Tak, słucham

Babcia w moherowym berecie? Starszy pan wsparty na drewnianej lasce? Przykuty do łóżka chory? Owszem - i tacy ludzie są wśród słuchaczy Radia Maryja. Ale wbrew krzywdzącym stereotypom, wcale nie wyłącznie

Babcia w moherowym berecie? Starszy pan wsparty na drewnianej lasce? Przykuty do łóżka chory? Owszem – i tacy ludzie są wśród słuchaczy Radia Maryja. Ale wbrew krzywdzącym stereotypom, wcale nie wyłącznie.

Tak, słucham

Z prowadzonych w pierwszym kwartale 2016 r. badań wynika, że Radio Maryja zajmuje siódme miejsce i ma 1,7 proc. udziałów w słuchalności. To niewielki spadek w porównaniu z ubiegłymi latami. Jeśli jednak przyjrzeć się statystykom, zauważyć można, że wśród słuchaczy coraz częściej pojawiają się ludzie młodzi, z wyższym wykształceniem. Pozostają krytyczni, daleko im do bezwarunkowego entuzjazmu, ale oni również w propozycjach toruńskiej rozgłośni znajdują coś dla siebie.

Od irytacji do akceptacji

Ks. Jan Kwiatkowski z Długiej Gośliny proboszczem jest zaledwie od roku. Radia Maryja wcześniej słuchał bardzo rzadko – a jeśli już, to zwykle szybko się irytował. Sytuacja zmieniła się, gdy na plebanii zamieszkała jego mama. Ustawione w kuchni radio zaczęło grać przez cały dzień, więc trudno było go nie słyszeć. Zmieniło się również postrzeganie Radia Maryja przez samego księdza proboszcza.

– Mam wrażenie, że obecnie radio idzie w bardziej katechetycznym kierunku, niejako uzupełniając nasze księżowskie czy parafialne niedomagania. Świetną robotę zrobiło na przykład, bardzo rzeczowo porządkując pojęcia i łagodząc pewne napięcia wokół intronizacji i Aktu Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana – mówi ks. Kwiatkowski. – Teraz sam podsłuchuję czasem „Rozmowy niedokończone”, zwłaszcza te prowadzone z różnych miejsc w Polsce, zdarza się, że poruszane są w nich naprawdę ciekawe tematy, o których gdzie indziej trudno jest usłyszeć. Zdarza mi się, że kiedy naprawdę nie mam czasu, to w samochodzie z radiem odmawiam brewiarz. Lubię też godzinki – mama śpiewa, ja sobie nucę. Poza tym będąc już proboszczem, dojrzałem do tego, żeby powiedzieć, że dobrze, że takie radio jest. Widzę ludzi samotnych, siedzących w pustych domach, starszych, wykluczonych i przekonuję się, że właśnie dzięki radiu otrzymują poczucie uczestniczenia w pewnej wspólnocie. Z Radia Maryja mogą usłyszeć to, czego my im czasem nie mówimy albo mówimy za mało: „Nie ma znaczenia, czy jesteś stary, chory, zdziwaczały czy w moherowym berecie, my jesteśmy z tobą, jesteś dla nas ważny”. Radio daje im poczucie bezpieczeństwa i poczucie przynależności i choćby dlatego dobrze, że jest.

– Czy jestem fanem Radia Maryja? Niekoniecznie fanem – podkreśla ks. Kwiatkowski. – Na pewno doceniam wielką pracę, którą Radio Maryja robi. Doceniam jego rolę informacyjną i katechetyczną. Doceniam to, że motywuje ludzi do modlitwy. W kwestiach merytorycznych trudno tu coś zarzucić. Ale niespecjalnie już odpowiada mi jego estetyka, pewne patetyczno-patriotyczne tony, muzyka. Kiedyś już sama estetyka sprawiłaby, że po prostu przełączyłbym się na jakąś inną stację. Dziś wiem, że o Radiu Maryja można dyskutować, można mówić o pewnej jego ewolucji i dojrzewaniu, ale też nie można zakwestionować sensu jego istnienia.

Przymuszony, rozmodlony

Tomasz Krawczyk z Gdyni niedawno skończył 50 lat i sam przyznaje, że do słuchania Radia Maryja został zmuszony przez przypadek. Z powodów rodzinnych musiał kiedyś pilnie jechać do Rzeszowa. – Była zima, luty. Padał śnieg. Jechałem nocą tak, żeby wcześnie rano być na miejscu. To wyprawa na drugi koniec Polski, przynajmniej dziewięć godzin za kółkiem, a ja zmęczony, w trudnych warunkach. Koszmarnie tę podróż wspominam. I jakby jeszcze było mało, na domiar złego zepsuło mi się radio. Nie chciało odbierać żadnej innej stacji poza Radiem Maryja. W pierwszym odruchu wyłączyłem je w ogóle. Pomyślałem, że przecież tego nie da się słuchać, nie jestem jakąś babcią, żeby pacierze po nocy klepać! Dobre pół godziny upierałem się, że dam radę jechać w ciszy. A może i dłużej? W końcu odpuściłem. Oczy mi się kleiły. Nie dawałem rady. Stwierdziłem, że wolę już słuchać byle czego, niż zasnąć za kierownicą. Najpierw pomogło, bo próbowałem sam z siebie się śmiać, że w ogóle tego słucham i gadałem do siebie, złośliwie komentując wszystko, co się działo na antenie. Potem już mi się nie chciało gadać i tylko słuchałem. Na końcu drogi, jak zaczęły się godzinki, to się rozkleiłem i wzruszyłem, bo nie słyszałem tego ze czterdzieści lat, a pamiętam, jak babcia codziennie rano je śpiewała. I już jakoś tak mi zostało. W domu wprawdzie Radia Maryja nie słucham, samochód też mam inny i radio w nim sprawne, ale i tak zawsze na Radio Maryja nastawione. Czasem jak kogoś podwożę, to się dziwi, czego słucham. Ale już za stary jestem, żeby się przejmować innymi ludźmi. Bywa, że wyłączę, jak się za bardzo politycznie robi, tego nie lubię. I nie lubię, jak ludzie dzwonią po to, żeby o innych złe rzeczy mówić, ale to już nie radia wina, tylko każdego człowieka z osobna, prawda? Słucham, czasem się pomodlę, jak wracam z pracy, to akurat w czasie Koronki do Miłosierdzia Bożego. Nie jestem specjalnie rozmodlony, ot, w niedzielę do kościoła idę i to wszystko, a ta Koronka to jedyna modlitwa w ciągu dnia, którą naprawdę odmawiam. Z radiem. Gdyby radia nie było, pewnie w ogóle bym się nie pomodlił…

Z żartu w nawyk

– Naprawdę mam się przyznać, dlaczego słucham Radia Maryja? – śmieje się Agnieszka Wieczorek z Warszawy. – Jak sobie pomyślę, jak to się zaczęło, to trochę mi wstyd!

Pani Agnieszka jest mamą dwójki dzieci. Jedno ma trzy lata, drugie rok, mama zajmuje się nimi w domu. Radio stoi w kuchni i gra cichutko. – Tak naprawdę włączam je rano, a wyłączam przed pójściem spać. Nie lubię tej popularnej dzisiaj rąbanki: dużo, szybko, głośno i z durnymi żartami. Przy dzieciach nie potrzeba mi takich dodatkowych atrakcji. Kiedyś by mnie to denerwowało, ale teraz spokojny, kojący głos płynący z radia w jakby nieco zwolnionym tempie sprawia, że biorę głęboki oddech i sama się uspokajam. Nawet nie ma większego znaczenia, co mówią: ważne, że jest spokojnie…

Pani Agnieszka Radia Maryja zaczęła słuchać w akademiku. – Przyjechałam do Warszawy z małego miasteczka na północy Polski. Zamieszkałam w trzyosobowym pokoju i strasznie chciałam być akceptowana, uważana za „swoją”. I łatwo dawałam się namówić na różne dziwne wyskoki. Na samym początku dogadałam się z koleżanką z pokoju, że przed tą trzecią, dość oryginalną fanką różnych wschodnich duchowości będziemy udawały ultrakatoliczki. Głupi pomysł, ale my też byłyśmy młode i głupie. A do takiego udawania był nam potrzebny gadżet: Radio Maryja, nastawione głośno i możliwie do późnej nocy. W czasie sesji, kiedy trzeba się było uczyć, zgadzałyśmy się na jego ściszenie, ale nigdy na wyłączenie. Z pół roku trwała ta nasza „zabawa”. Potem nam się znudziła, z Anką się polubiłyśmy i już nie chciało się nam jej wkręcać. Tylko że okazało się, że się do radia przyzwyczaiłyśmy! I że go nam brakuje! I słuchałyśmy dalej, tyle że już nie tak głośno. Później, kiedy przez pewien czas po studiach mieszkałam sama, nadal Radio Maryja włączałam: lubię, kiedy coś do mnie gada, a nie tylko gra, poza tym czułam się jakoś mniej sama. I lubiłam to, że radio samo przypominało mi o modlitwie. Nie to, że jakoś wcześniej jej unikałam, ale często sama bym na to nie wpadła, że teraz można – a skoro w radiu akurat modlitwa się zaczynała, to jakoś dalej szło. A teraz? A teraz, przy dzieciakach, to znów pomoc, zdecydowanie łagodzi obyczaje! – śmieje się pani Agnieszka.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama