O przyjaźni w zakonie. Drobne zdarzenie

O przyjaźni przekraczającej wzajemną relację dwóch osób

O przyjaźni w zakonie. Drobne zdarzenie

Przyjaźń jest darem, który odkrywamy powoli. Jest jednym z największych darów, jakich Pan Bóg udzielił mi w zakonie. Ale to nie było tak, że postanowiliśmy się zaprzyjaźnić, że staraliśmy się o tę przyjaźń. Po prostu pewnego dnia odkryliśmy, że jest.

Kiedy wstąpiłem do zakonu uczono mnie, że nie wolno się przyjaźnić, że przyjaźń cząstkowa, partykularna jest czymś złym. Takiej przyjaźni przeciwstawiano braterstwo. Była obawa, że pod pretekstem przyjaźni ludzie będą się łączyli przeciw komuś. Zakazywano przyjaźni po to, żeby w zakonie mógł łatwiej zaistnieć braterski wymiar relacji. Te obawy były zupełnie bezzasadne, bo jeśli ludzi łączy to, że są przeciw komuś, to nie jest to przyjaźń, ale interes i polityka. Przyjaźń jest darem łączącym ludzi w dobrym, nie może więc być wspólnym byciem przeciwko komuś.
Po tym okresie lęku przed przyjaźnią, nastąpiła tendencja odwrotna. Wśród młodych, którzy wstąpili do zakonu w latach osiemdziesiątych i później, panowała opinia, że każdy potrzebuje przyjaciela. Poszukiwano więc przyjaźni, czasem trochę na siłę. Jeden drugiego niemal zmuszał (przesadzam trochę) do przyjaźni. Panowało napięcie: muszę się zaprzyjaźnić, muszę mieć przyjaciela, więc może ty nim będziesz? albo ty? albo ty?... To też nie o to chodzi. Prawdziwa przyjaźń jest darem, czymś niezasłużonym, czymś, co nie zależy do końca ode mnie.

Znał po imieniu wszystkie chrabąszcze

W nowicjacie od początku bracia uważali, że my mamy ze sobą wiele wspólnego, ale nie dostrzegaliśmy tego. Była między nami różnica wieku i doświadczenia. On skończył liceum i interesował się biologią - znał po imieniu wszystkie chrabąszcze. Ja byłem po technikum - dużo wiedziałem o obróbce metali. W końcu jednak odkryliśmy, że rzeczywiście w jakiś sposób jesteśmy razem, że mamy wspólną wrażliwość i lubimy stawiać sobie te same pytania. Odkryliśmy przyjaźń, ale dla mnie był to dopiero początek. Prawdziwa przyjaźń musi zostać oczyszczona. Nie wiem, jak to wyglądało z jego strony, nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, nie było potrzeby. Myślę, że nawet w przyjaźni nie o wszystkim się mówi i nie wszystkim trzeba się dzielić. Raczej nie rozmawia się z przyjacielem o przyjaźni. Dlatego nie wiem, czy on przeżywał to, co ja, czy też coś innego.
Kiedy odkryłem, jak wielką wartość ma dla mnie ta więź, odkryłem również pokusę zagarnięcia przyjaciela dla siebie. Chciałem, żeby mi poświęcał więcej czasu, żeby więcej był ze mną, żeby był dla mnie zawsze, kiedy go potrzebuję. Nie wiem do dzisiaj, czy on to we mnie zauważył. Wiem tylko, że kiedy wyzwoliłem się z tych pragnień, zobaczyłem jak bardzo mój przyjaciel pomaga innym ludziom i zacząłem się cieszyć, że czas, którego pragnąłem dla siebie, przeznacza dla innych. Doświadczyłem wtedy wielkiej wewnętrznej wolności i radości. Myślę, że ta przyjaźń dopiero po moim oczyszczeniu nabrała cech prawdziwej przyjaźni.
Po doświadczeniu wolności, przyszło doświadczenie zaufania. Zaufania, które rodzi się przez wiele lat bycia razem. Zaufania prawie absolutnego. Takiego, które każe wierzyć, że przyjaciel nigdy świadomie mnie nie zrani, że jeśli coś jest „nie tak”, to znaczy, że albo on nie wiedział, albo ja nie rozumiem.

Dar przyjaźni - dar odwagi

Czy przyjaźń jest konieczna w zakonie? Nie wiem. Wiem na pewno, że jest przydatna, że dobrze przeżywana oczyszcza, daje wielką moc i dynamizm zarówno w życiu duchowym, jak i w pracy duszpasterskiej. Co wniosła w moje życie? Myślę, że dodała mi odwagi, dzięki niej zacząłem wychodzić do innych, zarówno do braci w zakonie, jak i do świata, do ludzi poza zakonem. Dzięki niej mam odwagę przyjaźnić się z ludźmi spoza zakonu. A także z Panem Bogiem. To niezwykłe doświadczenie przyjaźni z człowiekiem dodało mi również odwagi w szukaniu Pana Boga.
Dobrze pamiętam pewne trudne swoje doświadczenie. Był w zakonie brat, z którym byłem w wewnętrznym konflikcie. Nie miałem do niego zaufania z powodu różnych zafałszowań i manipulacji z jego strony. Był dużo starszy ode mnie, był też moim profesorem w seminarium. Miał sposób bycia, który drażnił - nie tylko mnie, ale i innych. Nie potrafiłem mu do końca zaufać. Jako profesor był w porządku, ale w relacjach międzyludzkich - był trudny. Dla bezpieczeństwa postanowiłem nie wchodzić z nim w żadne relacje. Po święceniach znalazłem się z nim w jednym klasztorze. Wtedy zrozumiałem, że nie mogę zostawić go na boku, nie nawiązując żadnego kontaktu, relacji i traktować tak, jakby go nie było. Zrozumiałem, że najgorszą rzeczą nie jest agresja czy nienawiść, ale obojętność. To obojętność jest przeciwieństwem miłości. Rozmawiałem o tym ze swoim przyjacielem.

Zapytał, czy modlę się za niego.
- Od czasu do czasu tak.
- To musisz więcej.
Po pewnym czasie mówię:
- Wiesz, to „więcej” niewiele pomaga.
- A czy pościłeś w jego intencji?
- Nie.
- To spróbuj.

I tak, krok po kroku, pomagał mi nie chować się w swojej muszli. Człowiek zraniony ma taką tendencję, że się chowa. Jeśli wychodzimy do kogoś i ten ktoś nas odepchnie, chowamy się i możemy tak żyć, obok siebie, do końca życia.
Po jakimś czasie nastąpiło ważne, drobne zdarzenie. Ten brat gdzieś wyjeżdżał. Wychodząc z celi miał dwie czy nawet trzy wielkie walizki, których nie był w stanie równocześnie znieść po schodach . Podszedłem i zapytałem czy mu pomóc. Drobiazg, takie nic, co to jest znieść komuś walizki? Ala ja musiałem się przełamać! Mogłem przejść obok niego (byłbym nawet usprawiedliwiony, bo miałem swoje obowiązki), a on i tak by sobie poradził...
Jeżeli zostawiamy człowieka z boku, jest w tym coś osądzającego i zamykającego go w swojej rzeczywistości.

Czas i odległość nie gra roli

Przyjaźń daje siłę do przekraczania wszelkich zranień i lęków, które rodzą się w relacjach z ludźmi. To chyba najważniejsze co zawdzięczam przyjaźni.
Mój przyjaciel jest teraz w Monachium, ja w Kijowie. Jeśli widujemy się raz do roku to jest już bardzo dużo. Ale to w niczym nam nie przeszkadza. Kiedy się spotykamy, jest tak, jakbyśmy widzieli się wczoraj. W takiej otwartości i zaufaniu rozmawiamy, dzielimy się swoimi doświadczeniami i troskami. I to jest dla mnie ciągłym zaskoczeniem, ale i potwierdzeniem, że przyjaźń nie jest tylko kwestią wyboru, czy pracy, ale darem od Pana Boga.

o. Andrzej Kamiński - dominikanin, ur.1955r., przez wiele lat wychowawca braci kleryków, od kilku lat przełożony dominikanów w Rosji i na Ukrainie, mieszka w Kijowie.



opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama