Stańcie przed lustrami

O lustracji w Kościele w Polsce

Kiedy na początku lat 90. jeden z prominentnych działaczy pierwszej „Solidarności" zwierzył mi się, że wśród wysoko postawionych kapłanów byli też tacy, do których sami esbecy zwracali się per „kapitanie" i „pułkowniku", przyjąłem to wówczas z niedowierzaniem. Dziś wiem, że ów działacz miał rację...

Jeszcze do niedawna zadawaliśmy sobie pytanie o sens dokonywania po tylu latach lustracji wewnątrz polskiego Kościoła. Dziś jednak widać, że ciężar nierozliczonej przeszłości z każdym dniem coraz mocniej odciska swoje piętno na teraźniejszości polskiego katolicyzmu. Pytanie stawiane obecnie w publicznej debacie brzmi więc raczej nie „czy", tylko „jak" Kościół powinien dokonać samooczyszczenia.

To nie jest bowiem zwykła instytucja i nie chodzi tu o lustrację pracowników podrzędnej spółdzielni, tylko o duchownych należących do wspólnoty z ponad tysiącletnią tradycją, która przez wieki stanowiła duchowe i moralne oparcie dla narodu. Kościół jest depozytariuszem wartości, którego autorytet musi pozostać niezachwiany - przekonują przeciwnicy pełnego otwarcia akt SB. Ale nie za cenę przemilczeń czy półprawd - replikują zwolennicy pełnej i jak najszybszej lustracji.

Wielki Brat wie wszystko

Historycy zajmujący się czasami PRL podkreślają, że oprócz kapłanów żadna inna grupa społeczna nie była infiltrowana na równie dużą skalę i poddana tak ogromnej presji ze strony komunistycznej bezpieki.

Arsenał stosowanych przez SB środków był przeogromny - zakładano TEOK-i (teczki ewidencji operacyjnej na księdza), TEOB-y (teczki ewidencji operacyjnej na biskupa) i TEOP-Y (teczki ewidencji operacyjnej na parafię). Zbierano wszelkie najdrobniejsze informacje, notowano skrzętnie najmniejsze potknięcia, stosowano podsłuchy, a wszystko po to, by znaleźć „haka" na każdego polskiego kapłana.

Do tego dochodziła działalność okrytego ponurą sławą Departamentu IV MSW z jego prowokacjami, fałszywkami, porwaniami, stosowaniem tortur i uciekaniem się do morderstw.

I o tym wszystkim trzeba pamiętać, kiedy ocenia się liczbę księży, których złamano i zmuszono do współpracy. A byli oni przecież w zdecydowanej mniejszości. I to jest autentyczny powód do dumy dla polskiego Kościoła, który jako wspólnota miał odwagę przez 50 lat mówić „non possumus".

Szacuje się, że w agenturalnych archiwach komunistycznej bezpieki figuruje 10-15 proc. osób ze środowisk kościelnych. Pewną cześć z nich stanowią puste werbunki, czyli duchowni, którzy nigdy faktycznie nie działali jako agenci SB. Nie zmienia to jednak faktu, że ta liczba stanowi balast, z którym Kościół musi się prędzej czy później zmierzyć.

Sygnał dał „Hejnał"

Niewiele osób chyba pamięta, że jako pierwszy o potrzebie lustracji kapłanów mówił tuż po upadku komunizmu legendarny przywódca podziemnej „Solidarności Walczącej" Kornel Morawiecki. Wtedy został odsądzony od czci i wiary i nieomal zlinczowany towarzysko. Przegapiono wówczas najlepszy moment na ujawnienie prawdy o agentach w Kościele. Bo przy ogólnym entuzjazmie społecznym, opromieniony niezłomną postawą wobec komunizmu, polski Kościół potrafiłby udźwignąć ciężar tych nielicznych, którzy okazali się „czarnymi owcami".

I właściwie aż do śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II o sprawie lustracji księży nie mówiło się głośno. Wszystko zmieniło się 27 kwietnia 2005 roku, kiedy prezes IPN Leon Kieres publicznie ogłosił, że Konrad Hejmo, wieloletni opiekun polskich pielgrzymów w Rzymie, był według IPN w latach 70. i 80. informatorem SB o pseudonimach „Hejnał" i „Dominik". To był szok. I choć ojciec Hejmo wszystkiemu zaprzeczył, materiałami zawartymi w jego teczce porażony był nawet ówczesny prowincjał zakonu dominikanów w Polsce ojciec Maciej Zięba.

Wyliczanka trwa dalej

Po sprawie ojca Hejmy wydarzenia potoczyły się lawinowo: „Ewa", „Waga", „Delta", „Jankowski" - te pseudonimy błyskawicznie przedostały się do opinii publicznej za pośrednictwem mediów. Sposób, w jaki się to dokonało, wywołuje jednak głosy oburzenia. Sam ojciec Hejmo publicznie wyraził swój protest przeciwko - jak mówił - „bezprawnemu zgilotynowaniu" jego osoby, „bez uwzględnienia praw ludzkich, bez wysłuchania drugiej strony".

Krytycy „dzikiej lustracji" podkreślają, że wszystko to dzieje się za szybko, bez sądu, a media z góry zaocznie „skazują" niektórych duchownych.

- Z niepokojem patrzę na sytuacje, w których zaczyna dominować zasada zdrady, podczas gdy dla kultury europejskiej fundamentalna jest zasada niewinności osoby ludzkiej - mówił na jednej z konferencji prasowych metropolita lubelski abp Józef Życiński. Problem jest tym większy, że zarzuty dotyczą znanych i powszechnie szanowanych kapłanów: Mirosława Drozdka, Janusza Bielańskiego, Mieczysława Malińskiego i Michała Czajkowskiego.

Desperado

„Wśród znanych mi duchownych są bowiem i tacy, którzy nadal pracują jako kapłani i którzy nie czują w ogóle żadnych wyrzutów sumienia, że byli agentami, że donosili nie tylko na mnie, ale i na (...) ludzi świeckich" - pisał kilka miesięcy temu na łamach „Przewodnika Katolickiego" ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Były kapelan nowohuckiej „Solidarności" apelował wówczas o samooczyszczenie środowiska kościelnego.

W końcu po bezskutecznych wielomiesięcznych próbach przekonania do swojego pomysłu hierarchów kościelnych, zdesperowany kapłan postanowił na własną rękę ujawnić informacje o księżach - agentach SB. Nim jednak ks. Isakowicz-Zaleski zdążył to uczynić, otrzymał polecenie milczenia w tej sprawie i natychmiastowego zakończenia prowadzonych przez siebie badań. Metropolita krakowski argumentował swoją decyzję tym, że „rzucanie oskarżeń wobec konkretnych osób tylko w oparciu o pobieżne zaznajomienie się z materiałami, bez wnikliwych studiów historycznych, jest zachowaniem wysoce nieodpowiedzialnym i krzywdzącym".

Mimo to upór krakowskiego kapłana przyniósł w końcu jakieś skutki. Kard. Stanisław Dziwisz zlecił bowiem zbadanie dokumentów znajdujących się w archiwach IPN naukowcom z Wydziału Historii Kościoła PAT w Krakowie. Oprócz tego od kilku miesięcy działa powołana przez metropolitę krakowskiego komisja „Pamięć i Troska". Jej przewodniczący - bp Jan Szkodoń - przyznaje jednak, że dopiero dzięki lustracyjnej aktywności księdza Isakowicza-Zaleskiego możliwe będzie „zintensyfikowanie działań" podległej mu komisji.

W całym kraju takich komisji jest pięć na 41 diecezji.

Kilka dni temu komisja „Pamięć i Troska" wydała memoriał, który w ocenie kardynała Stanisława Dziwisza, „ma posłużyć pokazaniu prawdziwego oblicza Kościoła, który był zawsze wierny społeczeństwu, narodowi i Panu Bogu" oraz ma „pokazać społeczeństwu całą prawdę o sytuacji, która była według kryteriów tamtejszego czasu, ale nie chcemy przy tym nikogo skrzywdzić".

Metropolita krakowski podkreślił, że memoriał jest bardzo głęboki i teologiczny: „Są to kryteria, jak osądzić postępowanie tych, którzy współpracowali, jak pomóc im z tego wyjść".

Nim kogut zapieje

Zwolennicy lustracji podkreślają, że warto zapłacić każdą jej cenę, bo tylko prawda może przynieść wyzwolenie. Jeśli nawet czeka nas kilka trudnych lat, to potem nastąpi wyczyszczenie i teczki agentów przestaną być argumentem w publicznych dyskusjach. Zwracają również uwagę na to, że jak na razie u nikogo nie nastąpił „syndrom Piotra" - oczyszczenie przez wyznanie win.

W sprawie przyśpieszenia działań lustracyjnych apel do Episkopatu Polski wystosowało grono polskich publicystów. Dziennikarze chcą jednak, by lustracja była przeprowadzona zgodnie z apelem Papieża Benedykta XVI „w duchu pokuty i miłosierdzia".

- Obawiam się, że spuszczenie zasłony milczenia na kwestie lustracji księży będzie wodą na młyn dla środowisk niechętnych czy wręcz wrogich Kościołowi - mówi jeden z sygnatariuszy apelu, Jerzy Marek Nowakowski, zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Wprost". Jego zdaniem w całej lustracyjnej debacie najbardziej irytujące jest wyniosłe milczenie części hierarchów kościelnych, którzy nie tolerują jakichkolwiek otwartych rozmów o tym problemie. Duchowni ci dalej przy tym nie dopuszczają do siebie myśli, że w Kościele mogą znajdować się ludzie z „kompleksem Judasza". A jeśli nawet zdają sobie z tego sprawę, to uważają, że brudy trzeba prać wewnątrz domu. Tymczasem we współczesnym świecie i przy obecnej roli mediów na dłuższą metę tak się funkcjonować po prostu nie da.

- To kwestia oczyszczenia życia publicznego i religijnego z demonów przeszłości. I trzeba tego dokonać jak najszybciej. Inaczej dojdzie do takiego zabagnienia życia publicznego, jakie już raz miało miejsce w 1992 roku po zdławieniu próby lustracji osób świeckich - uważa Jerzy Marek Nowakowski.

Czyn potępiaj -człowieka bierz w obronę

Jednak śledząc przypadki kapłanów, na których padło podejrzenie o współpracę z SB, widać z jak delikatną materią mamy do czynienia.

- Prawda nie jest narzędziem ścigania, niszczenia, ale służy ratowaniu człowieka. Nie ujawni się prawdy bez podstawy miłości, tak jak nie ma też prawdziwej miłości bez dążenia do ujawnienia prawdy-mówi ks. prof. Andrzej Szostek, etyk z KUL-u. Jego zdaniem lustracja jest potrzebą chwili, bo uchylanie się od prawdy gubi człowieka, zwłaszcza tego, który dopuścił się zła. Ks. Szostek opowiada się jednak zdecydowanie przeciwko jej „dzikiej" odmianie.

- Chociaż bardzo cenię i szanuję ks. Isakowicza-Zaleskiego, jak również rozumiem jego motywy, to uważam, że powinien być bardziej powściągliwy w ujawnianiu informacji. Tym powinni zająć się specjaliści od archiwów, bo dokumenty SB nie są takie oczywiste - uważa lubelski etyk.

Ks. prof. Szostek podkreśla przy tym, że zbyt mało mówi się dziś o specyfice czasów komunistycznych i o tym, jak ciężkim próbom poddawano wówczas ludzi oraz jakie „haki" stosowano wobec tych, na których SB zastawiła sidła.

- My niedoceniamy inteligencji i inwencji funkcjonariuszy bezpieki. Za ich prowokacjami kryją się ludzkie dramaty, często chwile pojedynczej słabości, za które płaciło się później okrutną cenę. Oczywiście byli też i tacy kapłani, którzy chętnie współpracowali z SB dla zaszczytów, pieniędzy czy sławy. To jednak tylko pokazuje, że nie można wszystkich podciągać pod jeden sznurek - mówi ks. prof. Szóstek.

Wielkie sprzątanie

W Kościele idzie nowe. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik mówi publicznie, że „nie trzeba bać się prawdy" i nie wyklucza powołania nadzwyczajnej komisji, która zajęłaby się badaniem materiałów IPN, dotyczących współpracy księży z SB. Z kolei metropolita gdański abp Tadeusz Gocłowski proponuje utworzenie specjalnej komisji w Instytucie Pamięci Narodowej z udziałem przedstawiciela Episkopatu.

Ważne jest jednak, by działania takich komisji odbywały się przy otwartej kurtynie, bo prawda i tak ujrzy w końcu światło dzienne. Zgodnie z ustawą o IPN, regulującą tryb funkcjonowania naszych akt, efekty swoich badań mogą bowiem publikować zarówno naukowcy, jak i pokrzywdzeni, którzy otrzymali swoją teczkę.

- Musi dojść do oczyszczenia i uzdrowienia obecnej sytuacji, tym bardziej że nie ma siły, by zatrzymać proces lustracyjny - uważa ks. prof. Andrzej Szostek, który zastrzega jednak, że zupełnie inne zadania powinny przyświecać komisjom diecezjalnym. - Nie mają zastępować IPN, ale być narzędziem duszpasterskim. Ich celem jest umożliwienie zbłąkanemu kapłanowi wyznania win, zadośćuczynienia i przyjęcia pokuty. To ostanie jest warunkiem wstępnym i koniecznym. Syn marnotrawny też przecież powiedział najpierw do ojca: uczyń mnie choćby swoim sługą. W tym wypadku pokutą będzie niesława i konieczność spojrzenia w oczy osobom, które się kiedyś skrzywdziło - mówi etyk z KUL.

Kościół szykuje się zatem do wielkiego sprzątania. W tym kontekście niezwykle optymistycznie brzmią mimo wszystko słowa kard. Stanisława Dziwisza ze wspomnianego już listu do ks. Isakowicza-Zaleskiego: „Prawdy się nie obawiam - nawet jeśli miałaby okazać się prawdą bolesną - ale za jej odkrywanie i ogłoszenie jestem odpowiedzialny sam".

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama