To nieprawda, że w Starym Testamencie Bóg jest surowy, a dopiero Ewangelia mówi o Jego miłosierdziu. On nie jest czasem miłosierny, a innym razem sprawiedliwy. Bóg ma jedno serce i chce, aby podobne miał też człowiek
To nieprawda, że w Starym Testamencie Bóg jest surowy, a dopiero Ewangelia mówi o Jego miłosierdziu. On nie jest czasem miłosierny, a innym razem sprawiedliwy. Bóg ma jedno serce i chce, aby podobne miał też człowiek.
Dla lepszego odczytania obrazu miłosiernego Boga w Starym i Nowym Testamencie chciałbym podjąć temat przebaczenia. Miłosierdzie Boga nie sprowadza się oczywiście jedynie do przebaczenia, jest ono jednak jego szczytową formą. Nie można przecież naprawdę wybaczyć, jeśli nie będzie to także gest miłosierdzia. Nie można też naprawdę być miłosiernym, pomijając przebaczenie.
Może zabrzmi to prowokacyjnie, ale w sposób naturalny nie jesteśmy zdolni do przebaczenia. Uważamy oczywiście, że rzeczą pobożną i przyzwoitą jest zapominać innym ich przewinienia. Niestety, musimy szczerze przyznać, że do takiej postawy nie jesteśmy jednak zdolni. Rozumieli to Żydzi, dla których, zgodnie z kartami Starego Testamentu, przebaczenie było cechą boską, a nie ludzką. Tym podejściem może ktoś się dzisiaj gorszyć, ale czy faktycznie wiele się zmieniło? Czy naprawdę potrafimy wobec osoby, która nas zraniła zachowywać się tak, jakby się nic nie stało? Oczywiście możemy być wolnymi od zemsty i nie życzyć jej źle. Możemy nawet za tę osobę się modlić i zachowywać poprawnie i życzliwie relacje. Czy jesteśmy jednak zdolni do tego, aby odbudowywać utraconą przyjaźń tak, jakby się cofnął czas?
W tym kontekście nie może nas dziwić fakt, że Żydzi szukali rozwiązania problemu zła, które zaburzało relacje społeczne poprzez eliminację osób, które się go dopuszczały. Nawet jeśli rzeczywista eliminacja grzeszników, czyli śmierć przez ukamienowanie, dotyczyła tylko wybranych przestępstw. U podstaw Żydzi żywili to samo przekonanie wobec każdego przewinienia: wyrządzone zło niszczy relacje miedzy ludźmi, a wybrane czyny niszczą je w sposób całkowity i niemożliwy do odbudowania. Oczywiście kara śmierci zawsze miała również uzasadnienie religijne, tzn. była wyjaśniana jako konsekwencja naruszenia prawa Bożego. W istocie jednak była wyrazem niezdolności osób, a czasami także całej społeczności, do przywrócenia utraconych więzi z grzesznikami.
Jednym z najbardziej wyrazistych przykładów zastosowania tej zasady w postaci okrutnego prawa odwetu jest opis z Księgi Powtórzonego Prawa: „Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, nie słuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta (…). Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze. Usuniesz zło spośród siebie, a cały Izrael, słysząc o tym, ulęknie się (Pwt 21, 18–21). Prawo karania śmiercią nie zmierzało więc do przywrócenia utraconych więzi poprzez pedagogiczną karę, która grzesznikowi uświadamiałaby zło i dawałaby kolejną szansę. Było oznaką ludzkiej bezradności: nic już nie da się zrobić, poczucie sprawiedliwości przywrócić natomiast może usunięcie zła poprzez eliminację osoby, która się go dopuściła.
O Bogu można byłoby pomyśleć podobnie, ponieważ zasadne wydaje się wymaganie, aby za obrazę Bożego majestatu zastosować karę, która usuwałaby grzesznika sprzed oczu sprawiedliwego Stwórcy. O Bogu mógłby pomyśleć w ten sposób czytelnik pierwszego rozdziału Księgi Ozeasza, w którym zdradzony Stworzyciel porównuje naród wybrany do nierządnicy i wypowiada sąd zgodny z prawem odwetu: „domowi Izraela nie okażę już więcej litości ani im nie przebaczę (…)”. Następnie deklaruje definitywnie zerwanie przymierza: „bo wy nie jesteście mym ludem, a Ja nie jestem waszym Bogiem” (Oz 1, 6b i 9b). Z proroctwa Ozeasza płynie smutny wniosek, że przebaczenie również nie jest cechą Boga, a nawet, że Bóg postępuje dokładnie tak samo jak człowiek. W rozdziale jedenastym tej samej księgi odnajdujemy jednak zadziwiające i pocieszające wyznanie Boga: „Jakże cię mogę porzucić, Efraimie, i jak opuścić ciebie, Izraelu? (…) Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności. Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu i Efraima już więcej nie zniszczę” (Oz 11, 8–9a). Następnie prorok uzasadnia źródło owej zmiany w postawie Boga: „albowiem Bogiem jestem nie człowiekiem; pośrodku ciebie jestem Ja – święty, i nie przychodzę, żeby zatracać” (Oz 11, 9b). Ozeasz przekonuje więc, że Bóg jest Bogiem przebaczenia, a nie zemsty i jest to charakterystyka odróżniająca Go od człowieka. Żydzi wierzyli więc, że Boże działanie przekracza możliwości ludzkie i składają się na nie trzy podstawowe dzieła: stwarzanie, wskrzeszanie i przebaczanie grzechów. Jezusa osądzano przecież o przypisywanie sobie autorytetu Boga właśnie dlatego, że uzdrawiał i odpuszczał grzechy.
Będąc słabymi ludźmi, nie możemy od siebie oczekiwać zdolności do przebaczenia. Tak potrafi postępować jedynie Bóg. Historia Izraela jest pasmem wydarzeń, w których przymierze Boga z narodem wybranym było przez Żydów nieustannie łamane, a mimo to Bóg nieustannie je odnawiał. Można powiedzieć, używając języka współczesnego, że Bóg nie dochodził pełnego rozliczenia rachunków i nie stosował prawa odwetu. Mimo zsyłanych kar, które miały prowadzić Izrael do nawrócenia, okazywał mu zawsze swoje miłosierdzie. Boga Starego Testamentu nie można więc postrzegać jak Boga pomsty, ale jak Stwórcę pełnego miłosierdzia dla swojego stworzenia. Przekonuje o tym w sposób absolutnie dosadny Nowy Testament, który jest świadectwem pełnego objawienia miłosiernego serca Boga poprzez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, który przyjął na siebie zło będące konsekwencją naszych grzechów. Św. Paweł mógł więc napisać, że On „umarł za nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami”. W tym sensie Nowy Testament nie jest zerwaniem ze Starym Przymierzem, ale jego wypełnieniem.
Na czym polega więc nowość Ewangelii w odniesieniu do miłosierdzia i przebaczenia? Nie jest nią zasadniczo nowa treść objawiania o miłosiernym sercu Boga. Jest nią natomiast prawda o człowieku ochrzczonym. Jezus powiedział do swoich uczniów: „Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem” i na innym miejscu: „Bądźcie miłosierni jak Ojciec wasz niebieski”. Dobra nowina o miłosierdziu Boga jest więc taka, że On nie tylko przebacza nam, ale uzdalnia także nas do przebaczania innym. Jezus uczył swoich uczniów, aby w modlitwie „Ojcze nasz” wypowiadali prośbę: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Oczywiście nie jest to wymaganie dotyczące czysto naturalnych sił ludzkich. Faktycznie do naśladowania Chrystusa, który przebacza i bierze na siebie uczynione przez nas zło, nie jesteśmy zdolni. Możemy jednak postępować na tej drodze dzięki mocy Ducha Świętego. Tylko w Nim człowiek ochrzczony może upodabniać się do Chrystusa i nie szukać za wszelką cenę wyrównania rachunków sprawiedliwości. Naruszone relacje między ludźmi, zranione uczucia, pragnienie odwetu i poczucie przegranej po stronie osoby, która przyjmuje na siebie konsekwencje wyrządzonej krzywdy, wydają się budować nieprzekraczalną barierę nienawiści. Obdarowani Duchem Chrystusa stajemy się jednak nowym stworzeniem, nowymi ludźmi, których serca stają się podobne do serca Bożego.
Nie chciałbym, aby ktoś obawiał się, że Bóg wymaga od niego przebaczenia grzechów od razu i całkowicie, tzn. na podobieństwo Chrystusa ukrzyżowanego, który całe zło wziął na siebie. Człowiekowi trudno jest o przebaczenie w postaci jednorazowego aktu miłosierdzia. Nawet będąc osobą ochrzczoną, przyjmującą łaskę Ducha Świętego w słowie Bożym i sakramentach Kościoła, nie staje się on natychmiast drugim „Chrystusem”. Przebaczenie jako proces przemiany serca zakłada najpierw krok polegający na braku życzenia źle temu, kto nas skrzywdził. Następnym etapem jest podejmowanie prób pojednania i okazywania gestów życzliwości. Uczucia zranionego serca nadal mogą jednak dawać o sobie znać. Jest to przebaczenie wystarczające, aby uzyskać rozgrzeszenie podczas spowiedzi. Pełne przebaczenie wymaga jednak czegoś więcej. Nie jest ono stawaniem wbrew prawdzie o złu, które się stało, jakby się miał cofnąć czas. Na podobieństwo Chrystusa będzie to przebaczenie polegające na wzięciu zła na siebie, aby razem z Chrystusem „stworzyć” na nowo utraconą więź przyjaźni z grzesznikiem. Tylko z Jego łaską jest to możliwe, chociaż my musimy na to pozwolić przez otwarcie serca na działanie Jego Ducha. Wówczas nawet uczucia żalu i chęci odwetu w końcu Jezus uzdrawia, a w ich miejsce rodzi się nowe serce, zdolne do miłości miłosiernej. Zgodnie ze słowami św. Pawła: „gdzie większy grzech, tam jeszcze więcej rozlało się łaski”. Trzeba mieć tylko odwagę i wytrwałość, aby nieustannie powtarzać za Chrystusem wołającym z krzyża: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”.
Ks. Mirosław Tykfer - redaktor naczelny "Przewodnika Katolickiego"
opr. ac/ac