O gościnnym domu sióstr dominikanek z Częstochowy
- Czasami nam się wydaje, że jak tu jesteśmy w jednym miejscu za klauzurą, to świat staje się zastany, kostnieje - mówi siostra Monika od Królowej Pokoju, dominikanka klauzurowa ze św. Anny pod Częstochową. - Pielgrzymi przypominają nam, że ciagle trzeba ruszać w drogę, wychodzić ze swojego zmęczenia, zniechęcenia. Oni nam zwracają uwagę, że musimy pielgrzymować, my im - że powinni zatrzymać się w drodze.
Do małej rozmównicy przychodzi siostra Dominika. Poznałam ją 10 lat temu. Była wtedy przeoryszą i rozpoczynała remont sanktuarium. Ma tę samą, pełną energii twarz w białym welonie. Przez czarną kratę ściskamy sobie na przywitanie czubki palców.
- Ci, którzy idą do Mamy Pana Jezusa na Jasną Górę, zatrzymują się tutaj, u Jego Babci - śmieje się siostra. - Św. Anna ma u Jezusa większe chody, no bo który wnuk odmówi babci? Tu szczególnie wysłuchiwane są modlitwy starszych pań. Kiedyś przyszła do św. Anny babcia z jednorocznym wnukiem, któremu w szpitalu nie dawano nadziei na przeżycie. I żyje, już sam ma dzieci. Takich cudów zdarzyło się wiele.
W świątyni oddzielonej od klasztoru murami czeka św. Anna z Jezuskiem. To do niej od 300 lat przybywają pielgrzymi. Pod jej troskliwym okiem w klasztorze mieszka 36 sióstr dominikanek klauzurowych. Każdego lata przyjmują, zatrzymujących się tutaj na Mszy św. i odpoczynku, pątników zdążających do Częstochowy. Najliczniejszą i najstarszą pielgrzymkę warszawską częstują zupą. Przygotowują jej dwa kotły, czyli 600 litrów. Dziś, 13 lipca, dla pielgrzymów z Piotrkowa Trybunalskiego ugotowały już wodę na herbatę. Tę gościnę pozornie ograniczają kraty (zaproszeni bracia dominikanie wynoszą gary na furtę i rozlewają zupę). Ale te kraty zaciekawiają, otwierają pątników na tajemnicę ich powołania.
- Zwłaszcza młodzież z warszawskich szesnastek chce porozmawiać o naszym życiu - mówi siostra Dominika. - Siostra Magdalena wychodzi wtedy do krat koło zakrystii.
- Ja jestem specjalistką od pielgrzymek autokarowych, z którymi przyjeżdżają dzieci pierwszokomunijne, ale chętnie przyjmuję wszystkich - siostra Magdalena nieustannie się uśmiecha. Profeska czasowa Monika nazywa ją "siostrą Metafizyką", bo jak żadna inna potrafi pięknie mówić o Bogu.
- Pielgrzymi zostawiają u nas intencje wypisane na kartkach - opowiada siostra Magdalena. - A to dzieci proszą za tatusia, bo odszedł z domu, za mamę, żeby miała dla nich więcej czasu. Mówię im o naszym życiu za kratami. Do więzienia idą smutni skazańcy, a do naszego klasztoru biegną roześmiane, ładne dziewczyny z dyplomami, robiące karierę. Każdą z nich - Patrycję, Anetkę, Monikę, Agatkę kochają rodzice i przyjaciele, ale one usłyszały głos Pana Jezusa, który pragnie, żeby stale ktoś przy Nim był. Nie robimy z siebie żadnych bohaterek. Wszyscy na swój sposób są wezwani do modlitwy, do bycia z Jezusem. My się modlimy za przychodzących, oni za nas.
Czasem nie ma czasu na rozmowę, bo pielgrzymi są zmęczeni. Z tych milczących spotkań siostrze Monice utkwiły w pamięci ich oczy.
- Radosne, że możemy być razem - mówi.
- Pielgrzymowanie to dawanie świadectwa - podkreśla siostra Magdalena. - Ci ludzie tworzą wspólnotę, ryzykują zdrowiem, jest wśród nich wielu chorych. Dwie dziewczyny zginęły w wypadku samochodowym na trasie. Na drugi rok ojciec jednej z nich dokończył pielgrzymkę za córkę. Świadectwo wyzwala świadectwo, ludzie patrząc na idących wzmacniają wiarę.
na Zesłanie Ducha Świętego, kiedy przychodzi do nas pielgrzymka łowicka - opowiada siostra Dominika, która w klasztorze jest od 26 lat. - Prawie 600 przybyłych, gdy tylko usłyszy dźwięk werbla, pada na twarz przed Najświętszym Sakramentem i św. Anną. Najstarsza i najliczniejsza jest pielgrzymka warszawska. W czasach komunizmu jako jedyna miała zgodę władz na przemarsz, dlatego do 1980 r. rozrosła się do 50 tys. osób. Potem odrywały się od niej grupy, które obecnie idą ze swoimi diecezjami. W tej chwili liczy 7-8 tys. U nas nocuje punkt medyczny i wojsko. Śpią w domu pielgrzyma, w szopach na podwórzu, na polu namiotowym i u ludzi na wsi. W latach 70. pielgrzymi spali w kościele, każdy chciał zająć miejsce na dywaniku, albo w ławkach, czasem w krużgankach rozrzucałyśmy słomę. Dziś mają dobre zaplecze - namioty, karimaty, śpiwory. Za idącymi jadą garkuchnie, pojawiają się handlarze, którzy chcą na nich zarobić. Na 15 sierpnia do Częstochowy idą też pielgrzymi z Sandomierza, Kielc, Skarżyska Kamiennej, Radomia.
Kolejne pielgrzymki zatrzymują się w Św. Annie przed 26 sierpnia. A potem przychodzą żywiecczanie. Po 1955 roku, kiedy nie zezwalano na pielgrzymki, mieszkańcy Żywca dojeżdżali pociągiem do Myszkowa, i z Leśniowa szli do Św. Anny. O piątej rano mieli Drogę Krzyżową, o szóstej Mszę, o siódmej wyruszali pod Częstochowę, gdzie, dla niepoznaki, wsiadali do pociągu. Dziś jedna grupa z Żywca wyrusza pieszo inną trasą, a starsi, słabsi, czy niemający urlopu, trzymają się trasy pociągowo-pieszej. Ostatnia pielgrzymka przychodzi do sanktuarium 4 września z Jaworzna. I tak co roku.
Przed 15 laty w Św. Annie zatrzymała się idąca z pielgrzymką warszawską Jadwiga, dziś siostra Gabriela ("od zwiastowania" - uśmiecha się siostra Dominika). Przed pielgrzymką dokonała zawierzenia Maryi.
- Tu, w ołtarzu, zobaczyłam, jak Matka Boża podaje różaniec św. Dominikowi. Za kilka miesięcy wstąpiłam do dominikanek - wspomina.
- mówi siostra Monika. - Tak jak Pan Jezus znalazł w Niej sobie ziemię, na którą zstąpił i czuł się bezpiecznie, tak i my mamy w Niej ufność. Nie zasłania sobą Pana Jezusa. Można, tak jak Ona, zostać w cieniu i być dobrym i ważnym.
- Maryja wrosła w człowieka - głośno myśli siostra Magdalena. - Dzięki Jej pośrednictwu zawsze dobrze wypadamy przed Bogiem. Nie była teologiem ani mędrcem, ale współodczuwała z Jezusem. W Różańcu zwracamy się do niej najbardziej kochającymi słowami.
- Różnie postrzegałam Maryję - wyznaje siostra Dominika. - W tej chwili cieszę się, że była normalną kobietą, zwyczajnym człowiekiem. Ona mi daje odwagę zwracania się do Boga.
- przerywa nam jedna z sióstr. "Pan radością mą" - słychać z niesionych głośników. Jak zawsze od 131 lat pielgrzymi najpierw wstępują do kościoła, a potem rozkładają się na dziedzińcu, na trawie. Idą po gorącą wodę, wyciągają suszoną kiełbasę, chleb, ktoś ma w menażce rosół. Słońce wychodzi zza deszczowych chmur.
- Byłam tu jako małe dziecko z rodzicami, wiem, że tu są siostry dominikanki, chciałam z nimi porozmawiać - mówi pani Izabella, przedszkolanka z Piotrkowa. - Idę, żeby podziekować Matce Bożej za to, że mam pracę i prosić o pracę dla męża. Nogi bolą, ale jak jest cel, to się nie czuje zmęczenia.
- Tworzymy wspaniałą wspólnotę, poznaję nowych ludzi - cieszy się Kasia, studentka prawa, która idzie z mamą i siostrą.
Ania, również studentka prawa, idzie na Jasną Górę szósty raz.
- Matka Boża to ktoś, na kogo zawsze mogę liczyć - mówi. - Papież oddał Jej się cały, to ja też.
Mariusz Bukowski uważa Matkę Bożą za swoją opiekunkę. - W zeszłym roku powierzyłem się Jej, zakładając szkaplerz na łańcuszek - opowiada. - Wiem, że ochrania mnie i pomaga. Jak każda Matka kocha dzieci i dlatego tak Ją cenimy, choć dziś kreuje się inny model kobiety, to właśnie Ona jest dla nas najpiękniejsza. - Mariusz razem z kolegami Łukaszem i Krzysztofem dziękują Matce Bożej za zdaną maturę i dostanie się na studia.
Pani Teresa Kasperczyk z 9-letnim Wojtkiem chce wyrazić wdzięczność Matce Bożej, że syna doprowadziła do I Komunii Św., a córkę do małżeństwa. Wojtuś nie chce mówić, bolą go nogi. - Myślę to wszystko co mama - ucina.
Na placu gwar. W chłodnym kościele cisza. Na wytartych posadzkach klęczy w skupieniu kilka osób. A za grubymi murami siostry dominikanki, choć tego nie widać, cieszą się z tylu gości.
Siostry dominikanki dziękują Czytelnikom "Gościa" za ofiary na odnowę sanktuarium. Nr konta; SS. Dominikanki Św. Anna. PKO I Częstochowa Nr
10201651-264633-270-1.sssopr. ab/ab