O Leszka Kołakowskiego "Notatkach o współczesnej kontrreformacji"
Z punktu widzenia świeckiego humanizmu socjalistycznego w Polsce, rozrost indyferentyzmu religijnego jest, oczywiście, pożądany; (...) Z tego samego punktu widzenia pożądane są jednak również postępy, jakie katolicyzm otwarty czyni kosztem katolicyzmu fanatycznego i konserwatywnego (...). Typ oddziaływania społecznego, który by się nastawiał na przeobrażenie fanatycznych katolików w fanatycznych ateistów, jest w największym stopniu nieskuteczny. Możliwe jest oddziaływanie społeczne, które zmierza do stopniowego przeobrażenia katolików ciemnych, fanatycznych i nietolerancyjnych w katolików tolerancyjnych i oświeconych (...). Znajdujemy się w sytuacji, w której potrzebne są nam ciągle przemiany elementarne — na tym samym poziomie w zakresie kultury umysłowej, co tępienie wszy i upowszechnianie mydła w zakresie higieny. Jedni kojarzą wszy i brud z Żydami, inni z konserwatywnymi katolikami... Odnotowawszy tę elegancję stylu, po której poznać można, że przemawia jakiś (lewicowy) autorytet moralny i intelektualny, czytajmy dalej.
O katolicyzmie „integrystycznym” i „otwartym”: Pierwszy z tych nurtów (...) nie rezygnujący z roszczeń do totalnego zwierzchnictwa nad całością życia społecznego, w naturalny sposób dominuje w kościelnym aparacie władz (...). Jego oparciem jest cała istniejąca w społeczeństwie suma tradycyjnego, ciemnego, fanatycznego i tępego katolicyzmu. Natomiast drugi: nie jest typem religijności zredukowanej do „sprawy prywatnej. (...) Jest społecznym kształtem tej świadomości katolickiej, (...) która pod względem politycznym nastawiona jest na koegzystencję z socjalizmem (...) (akceptacja egalitarnych haseł społecznych, uznanie teorii praw powszechnych człowieka; społeczna krytyka kapitalizmu (...); odejście od doktryny tzw. encyklik społecznych). Próby reformy (...) obejmują także (...) dążenie do rozumienia wiary raczej egzystencjalnie niż intelektualnie, raczej jako ekspresji sytuacji ludzkiej w świecie niż jako zbioru gotowych twierdzeń dogmatycznych.
Nie tak dawno w „Najwyższym Czasie!”, zacząwszy artykuł od przytoczenia dłuższej listy rad na temat metod walki z chrześcijaństwem i człowieczeństwem, zapytałem czytelników, czyja to instrukcja. Źródłem cytatu były tam opinie diabelskie z książki C.S. Lewisa Listy starego diabła do młodego. Tym razem cytuję broszury prof. Leszka Kołakowskiego Notatki o współczesnej kontrreformacji (1962), zawierającej artykuły z „Argumentów” i materiały z wystąpień wobec katolików.
Cytowanie takich tekścików może rzecz jasna wyglądać na niesmaczną Schadenfreude — patrzcie, jacy nasi przeciwnicy są chamscy i przewrotni. Otóż nic podobnego — któż z nas nie wolałby, żeby owe słowa w ogóle nie zostały napisane? Ale zostały, i nie należy ich odkreślać grubą kreska!
Nie chodzi mi jednak o przypominanie ich ze względu na autora, mimo że niejeden z czytelników z satysfakcją bądź z oburzeniem tak to z pewnością przyjmie. W szczególności nie chodzi mi o dzisiejszego Kołakowskiego, który wiele poglądów zmienił i chrześcijaństwu jest dość przychylny. Owszem, nawrócenie z marksizmu na liberalną otwartość niekoniecznie satysfakcjonuje. Owszem, również nowsze poglądy filozoficzne Kołakowskiego chrześcijanin może zakwestionować. Owszem, należy walczyć z cenzurą partii pięknoduchów chowającą pod sukno przeszłości „autorytetów”. Jednak od dodania istotnego nawet przyczynku do tej kwestii co innego jest tu ciekawsze. Otóż propaganda laicka, wśród inteligencji w Polsce w latach sześćdziesiątych i następnych szła w kierunku w tej książeczce nakreślonym. W związku z tym w ciekawy sposób oświetla ona dzisiejszy sposób myślenia ludzi w jej zasięgu uformowanych; czytając ją miałem miejscami wrażenie, że czytam jakąś współczesną instrukcję laicyzacyjną „do użytku wewnętrznego”.
Chociaż i historycznie rzecz jest interesująca. Widziałem ze setkę antykatolickich książek i broszur wydanych w Polsce po 1956. Wszystkie one poruszają jakieś kwestie szczegółowe: historia Kościoła, pochodzenie chrześcijaństwa, wielość religii. Są ponadto dość nachalne i mało kompetentne (co nie znaczy, że nieskuteczne — dziś następne pokolenie laickie nieraz powtarza te same tezy, tyle że w lepszej dziennikarsko formie bądź w pseudonaukowym sosie). Natomiast nie zawierały one refleksji nad celem i metodami działania laicyzacyjnego, wyjąwszy powielaczowe ideologiczne instrukcje dla partyjnych lektorów. Broszura o „współczesnej kontrreformacji” pozwala tu zajrzeć głębiej i za poszczególnymi elementami propagandy czy cenzury wytropić przemyślane działanie.
Następnie, (rzadkość) jasno i otwarcie wyrażona myśl przeciwnika chrześcijaństwa dodatkowo uświadamia, co dla Kościoła może być szkodliwe bądź korzystne; np. słowa przytoczone na wstępie niedwuznacznie przypominają raz jeszcze, iż trzeba się wystrzegać prolewicowego katolicyzmu otwartego w wersji wyżej opisanej — i że wrogom trudno jest ugryźć katolicyzm wierny tradycji, mogą go co najwyżej lżyć.
Oprócz poparcia dla koni trojańskich katolicyzmu „otwartego” i pluralizmu Kołakowski radził wykorzystanie kultury humanistycznej: Przypuszczenie, że spośród środków oddziaływania umysłowego najbardziej sprzyja laicyzacji upowszechnienie wiedzy przyrodniczej i technicznej, jest najzupełniej błędne. (...) Odsetek wierzących jest zdecydowanie najniższy wśród studentów wydziałów humanistycznych i również tam właśnie najbardziej widoczny jest proces odchodzenia od wierzeń religijnych w toku studiów. (...) Kształcenie po prostu świeckiego spojrzenia na świat, historię, Kościół, religię (...) należy do najskuteczniejszych środków oddziaływania laicyzującego”.
Ta rada też weszła w życie, zbiegając się z wpływami elementów kultury zachodniej, zwłaszcza wziętych z francuskiego życia umysłowego, zeświecczonego od dwóch wieków — podobnymi zresztą co u nas metodami, żeby przypomnieć tylko laicyzacyjną politykę szkolną rządów francuskich od końca XIX wieku po II wojnę światową. Tak oto dorobiliśmy się historyków szczerze przekonanych, że władza, pieniądz, ewentualnie seks to esencja dziejów, polonistów oddzielających literaturę i literaturę katolicką, o laickich religioznawcach (contradictio in adiecto) nie wspominając.
Ten ostatni przykład jest szczególnie wyraźny. Termin „religioznawstwo” w tym kontekście kojarzy mi się żywo z „żydoznawstwem” uprawianym przez antysemitów (czasami zresztą, chodzi o te same osoby, jak Andrzej Niemojewski, popularyzator Renana i autor broszur denucjujących religię i etyki żydowską). Niewiele da nagromadzenie dużej nawet wiedzy szczegółowej, jeśli układana jest ona według zadanych z góry ideologicznych schematów, i trudno też o rzetelną wiedza szczegółową, jeśli się w przedmiot badań nie wczuwa w jakiś sposób od wewnątrz.
Nic nie słyszałem o usuwaniu z uczelni pseudouczonych tego rodzaju. Zresztą nie o nich samych chodzi — o kwestiach religijnych na wydziałach filozofii czy historii mówią ludzie w jakiś sposób w tym kręgu ukształtowani. Gdy teologii nie ma na uniwersytetach, na znawców chrześcijaństwa pozują ludzie kiepsko je znający i często programowo mu niechętni. A potem lewicowy francuski miesięcznik katolicki „L'Actualité Religieuse dans le Monde” cytuje p. Mikołejkę jako... teologa polskiego, który dostrzegł w encyklice Veritatis splendor zamach na wolność .
Jeden tylko świeży przykład owoców tej metody: proszę zajrzeć do książki prof. Ewy Wipszyckiej o chrześcijaństwie w świecie późnego antyku (PIW 1994); lista tematów: władza w Kościele, Kościół a państwo, świecka otoczka sporów doktrynalnych, poglądy na płeć — zaś autorka z przekonaniem zaprzecza, jakoby inspirowała ją nagonka antyklerykalna lat ostatnich. Widocznie inspiracja leży głębiej.
A my ze swej strony pamiętajmy, że to nie nauka od wiary odwodzi, lecz ukryte założenia laickie w bardziej z natury subiektywnych naukach historycznych i społecznych. A dużo w tej sprawie zostaje do zrobienia, wiedza religijna wydaje mi się daleko mniej w ostatnich latach odkłamana niż równie zniekształcana przez propagandę historia najnowsza. [...] Wśród pośmiertnych sukcesów propagandy komunistycznej trzeba by oczywiście wymienić jeszcze ignorancję polityczno-ekonomiczną, ale to już inny temat.
„Współczesna kontrreformacja” w tytule książeczki nie oznaczała, jak by można pomyśleć, nurtu zachowawczego, lecz katolicyzm zdolny do asymilacji kultury współczesnej. Dlaczego tak? Kołakowski daleki był od propagandowego obrazu kontrreformacji wiedząc, że polegała ona na wewnętrznej reformie Kościoła, której towarzyszyło, wbrew zawężonemu tradycjonalizmowi, uwzględnienie słusznych krytyk oraz chrystianizacja świeckiej kultury renesansu.
To ostatnie bardzo go zirytowało — i tu też mamy wskazówki, co i dziś jest potrzebne: korzystanie z nauk humanistycznych i wlewanie treści chrześcijańskich do form kultury współczesnej. Umiejętność tę skojarzył z katolicyzmem otwartym — nie bez podstaw, bo konserwatyście z racji psychologicznych bywa tu trudniej. Przeoczył jednak — a może przemilczał — wykorzystanie metody historycznej w rzetelnej biblistyce i dogmatyce, oraz misyjnie nastawionych chrześcijańskich twórców kultury. (Zauważył za to, że Gabriel Marcel w swoim Homo Viator w opakowaniu egzystencjalizmu głosi takie wartości, jak rodzina, ziemia, hierarchia, autorytet, posłuszeństwo, Bóg, nadzieja oraz krytykuje antykoncepcję — zadenucjował go więc za petainizm.)
Miał jednak Kołakowski nadzieje na dostosowanie się katolicyzmu do świeckich standardów, odwrotną możliwość wyklinając wielekroć. Znamienny użytek czynił z Erazma z Rotterdamu. Zamiast dostrzec w nim tego, który jako uczony wskazał katolicyzmowi potrzebę nowożytnych nauk humanistycznych, filologii i historii w studiach nad Biblią, ojcami Kościoła i tradycją kościelną, zaś jako człowiek wiary starał się zająć postawę ewangeliczną — widział w nim inspiratora reformacji i prekursora chrześcijaństwa bezwyznaniowego! Z lubością przytoczył późniejsze wciągnięcie jego dzieł na indeks, ale oczywiście nie nominację kardynalską na łożu śmierci (ani fakt, że był to autor pilnie czytany przez kardynała Hozjusza i... św. Stanisława Kostkę). Próby przypisania Erazma do laicyzmu są zresztą częstsze, tenże Kołakowski opatrzył jego Enchiridion (Podręcznik żołnierza Chrystusowego, Biblioteka Klasyków Filozofii, 1965) nader pokrętnym wstępem w tym duchu.
Potrzeby wykształcenia religijnego, realistycznej filozofii i oparcia wiary na rozumie a nie samych uczuciach uświadamia też wyznanie: Budziłaby moją sympatię taka filozofia katolicka, która miałaby odwagę jawnego i wolnego od wykrętów afirmowania pełnym głosem własnej irracjonalności. Zaleca powtórzenie — za Szestowem (pisanym Chestov) — że rozum jest z konieczności ateistą, my, chrześcijanie, jesteśmy z konieczności przeciw rozumowi. Może jeszcze wolałby teologię bez świadectwa, że Jezus zmartwychwstał?
Kwestie państwa i ustroju nie zostały pominięte. Punkt wyjścia był optymistyczny: Polska, jakkolwiek w skromnych rozmiarach, uczestniczy w tych przeobrażeniach, które od lat kilkudziesięciu na całym świecie kojarzą się ze stopniowym pozbawianiem instytucji kościelnych wpływu na władzę polityczną. Intryguje ten „cały świat” — może „sypnął” autor zgodność w tym względzie systemu bolszewickiego z laicyzmem zachodnim i z inspirowanym przez wolnomularstwo antychrześcijańskim fanatyzmem w Ameryce Łacińskiej (np. krwawe prześladowania w Meksyku). Ponadto raz jeszcze kwestia brzmi aktualnie, jak fragment dzisiejszych napaści na Kościół katolicki w Polsce...
Ale skoro wpływ katolicyzmu trwał, interesowały Kołakowskiego encykliki społeczne. Omówił mianowicie Mater et Magistra Jana XXIII (1961). W okresie późniejszym skutecznie upowszechnioną propagandową normą było przypisywanie Janowi XXIII postępowości; postanowiono go sobie przywłaszczyć. Tu mamy zapis reakcji wcześniejszych, zawodu i złości: nicość treściowa (...), frazesy, (...) liczyliśmy, że siły katolicyzmu otwartego okażą się bardziej wpływowe. Kołakowski cytuje papieża:
Prawo własności prywatnej, również w zakresie środków wytwarzania, zachowuje ważność wieczną (per omne tempus valet), albowiem zawarte jest w samej naturze, która poucza nas, że jednostki ludzkie posiadają prymat wobec społeczeństwa. (...) Ingerencja państwa w sprawy gospodarcze, nawet rozległa i głęboko wnikająca w życie społeczne, powinna mieć zawsze taki charakter, aby nie tylko nie ograniczała w działaniu wolności osób poszczególnych, ale wolność tę powiększała. Tu i gdzie indziej oskarżał papieża o logiczną sprzeczność (wynikłą niby z chęci zadowolenia i lewicy chadeckiej i konserwatystów). Tymczasem zdanie jest jasne, jeśli przyjąć, że państwo ma chronić wolność osób przez środki prawne i interweniować dla usunięcia przeszkód w gospodarowaniu. Ta możliwość nie przychodzi naturalnie do głowy komuś, kto zna tylko państwo socjalistyczne, którego nieusuwalną cechą jest ograniczanie wolności i dochodów obywateli.
Trafnie dostrzegł natomiast Kołakowski, że postulat uzależnienia wynagrodzeń od zysków przedsiębiorstw i sprzedaży akcji robotnikom zmierza do upowszechnienia własności, a tym samym i postaw konserwatywnych. Ten „podstęp” tak go zgniewał, że zaślepiony podejrzliwie odniósł się nawet do przychylnych wzmianek o związkach zawodowych (bo chrześcijańskich...), trosce pastwa o infrastrukturę, stabilizowaniu cen w rolnictwie. Tym bardziej rażą go pochwały rodzinnych gospodarstw na wsi czy słusznej polityki w sferze kredytów, podatków i ubezpieczeń (a propos: Leon XIII w Rerum Novarum uznał wysokie podatki za zamach na własność). Nie znalazł bowiem upragnionej aprobaty reformy rolnej, progresji podatkowej, swobód politycznych itd..
W tym wypadku, jak wspomniałem, późniejsza propaganda poszła w innym kierunku. Sobór Watykański II i encykliki społeczne próbowała rozmaita lewica zdyskontować dla siebie. Służyło to z jednej strony podbudowie programów ustrojowych, np. sloganów o „postępie”, „reformach”, „wrażliwości społecznej” czy „walki o pokój”. Z drugiej, co może ważniejsze — realizacji celu ujawnionego w cytatach z początku tego artykułu. Tego rodzaju przedstawianie nauki Kościoła to pomoc dla „katolicyzmu otwartego”, czyli pięknoduchów gotowych do kolaboracji z lewicą przy eliminowaniu, w imię tolerancji, chrześcijaństwa z życia publicznego, względnie dla lewicy chadeckiej przyjmującej w gruncie rzeczy socjalistyczny program gospodarczy.
Tymczasem w Mater et Magistra znaleźć można w rzeczy samej jednoznaczną negację świata socjalistycznego i papieskie ostrzeżenia: Chęć zaprowadzenia trwałego i korzystnego ładu w doczesnym życiu na ziemi bez niezbędnej tego podstawy — Boga — wydaje się najbardziej swoistą dla naszej epoki głupotą. (...) Katolicy nierzadko mają kontakt z ludźmi o innych poglądach na życie. W takich okolicznościach (...) muszą szczególnie dbać o to, aby zawsze zachować zgodność z samym sobą i nie uciekać się do rozwiązań kompromisowych, z których mógłby wyniknąć jakikolwiek uszczerbek dla integralności religii lub moralności. Pod tym warunkiem pochwala papież Jan gotowość do wspólnego udziału, a dobrą wolą, w zdaniach, które z natury są dobre lub dadzą się ku dobru skierować. Od 1989 oglądamy głównie kompromisy, uszczerbek i złą wolę...
Wnioskuje więc Kołakowski, a my z nim, że encyklika Mater et Magistra zawiera w gruncie rzeczy program konserwatywny. Znaczyło to dla czołowego polskiego lewicowego intelektualisty, iż Kościół w istotnych kwestiach współczesnego świata nie ma do powiedzenia nic. I znowu — ileż razy słyszymy dziś coś podobnego, czy to odnośnie sfery moralności czy życia publicznego, które rzekomo z natury byłoby świeckie. Tymczasem Kościół pokazuje, że wyjście z XX wieku jest tam, gdzie było wejście: zbrodnie narodowych i międzynarodowych socjalistów, etatystyczna biurokracja „wolnych” krajów, indoktrynacja w państwowej szkole, demagogia i demoralizacja z mass-mediów, za wspólny mianownik mają — lewicę. Niezmiennie daleką od zwrócenia konserwatystom świata do naprawy. (1997)
Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001
opr. mg/ab