów – jak sam siebie z humorem nazywał – syn organisty uzyskał autorytet, którego zazdrościć mógłby mu nie tylko którykolwiek z komunistycznych kacyków ani nawet demokratycznie wybranych przywódców, lecz nawet autentyczny monarcha z królewskiego rodu. Im więcej jednak czasu upływa od odejścia „niekoronowanego króla” tym bardziej widać, że ograniczanie jego znaczenia do roli interrexa jest niepełne, a być może przeszkadza nam w dostrzeżeniu tego, co najważniejsze – iż był on człowiekiem świętym. Być może między innymi z tego właśnie wynikają podnoszone czasem trudności w procesie beatyfikacyjnym – mówi się, że kult prymasa jest słaby, mało dostrzegalny. Trudno się dziwić, bo postać historyczna – nawet tak wielkiego kalibru jak on – jest tylko postacią należącą do przeszłości, tymczasem święty przekracza barierę czasu, staje się aktualnym wzorem i skutecznym orędownikiem na dziś.

WZÓR

W czym prymas mógłby być wzorem dla nas? Odpowiedź podsuwa choćby niedawno beatyfikowany Jan Paweł II. Wydaje się, że jego słynne słowa: „Nie lękajcie się!” w dużym stopniu wynikały z nauki, którą odebrał w szkole Wyszyńskiego. W książce „Wstańcie, chodźmy!” papież cytuje między innymi taki oto fragment „Zapisków więziennych”:

„Największym brakiem apostoła jest lęk. Bo budzi nieufność do potęgi Mistrza, ściska serce i kurczy gardło. Apostoł już nie wyznaje. Czy jest apostołem? Uczniowie, którzy opuścili Mistrza, dodali odwagi oprawcom. Każdy, kto milknie wobec nieprzyjaciół sprawy, rozzuchwala ich. Lęk apostoła jest pierwszym sprzymierzeńcem nieprzyjaciół sprawy. »Zmusić do milczenia przez lęk« – to pierwsze zadanie strategii bezbożniczej. Terror, stosowany przez wszystkie dyktatury, obliczony jest na lękliwość apostołów. Milczenie tylko wtedy ma swoją apostolską wymowę, gdy nie odwraca oblicza swego od bijącego. Tak czynił milczący Chrystus. Ale w tym znaku okazał swoje męstwo. Chrystus nie dał się sterroryzować ludziom. Gdy wyszedł na spotkanie hałastry, odważnie powiedział »Ja jestem«.”

Przyszły papież patrząc na prymasa uczył się, że nie trzeba się bać, że można zaufać wbrew nadziei, że ostatnie słowo zawsze należy do Boga – czytaj też: do Prawdy, że choćby wydawało się, iż nic nie ma sensu, to jednak dzięki wierności ten sens się odkrywa. Wojtyła był kapłanem w czasie, gdy prymas cierpiał jawne prześladowania zakończone aresztowaniem i niezwykłym uwolnieniem. Był biskupem w okresie Wielkiej Nowenny zakończonej jubileuszem tysiąclecia, połączonym z goryczą zamknięcia granic Polski przed papieżem Pawłem VI. Jako kardynał znalazł się na konklawe, które wybrało go nie tylko jako człowieka wybitnych zalet, ale i uformowanego w Kościele znanym jako semper fidelis. Znakiem i świadectwem tej wierności był prymas.

I choć ustroje mijają, mury upadają, władcy się zmieniają, to jednak zawsze człowiek staje w obliczu wyzwań, które mogą go napełnić lękiem. Dla młodych ludzi może to być lęk przed podjęciem zobowiązań (czyż nie stąd bierze się coraz więcej tak zwanych wolnych związków?), dla starszych – lęk przed utratą pracy, przed porzuceniem, dla jeszcze starszych – lęk przed samotnością, poczuciem, iż jest się niepotrzebnym. W chwilach takich zwątpień warto przenieść się myślami na ulicę Miodową, do owej nocy z 25 na 26 września 1953 roku, kiedy UB zabierało prymasa Wyszyńskiego w nieznane. I pomyśleć, że 25 lat później w tym samym domu modlił się papież z Polski.

ORĘDOWNIK

O co moglibyśmy modlić się do prymasa? Bo niewątpliwie do beatyfikacji potrzebny jest cud. Kongregacji ds. Świętych wystarczy jedno dobrze udokumentowane uzdrowienie. Nam – jego rodakom – jak się wydaje, jeden cud nie wystarczy.

Jeśli patrzylibyśmy na prymasa szerzej – nie tylko jako na interrexa, lecz jako na ojca (tak zresztą nazywało go najbliższe otoczenie) – to z dużą dozą pewności moglibyśmy powiedzieć, że zależałoby mu na jedności. Nie tej sztucznej, fasadowej, instrumentalnie wykorzystywanej przez polityków, ale autentycznej, rodzącej się z olbrzymiego wysiłku dążenia do prawdy. Zdumienie budzi fakt wielokrotnych spotkań prymasa z Gomułką – różnica formatu obu tych postaci jest uderzająca. Wiadomo, że dla Wyszyńskiego prawdziwą męką były wielogodzinne nasiadówki z towarzyszem Wiesławem. A jednak robił to. Dziś z wielkim zdziwieniem czytamy zapisy tych rozmów i podziwiamy cierpliwość, z jaką prymas tłumaczył temu zamkniętemu na jakikolwiek dialog człowiekowi najbardziej elementarne sprawy. Wiele go to kosztowało, ale robił to – i to z dużym taktem, a zarazem zdecydowanie.

On potrafił rozmawiać z wrogiem. My dziś z zażenowaniem patrzymy, jak do gardeł skaczą sobie politycy wywodzący się z tego samego solidarnościowego korzenia. A jak często w naszych rodzinach nie podejmujemy nawet próby podjęcia rozmowy, traktując się obojętnie lub wrogo? Każdy ojciec z wielkim bólem przeżywa kłótnie wśród dzieci. Ojciec ojczyzny, jakim niewątpliwie był i jest Prymas Tysiąclecia – z podobnym bólem patrzyłby na to, co się dzieje wśród jego rodaków. Z pewnością modlitwy zanoszone w intencji pojednania zyskałyby w nim skutecznego sojusznika.

 Początkowy fragment artykułu pochodzi z powieści biograficznej „Ojciec wolnych ludzi”.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama