• Pytania o wiarę

Na plebanii w Dąbrowie Górniczej

Naprawdę dobrze się stało, że wielu ludzi dowiedziało się o tej orgii i że ten grzech nie będzie już czekał na ujawnienie dopiero na sądzie ostatecznym. Warto to sobie uprzytomnić, że swoje miłosierdzie Bóg nieraz nam okazuje również w takich sytuacjach, których my stanowczo wolelibyśmy uniknąć – pisze o. Jacek Salij OP.

O tej orgii mógł się nikt nie dowiedzieć, a jej uczestnicy byli pewni tego, że nikt się o niej nie dowie. Szczęśliwym zrządzeniem Bożej Opatrzności zasłona niegodziwości opadła i o ohydnym występku dowiedziała się cała Polska. W całej rozciągłości objawiła się trudna, ale przecież zbawcza obietnica samego Boga, zapisana w Księdze Ezechiela: „Położę kres twej rozpuście i nierządowi twemu”.

Ufajmy, że ów nieszczęsny ksiądz zrozumie teraz wielkość swojego grzechu oraz spowodowanego przez siebie zgorszenia, a również jak wielką krzywdę wyrządził całemu Kościołowi. Jeśli w ślad za tym dokona się jego nawrócenie, to raczej wcześniej niż później zacznie on wysławiać Boże miłosierdzie za to, że został tak jednoznacznie zdemaskowany i skompromitowany. Zapewne jest to nieuniknione, że teraz zostanie on usunięty ze stanu duchownego, ale jeśli jego nawrócenie będzie prawdziwe, również za tę surową karę będzie wysławiał Boże miłosierdzie.

Bo aż strach pomyśleć, co by to było, gdyby ów ksiądz mógł sobie dalej trwać w swoim grzechu i w rozpustnym stylu życia – jak ciężko obrażałby Boga, przystępując (może nawet codziennie?) do ołtarza w stanie śmierci duchowej, i jak bardzo krzywdziłby bliźnich, dla których powinien być duchowym ojcem. Naprawdę dobrze się stało, że wielu ludzi dowiedziało się o tej orgii i że ten grzech nie będzie już czekał na ujawnienie dopiero na sądzie ostatecznym. Warto to sobie uprzytomnić, że swoje miłosierdzie Bóg nieraz nam okazuje również w takich sytuacjach, których my stanowczo wolelibyśmy uniknąć.

Skoro pochylamy się nad tym wyjątkowo gorszącym wydarzeniem, jakie miało miejsce na plebanii w Dąbrowie Górniczej, to na dwa momenty jeszcze zwróćmy uwagę. Mianowicie już święty Augustyn bardzo podkreślał, że grzechy, jakimi my sami – wierni oraz pasterze – obrażamy Boga i ranimy Kościół, stanowią prześladowanie o wiele cięższe niż to, jakiego doznaje Kościół ze strony swoich zewnętrznych prześladowców. Jaki stąd wniosek dla tematu, o którym teraz rozmawiamy? To bardzo dobrze, ze opinia publiczna tak powszechnie zareagowała oburzeniem na tamten skandaliczny występek. Oburzenie powinno być stanowcze, jednak nie zapominajmy o tym, że nikt z nas, którzy tak się  oburzamy, nie jest niewiniątkiem, nawet jeśli od podobnych wybryków – zapewne bez naszych zasług – Pan Bóg nas ochronił...

W dziejach Kościoła zdarzały się już takie momenty, kiedy rak zepsucia i nieobyczajności, niestety, docierał do tych środowisk, którym Chrystus Pan szczególnie powierzył troskę o swój Kościół. I tak w roku około 1050 (a więc w przeddzień reformy gregoriańskiej) przyszły doktor Kościoła, św. Piotr Damiani opublikował ostrą filipikę pt. „Napiętnowanie Gomory” przeciwko tym księżom, którzy zapomnieli o swoim kapłańskim powołaniu. Dzieło to oraz inne teksty Piotra Damianiego istotnie przyczyniło się do odnowienia Kościoła, jakie podjął wkrótce papież św. Grzegorz VII.

Trzysta lat później, kiedy podobny rak pojawił się na Półwyspie Apenińskim, wielka mistyczka dominikańska, św. Katarzyna ze Sieny, wystąpiła z następującym wezwaniem: „Gdy zły lekarz przykłada od razu tylko maść do rany, nie wypaliwszy jej przedtem, wtedy całe ciało zakaża się i gnije. To samo dotyczy prałatów i innych dostojników, którzy widzą, że ich podwładny zakażony jest zgnilizną grzechu śmiertelnego; jeśli poprzestaną na przyłożeniu maści, która tylko łagodzi ranę, a nie wypalą jej ogniem, taki chory nigdy nie wróci do zdrowia, lecz będzie jeszcze zakażał inne członki. Dobry lekarz używa maści łagodzącej dopiero po wypaleniu rany ogniem”. Dziwnie aktualnie brzmią tamte pouczenia.

W obliczu tak gorszących wydarzeń, jak to, nad którym teraz się zastanawiamy, niektórych katolików, szczerze kochających Kościół, ogarnia następujący niepokój: Co to znaczy, że Kościół jest święty, skoro grzech może aż tak głęboko wejść w Kościół, skoro w cieniu Kościoła można spotkać niekiedy nawet wyjątkowo wielkich grzeszników i gorszycieli?

Ktoś zauważył, że prawdopodobnie nigdy w historii Kościoła procent niegodnych pasterzy nie osiągnął takiej skali, jak w czasach samego Pana Jezusa. Zdrajca Judasz był jednym z dwunastu.

Prawdopodobnie nigdy już potem nie było w Kościele aż tak źle, żeby aż co dwunasty kapłan był pasterzem niegodnym. Nie mówię tego dla fałszywego uspokojenia. Bo gdyby w całym Kościele był tylko jeden kapłan niegodny, i tak byłoby to o jednego za dużo. Chodzi mi tylko o to, żebyśmy nie zatracili poczucia realizmu i jasno zobaczyli, że, owszem, występki kapłanów niegodnych bardzo ciężko ranią Kościół, ale z drugiej strony liczba kapłanów niegodnych jest arytmetycznie stosunkowo niewielka.

Nie trzeba się też dziwić, że wielki grzech w Kościele budzi większe zdumienie i zgorszenie, niż grzech gdziekolwiek indziej. Nawet ludzie niewierzący, nawet tacy, co Kościoła nie lubią albo nawet go nienawidzą, intuicyjnie wyczuwają, że poziom moralny ludzi Kościoła powinien być wyższy od przeciętnej. Nic również dziwnego w tym, że grzechy stosunkowo niewielkiej liczby kapłanów występnych narobiły takiego rumoru w Kościele i w świecie. Jest takie chińskie przysłowie, że jedno padające drzewo robi w lesie więcej hałasu, niż to, że cały las rośnie. Zło zawsze robi wiele hałasu, a już zwłaszcza zło w Kościele, i bardzo dobrze, że tak jest, bo tego zła być nie powinno.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama