Rewolucji nie było. W ogóle nie ma tu żadnych rewolucji (poza rewolucyjnie bezpośrednim, jak na dokumenty kościelne, językiem). Jest... towarzyszenie
Towarzyszyć, rozpoznać i włączyć to, co kruche – to tytuł jednego z rozdziałów adhortacji papieża Franciszka Amoris laetitia (Radość miłości). To także, w moim przekonaniu, klucz do całego dokumentu, któremu patronują św. Jan Paweł II, Benedykt XVI i św. Tomasz.
Jednym z jego słów kluczowych, może wręcz najważniejszych, jest „towarzyszenie”. Wymieniane jest dziesiątki razy. Chodzi o „towarzyszenie i miłość na każdym etapie życia”. To absolutnie adhortacja z ducha Wojtyły, który, jak sam deklarował już jako papież, od wczesnego kapłaństwa chciał towarzyszyć ludzkiej miłości na różnych jej etapach. Także sam Jan Paweł II cytowany jest tu wielokrotnie (najczęściej spośród wszystkich poprzedników Franciszka). Mocno obecna jest jego adhortacja Familiaris consortio, a także wczesne, środowe katechezy, z których później ułożono opasły tom pt. Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. To fundament „teologii ciała”, która na kartach adhortacji Franciszka dostępuje oto swoistej nobilitacji, powrotu z wygnania. George Weigel pisał przed laty, że Wojtyłowa „teologia ciała” to prawdziwa „bomba zegarowa”, którą Kościół będzie musiał przemyśleć w kolejnych dziesięcioleciach XXI w. Kto wie, być może okaże się, że Radość miłości wyznaczyła wyraźną cezurę, od której rozpocznie się rehabilitacja „teologii ciała” i (wreszcie!) jej zakorzenienie w nauczaniu i codziennej praktyce Kościoła, także w Polsce?
Pisząc, jak to ujął nuncjusz Migliore, „otwartym tekstem” i ze zdumiewającą znajomością realiów, Franciszek dokonał wszechstronnej analizy życia małżeńskiego i rodzinnego, nazywając po imieniu zagrożenia, opisując sytuacje kryzysowe i szczególnie skomplikowane, ale też ukazując piękno i radość, jakie stają się udziałem wielu małżeństw i rodzin.
To dokument bardzo „egzystencjalny”, wywiedziony z wnikliwej obserwacji codziennego życia, zapewne z wielu rozmów z narzeczonymi, małżeństwami o różnym stażu, księżmi, biskupami uczestniczącymi w synodach o rodzinie. Można domniemywać, że zaowocowały tu także doświadczenia papieża Bergoglia jako spowiednika – zarówno z czasów argentyńskich, jak i papieskich. A jak konkretnym, czujnym i pomocnym penitentom w ich życiowych zmaganiach mógł być (i jest!) spowiednikiem, świadczy choćby jego książka Miłosierdzie ma imię Boga. Jasno stwierdzając, że nie ma rodzin idealnych, zachęca wszystkie – te „normalne” i te „nieuregulowane” – do realizowania wartości takich jak wielkoduszność, zaangażowanie, wierność i cierpliwość. Co uderzające, wbrew melodii znaczącej części polskich i światowych mediów, które opisując synody na temat rodziny koncentrowały się na Komunii dla rozwiedzionych i „małżeństwach” homoseksualnych – adhortacja jest przede wszystkim hymnem na cześć życia rodzinnego, apoteozą miłości małżeńskiej (bynajmniej nieidealizowanej), rodzicielskiej i braterskiej, z wyraźnym docenieniem mądrości dziadków w dziele zdrowego rozwoju rodziny. Punktem wyjścia nie była więc rodzina ujmowana jako „źródło cierpień” lub też środowisko z natury patogenne, ale dowartościowanie jej jako miejsca wzrostu osobistego i rodzinnego, o wyraźnym i pozytywnym znaczeniu społecznym.
Znamienna jest też dysproporcja pomiędzy towarzyszącym synodom szumem mediów na temat „małżeństw” homoseksualnych, a treścią adhortacji, w której homoseksualistom poświęcił papież… dwa krótkie punkty. Zapewniając ich o szacunku należnym każdemu człowiekowi, ale nie pozostawiając miejsca na ich „małżeńskie” uzurpacje.
Rewolucji więc nie było. W ogóle nie ma tu żadnych rewolucji (poza rewolucyjnie bezpośrednim, jak na dokumenty kościelne, językiem). Nie ma też rewolucji w sprawie, jak to lapidarnie ujmuje się w publicznej debacie, „Komunii dla rozwiedzionych”. Nie ma tu żadnego „zliberalizowania” nauczania Kościoła. Nie może być wątpliwości, że osoby żyjące w stanie grzechu ciężkiego do Komunii przystępować nie mogą.
Absolutnie nie zgadzam się z sugestią jednego z kapłańskich komentatorów, jakoby Franciszek „bardziej bronił grzeszników aniżeli doktryny Kościoła”. Owszem, papież sprzeciwia się rozwijaniu „zimnej moralności przy biurku w traktowaniu kwestii najbardziej delikatnych”. Ale stwierdza wyraźnie, że „zrozumienie sytuacji wyjątkowych nigdy nie oznacza ukrywania światła pełniejszego ideału ani proponowania mniej niż to, co Jezus oferuje człowiekowi”.
Franciszek zastrzega, że adhortacja nie tworzy „nowych form ogólnych typu kanonicznego (...)”. To bardzo ważne. Podobnie jak dalsza część powyższego zdania: „które można by stosować do wszystkich przypadków”. Papież uwielbia konkrety; przypadki poszczególne, niepowtarzalne losy. Bo kocha ludzi i wie, że takie przypadki – także trudne, bolesne warianty, przez nich samych zawinione – stają się udziałem ochrzczonych. W tym sensie uznaje swoistą niewystarczalność doktryny. I cytuje św. Tomasza: „W dziedzinie postępowania, nie we wszystkich jest ta sama prawda lub poprawność działania, gdy chodzi o szczegóły, a tylko gdy chodzi o ogólne zasady”. I nieco dalej uzupełnia od siebie: „Duszpasterz nie może czuć się zadowolony, stosując jedynie prawa moralne wobec osób żyjących w sytuacjach «nieregularnych», jakby były kamieniami, które rzuca się w życie osób”. Przestrzega też przed zamknięciem serc, „które często chowają się nawet za nauczaniem Kościoła, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i powierzchownie, trudne przypadki i zranione rodziny”. To ważne. To bardzo ważne, bo przecież nie ma rodzin idealnych, zatem – w takim czy innym stopniu czy wymiarze – prawom moralnym uchybiają wszystkie. A może gorliwość osób ze związków „nieregularnych”, ludzi niekiedy pełnych skruchy, żalu i wyrzutów sumienia, w oczach Boga cenniejsza jest aniżeli letnia stabilność „bezproblemowych”?
A więc doktryna to nie wszystko. Adhortacja jest piękną apoteozą wolności, bez której nie ma prawdziwej religii, a więc więzi z Bogiem. Jest równie piękną apoteozą ludzkiego sumienia. Winno być ono „lepiej włączone do praktyki Kościoła w niektórych sytuacjach, które obiektywnie odbiegają od naszego rozumienia małżeństwa”. Radość miłości jest wyrazem wielkiego, może nawet zbyt wielkiego zaufania wobec sumienia. Dlaczego zbyt wielkiego? Bo jeśli założymy, że jedną z kluczowych okoliczności służących „dojrzałości sumienia światłego, uformowanego” jest konfesjonał, to jak to pogodzić z praktycznym zarzuceniem indywidualnej spowiedzi na zachodzie Europy? Kto ma czuwać, by sumienie nie zsunęło się na bezdroża subiektywizmu? Może jednak adhortacja przyczyni się do renesansu praktyki spowiedzi, odnawiając w ludziach pragnienie, by towarzyszyło im „odpowiedzialne i poważne rozeznanie pasterza”, proponującego „coraz większe zaufanie do łaski”? Może wcale niepłonne to nadzieje, bo dla ludzi Zachodu – bardzo ugruntowanych w postawie indywidualistycznej – „stawianie” na wolność i sumienie może być czynnikiem bardziej duszpastersko skutecznym aniżeli groźne potrząsanie Kodeksem Prawa Kanonicznego...
Ale we wspomnianej apoteozie wolności i sumienia upatruję czegoś o niebo (!) ważniejszego aniżeli rodzaju duszpasterskiej strategii. Wydaje mi się, że jest to próba pokazania, iż niezależnie od doktryny, struktur Kościoła i sformułowań kanonicznych (czasami bardzo zawiłych), najważniejszym zadaniem każdego chrześcijanina jest osobista relacja z Bogiem; nieustanne mierzenie się z Jego wolą i zapytywanie, co w mojej konkretnej sytuacji powinienem uczynić. Także wówczas, gdy jako mąż, ojciec, syn, brat zszedłem z drogi, którą wskazał mi Stwórca. Co powinienem zrobić, żeby moje postępowanie było miłe Bogu? Także i na to pytanie znajdziemy odpowiedź w adhortacji. Jaką? Najniecierpliwszym przytaczam biblijny cytat: „Woda gasi płonący ogień, a jałmużna gładzi grzechy” (Syr 3, 30).
Abp Hoser powiedział podczas warszawskiej prezentacji Amoris laetitia, że wprowadzenie w życie papieskiej adhortacji w Kościele w Polsce musi oznaczać rewolucję, polegającą na postawieniu spraw rodziny w absolutnym centrum duszpasterskiej refleksji i praktyki Kościoła. Ta rewolucja, myślę sobie, nie tylko nie powinna budzić strachu, ale przeciwnie – ogromną nadzieję. „Nie lękajcie się!”.
Tomasz Królak - wiceprezes KAI
opr. ac/ac