Wcale nie najważniejsze będzie to, do której diecezji Papież pojedzie, ale kto będzie chciał go tam słuchać
"Idziemy" nr 35/2013
Wcale nie najważniejsze będzie to, do której diecezji Papież pojedzie, ale kto będzie chciał go tam słuchać
Zapowiedź przyjazdu papieża Franciszka do Polski na Światowe Dni Młodzieży w 2016 roku już rozpala oczekiwania. W kręgach episkopatu wprost artykułowane są nadzieje, że Papież oprócz Krakowa odwiedzi także Poznań i Gniezno, Częstochowę i… Warszawę. Pierwsze dwa miasta z okazji 1050. rocznicy Chrztu Polski, Częstochowę z powodu Jasnej Góry, zaś Warszawę – ze względu na jej stołeczność i aby nawiedzić budowaną tu Świątynię Opatrzności Bożej. Podskórnie oczekuje się także jakiegoś nowego impulsu dla Kościoła w Polsce, żeby nie powiedzieć: duchowego programu, do czego przez lata przyzwyczaił nas Jan Paweł II.
Co wyjdzie z tak ambitnych planów? Pewne jest, że pragnienie każdego chyba biskupa, aby gościć w swojej diecezji Papieża i upamiętnić to potem w marmurze lub spiżu, nie jest realne w takim stopniu, jak to było za pontyfikatu Jana Pawła II. W ogóle stawianie Franciszkowi takich oczekiwań, które są kalką doświadczeń z Janem Pawłem II, wydaje się niebezpieczne, choć pewnie nieuniknione. Najważniejsi członkowie Ogólnopolskiego Zespołu ds. Wizyty Ojca Świętego swoje najlepsze czasy przeżywali przecież u boku Jana Pawła II. Ale od tamtych czasów wiele się zmieniło. Nie tylko Papież się zmienił, ale zmieniły się czasy, zmieniła się Polska i zmienili się ludzie.
W czasach Jana Pawła II nie mieliśmy większych problemów z zainteresowaniem Polaków spotkaniami z Papieżem. Nawet niewierzący witali w nim apostoła wolności i godności człowieka. Kościół, wbrew oficjalnej propagandzie, był w odbiorze społecznym sytuowany zawsze po stronie dobra. Papież nie musiał przekonywać ludzi do wiary w Chrystusa. Ta była poniekąd oczywista, jako część naszego historycznego dziedzictwa i rodzinnego doświadczenia od niemowlęctwa. Nikomu nie udało się jej wykorzenić z serc Polaków, choć udało się ich rozpić, zdemoralizować, skusić do podwójnego życia. Dlatego Papież musiał mówić o etycznych konsekwencjach wiary w życiu jednostki i narodu. W tej roli Wojtyła jako dawny profesor etyki na KUL sprawdzał się znakomicie.
Franciszek przyjedzie do innej Polski, która pod każdym względem jest częścią laicyzującej się Europy. W tym kontekście bardziej fundamentalne od pytania o chrześcijańską etykę zdaje się pytanie o samą wiarę w Chrystusa. Jak bowiem przekonać do zachowywania Dekalogu, czystości małżeńskiej, szacunku dla życia i innych norm moralnych kogoś, kto nie wierzy w Chrystusa? Co więcej, nie uznaje nawet prawa naturalnego. Być może w Europie, ze względu na jej zakorzenienie w prawie rzymskim, za bardzo skupiliśmy się na etyce, a zaniedbaliśmy głoszenie Chrystusa? Kościół jawi się wtedy jako wyłącznie opresyjny i ograniczający ludzką wolność. Głoszenie chrześcijańskiej etyki nie może bowiem znaleźć innego uzasadnienia jak tylko w konsekwencjach chrześcijańskiej wiary i osobistych relacji z Bogiem. Dlatego, nie lekceważąc przykazań Bożych ani encyklik swoich poprzedników, Franciszek skupia się na głoszeniu wiary w Chrystusa. Robi to czasem dość niekonwencjonalnie. Choćby przez szokujące nieraz skracanie dystansu między Papieżem i konkretnym człowiekiem, aby zainteresować go Chrystusem.
Czekając na papieża Franciszka w Polsce, musimy być otwarci na nowy styl papieskiej posługi, odpowiadającej współczesnym wyzwaniom. Wcale nie najważniejsze będzie to, do której diecezji Papież pojedzie, ale kto będzie chciał go tam słuchać. Geograficzna odległość, którą trzeba będzie pokonać na spotkanie z Papieżem, traci powoli na znaczeniu. Coraz bardziej liczy się za to odległość duchowa między człowiekiem, Kościołem i Bogiem. I tę musimy w duchu Franciszka zmniejszać.
opr. aś/aś