Jeden pasterz

Na naszych oczach dokonuje się przedefiniowanie papiestwa

"Idziemy" nr 6/2014

Ks. Henryk Zieliński

Jeden pasterz

Na naszych oczach dokonuje się przedefiniowanie papiestwa

Mija właśnie rok od ogłoszenia przez Benedykta XVI rezygnacji z wypełniania papieskiego urzędu. Decyzja upubliczniona 11 lutego 2013 r. przed południem w obecności kardynałów zebranych na konsystorzu z trudem docierała do świadomości wiernych na całym świecie. Nie tylko dlatego, że papież zakomunikował ją w już mało komu znanym języku łacińskim i nawet pracownicy watykańskich mediów mieli problemy z jej zrozumieniem. Ale głównie dlatego, że to pierwsza tego rodzaju decyzja w Kościele. Chociaż bowiem można powołać się na co najmniej jeden precedens ustąpienia papieża z urzędu w dawno minionych czasach, to wszystko odbywało się przecież w zupełnie innym kontekście i miało całkiem inne skutki.

Jeden pasterz

Rezygnacja Benedykta XVI była zaskoczeniem nie tylko dlatego, że chyba nikt jej nie przewidywał. Najważniejsze było, że stawiała przed nami wiele pytań o charakterze prawnym, organizacyjnym, a nawet dogmatycznym. Nikt nie wiedział, czy emerytowany papież dalej będzie tytułowany papieżem, czy będzie chodził w białej sutannie i pokazywał się światu. Ale za wszystkim tym stało pytanie o wiele poważniejsze. Bo papiestwo to przecież nie taki sam urząd jak probostwo czy biskupstwo, z których po osiągnięciu wieku emerytalnego wprost trzeba zrezygnować. O niezwykłości papiestwa stanowi jego jedyność i szczególny związek z Chrystusem, którego papież jest ziemskim wikariuszem. Papiestwo to również szczególny przywilej nieomylności, kiedy namiestnik Chrystusa wypowiada się uroczyście i autorytatywnie w sprawach wiary i moralności. Czy zatem można tak dokładnie do godziny 20 ostatniego dnia lutego być nieomylnym i nagle przestać? Na te i podobne pytania musieli sobie odpowiedzieć katoliccy teologowie i zwykli wierni.

Sekwencja zdarzeń, które nastąpiły po ogłoszeniu decyzji Benedykta XVI o rezygnacji, pokazała, że Bóg miał w tym wszystkim swój plan. Przypieczętowaniem tego splotu wydarzeń był wybór papieża Franciszka i jego nowy styl pełnienia urzędu papieskiego. Początek pontyfikatu Franciszka, pełen niekonwencjonalnych jak na papieża gestów, uświadomił nam, jak byliśmy do niego stopniowo przygotowywani właśnie przez rezygnację Benedykta XVI. To ona przyczyniła się do jakiegoś sprowadzenia urzędującego papieża z wyżyn prawie że niebieskich na ziemię. Bo jeśli papież może zwyczajnie przejść na emeryturę, to znaczy, że pozostaje zwykłym człowiekiem. Wcześniej zaś papież bywał traktowany jak postać wręcz kultyczna. Nie przyszło to zresztą znikąd. Prawie wszyscy papieże z ostatnich stu lat są przecież albo już wyniesieni na ołtarze, bądź ich procesy beatyfikacyjne trwają. Sprzyja to jakiemuś utożsamianiu świętości papieskiego urzędu z osobistą świętością piastującego go człowieka. Tytuł „Ojciec Święty”, szczególnie ukochany w Polsce za czasów Jana Pawła II, zaczął mieć jakby podwójne znaczenie.

Aż tu nagle pojawia się Franciszek w osławionych już czarnych butach i ze zwykłym krzyżem na szyi. Papieżowi, który jest jedynym urzędującym, ale nie jedynym chodzącym w papieskich szatach, bardziej niż poprzednikom wypadało pojechać po swoje walizki do hotelu i osobiście zapłacić za pobyt. Łatwiej było także zrezygnować z oznak papieskiego splendoru, pozostać wśród ludzi w Domu św. Marty i rzadziej korzystać z papieskich apartamentów. Bo już sama rezygnacja Benedykta XVI wiele zmieniła w podejściu do papiestwa, choć w niczym nie umniejszyła naszego szacunku i miłości do każdego następcy św. Piotra. Na naszych oczach dokonuje się jakieś przedefiniowanie papiestwa. Nie tylko w słowach, bo Franciszek najchętniej mówi o sobie zwyczajnie: „Biskup Rzymu”, ale i w praktyce, bo nowy papież choćby w swoim codziennym kaznodziejstwie stawia się bardziej w roli proboszcza świata niż opoki Kościoła.

O co zatem chodzi w tej sekwencji zdarzeń od rezygnacji Benedykta XVI po trwający właśnie pontyfikat Franciszka, który u jednych wywołuje nadzieję, u innych zaś zakłopotanie? Może właśnie o to samo, o co chodziło Bogu w jego relacjach do Ludu Bożego Starego Przymierza? Miłość Boża nie przestała być miłością zazdrosną. I ostrzeżenie: „Przeklęty mąż, który nadzieję pokłada w człowieku” (Jr 17,5) wciąż pozostaje aktualne. Może chodzi właśnie o przypomnienie nam, szukającym ziemskiego przywództwa, kto jest jedynym pasterzem Kościoła i w Kim mamy pokładać całą ufność?

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama