Wyniki najnowszego badania CBOS dotyczące postaw młodzieży wobec wiary i Kościoła, o których pisał red. Piotr Kościński w poprzednim numerze „Idziemy”, nie napawają optymizmem.
Autorzy raportu piszą o gwałtownym „zjeździe” religijności w Polsce, zwłaszcza w grupie wiekowej 18–24 lata. Problem ten powinien stać się przedmiotem wnikliwej refl eksji.
Laicyzacja postępuje w całej Europie. Nigdzie jednak nie jest to proces tak szybki, jak w Polsce. Czy tylko dlatego, że prawie nigdzie na naszym kontynencie odsetek młodzieży uczestniczącej w praktykach religijnych nie był tak wysoki, jak u nas, i tam już nie ma co spadać? Cóż to za pociecha, że gdzie indziej jest jeszcze gorzej? Fakt, że w grupie wiekowej 18–24 lata mamy już więcej osób niepraktykujących (36 proc.) niż praktykujących regularnie (23 proc.), jest jak kubeł lodowatej wody, który musi nas wybudzić z samozadowolenia. W ciągu zaledwie siedmiu lat odsetek osób systematycznie praktykujących w tej grupie wiekowej spadł aż trzykrotnie. Odsetek w ogóle niepraktykujących wzrósł zaś ponad czterokrotnie! Ile przy tym tempie potrzeba czasu, żebyśmy sięgnęli dna?
Oficjalne dane z warszawskich i innych wielkomiejskich szkół średnich wskazują, że na lekcje religii zapisanych tam było ostatnio ok. 30 proc. uczniów. Są to jednak dane uśrednione i z września ubiegłego roku, a nie sprzed zakończenia roku szkolnego. W starszych klasach, gdy młodzież sama decyduje o sobie, odsetek uczęszczających na lekcje religii spada do kilku procent. „Najmłodsza kohorta wiekowa jakby «odleciała» od «reszty» społeczeństwa, od swoich rodziców i dziadków, od edukacji religijnej w szkole, od Kościoła” – czytamy w raporcie. Nie zgadzam się z gadaniem, że współczesna młodzież jest gorsza od tej z końca drugiego tysiąclecia. Bliżej mi w tej sprawie do abp. Grzegorza Rysia, który na różne sposoby (czasem ryzykowne) próbuje ewangelizować młodzież taką, jaka jest.
Nie zgadzam się również z tymi, którzy perorują, że kiedyś było łatwiej. Mówią tak, bo nie byli ścigani przez SB za wakacyjne obozy z młodzieżą, nie wchodzili z religią do szkół, kiedy jeszcze nie była płatna, czy nie oglądali wysmarowanych czarną farbą na ścianach akademików napisów „Księża na księżyc”.
Młodzież – chociaż nosi inne fryzury niż przed laty, inaczej się ubiera, co innego ogląda (raczej niż czyta) – to w istocie jest taka jak zawsze. Ma świadomość potencjału związanego z młodością, nosi w sobie bunt przeciwko światu swoich rodziców i chciałaby go urządzić po swojemu. Podkreśla swoją niezależność i nonkonformizm, a równocześnie jest totalnie uzależniona od mód i opinii rówieśników. Pielęgnuje swoje poczucie wolności, a łatwo ulega zniewoleniom. Chciałaby dokonywać rzeczy wielkich, a przynajmniej w nich uczestniczyć. Stąd sukces śp. o. Jana Góry, ale i Jerzego Owsiaka. Bo młodzież, jak nie może uczestniczyć w powstaniu warszawskim albo w wiośnie Solidarności, to pójdzie na „strajk kobiet”, który stanie się w jej życiu wydarzeniem fundamentalnym. Nie słucha nauczycieli, ale naśladuje przewodników, którzy jej zaimponują pozytywnym szaleństwem i bezinteresownością.
Czy nie ma już takich w kapłańskich szeregach? Błogosławiony Prymas Tysiąclecia na łożu śmierci mówił proroczo: „Przyjdą nowe czasy, wymagają nowych świateł, nowych mocy. Bóg je da w swoim czasie”. Jeśli Chrystus umarł za wszystkich ludzi i misja Jego Kościoła nie jest przypisana do jednej tylko epoki, to nigdy nie jesteśmy pozbawieni Jego łaski. Jeśli źle się dzieje, to dlatego, że my zachowujemy się jak człowiek, który ma brudną szyję, choć mieszka nad brzegiem potoku.
Seminaria duchowne w Polsce przechodzą właśnie gruntowną reformę. To okazja, żeby przemyśleć, jak przygotowują przyszłych księży do działalności we współczesnym świecie. Czy nie gaszą Ducha? Czy wypuszczają ludzi gotowych bronić wiary i o niej publicznie świadczyć, czy tylko zakompleksionych absolwentów niszowych uczelni, którzy nie mają odwagi wyjść na ulicę w sutannie, wejść do pokoju nauczycielskiego na przerwie, przekroczyć progu świeckiego akademika?
Co znaczą słowa Chrystusa: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16, 15)? Czy nie również temu „młodemu stworzeniu”, trochę rozbrykanemu i pogubionemu, posługującemu się własnym językiem? „Trzeba z żywymi naprzód iść” – pisał Adam Asnyk w „Daremnych żalach”. Warto sobie ten wiersz przypomnieć przy okazji Synodu o synodalności. Kościół musi wciąż iść z nowymi pokoleniami, nie tyle nadążając za nimi, ile wskazując kierunek.