Z sercem matki

Inspiracją dla S. Eugenii Bonetti, gdy pisała rozważania na Drogę Krzyżową w Koloseum były twarze skrzywdzonych i odrzuconych kobiet

Z «sercem matki», która słyszy krzyk swoich córek w potrzebie — w takim duchu s. Eugenia Bonetti, misjonarka Matki Bożej Pocieszenia (Missionarie della Consolata), napisała rozważania tegorocznej Drogi Krzyżowej w Koloseum. Opowiada o tym w wywiadzie dla «L'Osservatore Romano».

Z jakim nastawieniem pisała siostra te medytacje?

Z sercem matki. Ileż razy, patrząc na dziewczyny na ulicy, myślałam o ich matkach. Mówiłam sobie: gdyby była tu jej mama, co by zrobiła? Pamiętam dziewczynę, która była we Włoszech od niedawna. Pewnego wieczoru szukałam jej w ciemnościach z latarką. Nie mogłam jej znaleźć, szłam dalej, wołałam ją. W pewnym momencie zobaczyłam na ziemi «zawiniątko». To była ona, spała. «Co ty tu robisz?» — zapytałam. «Matko, ja już nie mogę, moja ‘madama' nie daje mi spać. Idę do domu, ona pozwala mi wziąć prysznic, daje mi coś do jedzenia, a potem znów mnie posyła do pracy na ulicę. Ja już tego nie wytrzymuję». Przyszła mi w tym momencie na myśl jej matka. Co by na to powiedziała?

Która stacja najbardziej siostrę uderzyła?

Obraz Weroniki, która ociera twarz Jezusowi. My, kobiety, mamy wielkie bogactwo, którym musimy się dzielić — naszą wrażliwość, nasze zamiłowanie do tego ocierania łez. Musimy żyć naszym macierzyństwem, My, siostry zakonne, w sposób szczególny musimy nim żyć, nie tylko czytając książki i modląc się. Modlitwa wskazuje drogę, gdzie można spotkać Chrystusa. Kiedy Go spotykasz w modlitwie i w Jego słowie, prosi cię, byś szedł szukać brata, byś postępował jak Miłosierny Samarytanin, byś patrzył, kto jest na drodze.

Ile konkretnych doświadczeń siostry znalazło odbicie w medytacjach?

W rozważaniach Drogi Krzyżowej jest też historia trzech dziewcząt podpalonych. Ktoś wylał pojemnik ropy naftowej do ogniska, przy którym w środku zimy się ogrzewały. Doznały poparzeń, bo były blisko. Jedną z nich przyjęłyśmy do naszego domu, ale wymagało to wielkiego wysiłku. Nie tylko dlatego, że trzeba było leczyć jej ciało, ale przede wszystkim — pomóc jej przezwyciężyć szok, jakiego doznała, czując, że pali ją ludzka przemoc, arogancja. My, kobiety, powinnyśmy być dzisiejszymi Samarytanami. Rozmawiając z zakonnikami, często mówię: gdybyśmy dzisiaj mieli tu naszych założycieli, nasze założycielki, gdzie byśmy ich spotykali? Nie siedzieliby wygodnie przed telewizorem czy komputerem, ale byliby na ulicach.

To prawdziwe wyzwanie dla osób konsekrowanych.

Bycie dzisiejszymi Samarytanami stanowi dla nas wyzwanie, bo życie zakonne nie może już poprzestawać na tym, co osiągnęło. Osoby konsekrowane muszą wychodzić na zewnątrz, na spotkanie tych, którzy potrzebują mamy. Bycie dzisiejszymi Samarytanami znaczy właśnie to, postępowanie na wzór Weroniki, na wzór kobiet, które idą za Jezusem. Jeśli tego nie odkryjemy, nie staniemy na wysokości naszego powołania. Dziękuję Panu za moje 24 lata spędzone w Afryce. Afrykańskie kobiety były moimi nauczycielkami.

Czy chodzi o powrót do korzeni?

Z pewnością musimy odkryć na nowo nasze korzenie i nie spoczywać na laurach. Czasy się zmieniają, ale Pan nam powiedział: ubogich zawsze macie u siebie. Gdzie ci ubodzy są dzisiaj? Nie w wygodnych i spokojnych kamienicach. Nie powinniśmy się bać, że się pobrudzimy. Jestem w Rzymie od 2000 r. i z grupą młodzieży z parafii św. Frumencjusza chodziliśmy w nocy na via Salaria. Kiedy wracałam, zwłaszcza w zimie, mówiłam sobie, że mam ciepłe łóżko, podczas gdy te kobiety stoją wciąż na ulicy. Co tu począć? Kto ma dziś odwagę powiedzieć: niedopuszczalne jest niszczenie życia osoby, która mogłaby być twoją córką, wnuczką, siostrą? Nie mamy już odwagi mówić głośno, że to jest niedopuszczalne.

W jaki sposób żyła siostra swoim powołaniem misyjnym?

Moje życie misyjne uległo zmianie. Po powrocie z Afryki zostałam posłana do domu dla emigrantek. Początkowo wydawało mi się, że zdradziłam swoje powołanie misyjne. Mówiłam sobie: po co ja tu jestem? Ja też potrzebowałam nawrócenia, które przyszło za pośrednictwem Marii, Nigeryjki. Była chora, potrzebowała pomocy. Kiedy usiłowałam zadać jej parę pytań po angielsku, miałam taki schemat myślowy — kobieta, którą mam przed sobą, jest prostytutką. Lecz kiedy zawołała: «Please help me, help me!», zaczęło się moje nawrócenie. Słuchałam jej łkania i wtedy jasno uzmysłowiłam sobie, że uważam się za osobę chełpiącą się swoimi zaletami i lepszą od niej. A tymczasem to właśnie ona mnie nawróciła. Jej historia pozwoliła mi zrozumieć dramat nocnego świata na ulicy. Ona powiedziała swoim koleżankom, żeby przyszły do nas. W Turynie spotkałam ponad trzy tysiące kobiet. Od czasu do czasu szłam na dworzec, gdzie te kobiety przychodziły z ulicy, powłócząc nogami, zmęczone i smutne. Pomyślałam wówczas o ich mamach, które poznałam w Afryce, pełnych chęci życia, radości. I powiedziałam sobie: moja misja nie jest już w Afryce, jest tutaj.

Co można zrobić dzisiaj?

Musimy otworzyć drzwi naszych klasztorów, bo właśnie tam Chrystus chce wejść. Nasze stowarzyszenie zajmuje się repatriacją wspomaganą i finansowaną, bo nie można odesłać do kraju pochodzenia osoby potrzebującej. Trzeba jej pomóc. W Nigerii mamy cztery placówki, które wspieramy finansowo, aby mogły pracować z nami. Zajmują się grupami dziewcząt repatriowanych z Libii, ostatnio było ich dwadzieścia siedem. Jedne w ciąży, inne z zawiniątkami. Gdzie idą? Rodziny ich nie chcą, bo są napiętnowane. Stworzyliśmy w Lagos wspólnotę, która je przyjmuje po przyjeździe, i dwie inne, które zajmują się prewencją poprzez edukację, aby mogły znaleźć pracę. Być może również tegoroczny wybór, którego dokonał Papież, pozwoli ukazać lepiej tę rzeczywistość.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama