O wątpliwościach dotyczących Całunu Turyńskiego i odkryć w Qumran (1994)
W roku 1988 laboratoria badające Całun Turyński ogłosiły sensację: płótno Całunu pochodni ze średniowiecza. Badania dokonano przy pomocy testu na zawartość izotopu węgla C14, jednocześnie w Oksfordzie, Zurychu i Arizonie. Wiadomość ta by oznaczała, że nie mógł to być, jak powszechnie sądzono, całun grobowy Jezusa. Sprawę uznano za zamkniętą. Może jednak przedwcześnie.
Pojawiły się bowiem istotne zarzuty co do wiarygodności badań. Ich pełnego protokołu dotąd nie ogłoszono. Dlaczego? Jeden z gości laboratorium w Arizonie otrzymał fotografie badanych w nim próbek. Tkanina badana jako wycinek z Całunu była doń podobna — ale nie taka sama... Jej 1 cm2 miał ważyć 44 miligramy, gdy 1 2 z Całunu waży około 23 miligramów! Relacje o wymiarach wycinanych z Całunu próbek są sprzeczne. Laboratoria porozumiewały się między sobą przed ogłoszeniem wstępnych wyników.
Nic więc dziwnego, że już w 1989 roku na sympozjum syndonologów (badaczy Całunu) w Paryżu prof. Michael Tite, koordynator badań testem C14 oświadczył, że dopuszcza możliwość zamiany próbki z Całunu przed jej otrzymaniem przez laboratoria. Istnieje przypuszczenie, że zamieniono je bądź pomylono z próbkami kontrolnymi z kapy króli Ludwika Świętego.
Zanim zresztą podjęto te badania, miały one wielu przeciwników, w tym samego wynalazcę testu, prof. Libby'ego. Otóż test ten opiera się na pomiarze ilości tego radioaktywnego izotopu węgla w przedmiocie pochodzenia organicznego, jak drewno, kości, płótno. Żywy organizm absorbuje węgiel, który w ostatecznym rachunku pochodzi z dwutlenku węgla w atmosferze. Zawartość C14 pozostaje w niej stała, bo rozpad izotopu równoważony jest jego powstawaniem pod działaniem promieniowania kosmicznego w górnych warstwach atmosfery. Natomiast w martwych, izolowanych pozostałościach rozpad promieniotwórczy powoduje stopniowy spadek ilości izotopu. Po z górą pięciu tysiącach lat jego stężenie spada do połowy.
Jednak Całun nie leżał w izolacji. Płótno było wystawione przez setki lat na dym lamp świec, przypalone w pożarze i gotowane w oleju (ktoś chciał sprawdzić trwałość wizerunku na płótnie). Pokrywały je też mikroorganizmy. Musiało to podwyższyć zawartość „nowego” C14 i pozornie „odmłodzić” płótno. Trzy laboratoria się z tym nie liczyły.
Dlatego planuje się obecnie badanie inną metodą, przez pomiar stopnia depolimeryzacji (rozpadu) cząsteczek celulozy w płótnie. Można je będzie pod tym względem porównać z licznymi tkaninami starożytnymi datowanymi archeologicznie. Badania przeprowadzić ma Instytut Konserwacji Tkanin w Rzymie.
Tymczasem pozostają nam wyniki badań nad Całunem dawniej przeprowadzonych. Wskazują one na jego pochodzenie ze starożytności, na to, że zawinięto weń człowieka ukrzyżowanego w sposób opisany w Ewangeliach oraz na bardzo tajemniczy sposób powstania odbicia ciała i twarzy na płótnie.
Płótno Całunu Turyńskiego najpodobniejsze jest do tych, które w I wieku produkowano w Damaszku. Jest lniane, ale z domieszką bawełny, jak ówczesne płótna wschodnie, podczas gdy w średniowiecznej Europie bawełny nie używano. Znaleziono na nim pyłki kwiatowe kilkudziesięciu różnych gatunków roślin, w większości znaych w Ziemi Świętej, w tym pyłki endemicznych roślin pustynnych z Judei. Od IV wieku w ikonografii chrześcijańskiej dominują wizerunki Jezusa z rysami twarzy bardzo podobnymi do człowieka z Całunu (np. rozdzielona broda, między brwiami zmarszczka w kształcie litery V i szereg innych cech, wskazanych przez specjalistów od porównywania wizerunków twarzy na sposób policyjny). Ostatnio zauważono też w miejscu oczodołu słabe zarysy monety (przyciskano w ten sposób powieki zmarłych). Można z trudem dostrzec pierwsze litery napisanego z błędem ortograficznym słowa greckiego „Cezar” oraz ornament — szczegóły takie, jak na miedziakach bitych dla Judei za Poncjusza Piłata!
Krew na Całunie należy do grupy AB. Są to ślady po gwoździach wbitych w stopy i w przeguby rąk (zgodnie z rzymskim sposobem przybijania do krzyża, a inaczej niż na średniowiecznych obrazach z przebitymi dłońmi). Jest ślad krwotoku z przebitego boku, ślady po biczowaniu rzymskim biczem o wielu rzemieniach zakończonych ciężarkami ołowianymi oraz po pokłuciu głowy przez jakby czapkę z cierni. Widać też odgniecenie ramienia przez dźwiganą na nim belkę i rozbite kolano. Wśród przeniesionych na płótno plam krwi na skórze były i pochodzące z pulsujących jeszcze tętnic i plamy krwi żylnej ściekającej wzdłuż ciała, najpierw wiszącego, a potem leżącego.
Największe zdumienie badaczy budzi jednak odbicie twarzy i ciała na Całunie, jego cechy fizyczne i chemiczne. Polega ono na lekko żółtym zabarwieniu płótna, jak negatyw fotograficzny intensywniejszym w miejscach zetknięcia z wypukłościami ciała, słabnącym zaś wokół nich. Barwę nadają płótnu grupy karbonylowe. Zabarwienie to wynikło z utlenienia i odwodnienia włókien, a ściślej cienkiej ich warstwy na powierzchni płótna, bo kolor nie sięga w głąb. Natomiast obcych związków chemicznych (farba) nie wykryto.
Co mogło spowodować taki typ zabarwienia? Przypuszczano z początku, że chodziło tu o reakcje chemiczne przy kontakcie płótna ze zwłokami namaszczonymi pachnidłem (aloes i inne). Pięćdziesiąt lat eksperymentów dowiodło, że się w ten sposób badanych śladów uzyskać nie da.
Drugie możliwe źródło, to przypalenie — ale i tu liczne doświadczenia z owijaniem w płótno rozgrzanych posągów nie pozwoliły na uzyskanie podobnych śladów, mimo iż lekkie przypalenie powoduje właśnie żółknięcie płótna. Co więcej, przy tych metodach uszkadza się powierzchnię płótna przy jego odrywaniu od przedmiotów Na Całunie delikatne włoski sterczące z lnianych nici nie są uszkodzone.
Nauka XX wieku nie potrafi więc Całunu skopiować! Jakże mógłby go zatem wytworzyć średniowieczny fałszerz?
Kształt odbicia ma dalsze istotne cechy: precyzja; brak kierunkowości (a więc śladów przesuwania ciała względnie ruchów pędzla); brak odbicia boków ciała, szczytu głowy i pełnych konturów ciała; jednakowa intensywność barwy z przodu i z tyłu (mimo przyciśnięcia płótna od strony pleców); widoczność dopiero z odległości ponad 2,5 metra i lepszą na fotografii niż gołym okiem: Możliwe jest na podstawie odbicia odtworzenie trójwymiarowego obrazu ciała.
Powstanie tych wszystkich cech odbicia byłoby zrozumiałe tylko w jednym przypadku: gdyby ciało przez czas krótki wypromieniowało znaczną dawkę energii „przypalając” płótno — po czym znikło. Doszukiwano się tu impulsu promieniowania cieplnego (podczerwieni), nadfioletowego, miękkiego rentgenowskiego a nawet alfa i neutronowego (to by zwiększyło ilość węgla C14 a także pozostawiło ślady innych izotopów promieniotwórczych). Według polskiego fizyka prof. H. Makieja z PAN w płótnie Całunu zakodowany został obraz ciała Jezusa jako „hologram odbiciowy o strukturze interferencyjnej” — pod wpływem promieniowania, głównie podczerwonego. Oznaczałoby to, że wypromieniował je jakby każdy punkt ciała.
Takiego zjawiska poza tym jednym przypadkiem oczywiście nie obserwowano. Martwe ciało nie emituje promieniowania. Hipoteza powyższa tłumaczy pochodzenie tajemniczego odbicia, ale nie wyjaśnia, skąd się to promieniowanie wzięło. Dla nauki jawi się ono jaka jedyne w swoim rodzaju i niewytłumaczalne obecnie zjawisko fizyczne. Wierzący może myśleć, że towarzyszyło ono zmartwychwstaniu. Twarz z Całunu byłaby wtedy autentycznym wizerunkiem Jezusa Chrystusa.
Blisko pięćdziesiąt lat temu beduińscy pasterze na Pustyni Judzkiej niedaleko od Morza Martwego znaleźli w gipsowych grotach starożytne rękopisy. Miejsce to nazywano po arabsku Qumran. Gdy podniszczone zwoje trafiły do rąk uczonych, wybuchła sensacja. Były to bowiem najstarsze zachowane kopie hebrajskich ksiąg Starego Testamentu oraz nie znane dotąd religijne teksty żydowskie z około I wieku p.n.e., z czasów niewiele wcześniejszych niż Nowy Testament. Nowe teksty mogły rzucić światło na historię Żydów w tej epoce — i na początki chrześcijaństwa.
Badania archeologiczne pozwoliły znaleźć w tej samej okolicy dalsze rękopisy hebrajskie i aramejskie oraz położone blisko grot szczątki starożytnych zabudowań, które starannie przebadano. Przyjmuje się dość powszechnie, że rękopisy pochodziły z biblioteki ukrytej w grotach w obliczu nadciągającej armii rzymskiej (Rzymianie istotnie zniszczyli osadę w roku 68, niedługo przed oblężeniem i zburzeniem zbuntowanej Jerozolimy). Mieszkańcy osiedla i właściciele rękopisów byli członkami ascetycznej sekty żydowskiej, zwanej esseńczykami — z historii wiadomo o ich bytności w tych okolicach.
W latach pięćdziesiątych ukazały się drukiem nowo odkryte rękopisy. Pojawiła się ogromna fala naukowych studiów nad nimi, a w ślad za nią książki i artykuły popularne. Najbardziej pokupne okazały się oczywiście nie najbardziej rzeczowe, lecz najbardziej sensacyjne. Doszukiwano się w szczególności związków Qumran z chrześcijaństwem, kojarząc Jezusa z tajemniczym twórcą sekty, zwanym w rękopisach Mistrzem Sprawiedliwości — albo też wyprowadzając treść nauk Jezusa z poglądów mieszkańców Qumran.
Przypuszczenia te stały się sensacją dnia, ale wkrótce je zarzucono. Po zajrzeniu do oryginału okazywało się na przykład, że w rękopisie była dziura i uczony badacz domyślał się tylko, co tam mogło być — a domysł podał za dowód (metoda niejakiego prof. Allegro). Faktyczne podobieństwa do nauk Ewangelii są dosyć luźne. Zasadniczą różnicą pozostaje to, że autorzy rękopisów reprezentowali punkt widzenia odcinającej się od ogółu sekty przekonanej o własnej czystości, podczas gdy Jezus zwracał się do zwykłych ludzi, także grzesznych. Obcy był mu rytualizm.
Autorzy rękopisów, żyjący w tej samej epoce co Jezus i apostołowie, czasami posługiwali się po prostu podobnymi wyrażeniami i ideami, wspólnymi różnym prądom religii żydowskiej owych czasów. Rękopisy z Qumran rzucają światło na tło Nowego Testamentu, na ówczesny język, kulturę, religijność, spory, sposób objaśniania Biblii. Wskazują też, że niektóre idee kojarzone z chrześcijaństwem zostały przygotowane przez judaizm tej epoki. Nie jest to jednak zbytnia sensacja: wiadomo przecież, że Nowy Testament odwołuje się do Starego i do wiary żydowskiej.
Z czasem odkrycia w Qumran znikły z pierwszych stron gazet, chociaż w latach późniejszych opublikowano dalsze rękopisy. Szło to jednak wolno. Pierwsze zwoje udostępniono sprawnie głównie za sprawą kierownika wykopalisk, dominikanina Rolanda de Vaux i szczególnie uzdolnionego do odczytywania i identyfikacji tekstów polskiego księdza Józefa Milika. Oni też, z grupą innych uczonych, otrzymali do zbadania pozostałe jeszcze rękopisy, na ogół trudne do odczytania mniejsze fragmenty. Jednak de Vaux zmarł, Milik zaś porzucił stan duchowny i zaniedbał pracę naukową. Inni prawie nic nie zrobili — z przyczyn bardzo różnych, od zaabsorbowania innymi tematami po pijaństwo i narkomanię.
Gdy upłynęło czterdzieści lat od pierwszych odkryć, nie dopuszczani do pracy z rękopisami uczeni zaczęli się niecierpliwić i żądać publikacji. Pierwszą rezolucję na ten temat uchwalono na konferencji w Mogilanach koło Krakowa. Kampanię krytyki prowadził zwłaszcza prof. Shanks z pisma „Biblical Archeology Review”. Cała sprawa stała się naukowym skandalem, tym bardziej że posiadacze rękopisów dufni w swoje oficjalne uprawnienia zachowywali się arogancko, np. kierownik zespołu prof. Strugnell powiedział że krytycy obleźli go jak wszy.
Mur jednak kruszał. Na podstawie kserokopii prywatne wydawnictwo naukowe Enigma Press w... Krakowie (poza zasięgiem zachodnich sądów) opublikowało jeden nie znany tekst. Sprawą zainteresowała się prasa, interpretując chowanie rękopisów jako zamach na wolność słowa i badań naukowych. Transmitowano w telewizji konferencje prasowe i publiczne kłótnie czcigodnych profesorów. Biblioteka w Kalifornii posiadająca rezerwowe fotografie rękopisów wbrew zakazowi udostępniła je badaczom. Na podstawie zdjęć wydano częściowe tłumaczenie (niedokładne). W końcu zdjęcia pozostałych jeszcze rękopisów mogły się ukazać drukiem i od niedawna są uczonym dostępne.
Ciekawość pobudziły też nowiny archeologiczne. Zakwestionowano związek znalezionej biblioteki z esseńczykami, mogłaby ona zostać przywieziona z Jerozolimy. Nie wiadomo, czy osada w Qumran była klasztorem esseńskim — czy też raczej, jak to sugerują najnowsze badania, wiejskim dworem, w którym produkowano pachnidła, bądź posterunkiem wojskowym.
Rażące opóźnienie publikacji stało się źródłem sensacyjnych domysłów. Niektórzy podejrzewali władze izraelskie, oficjalnego właściciela rękopisów. Poglądy w nich wyrażone dalekie są bowiem od żydowskiej ortodoksji i dowodzą dużego pluralizmu religijnego przed epoką rabinów... Bestsellerem stała się książka oskarżająca o ukrywanie treści zwojów — Watykan. Treść ich miałaby podważać dane Ewangelii i dotychczasowe poglądy na początki chrześcijaństwa. Po publikacji rękopisów oczywiście niczego takiego nie znaleziono.
Przy krytycznych naukowych badaniach nad Qumran nie ma zresztą granic wyznaniowych, nonsens nazywają nonsensem i katolicy, i protestanci, i Żydzi. A mają po temu niemało okazji. Powołując się na nowe znaleziska zaproponowano bowiem szerokiej publiczności rozmaite osobliwe hipotezy pomieszane z powieściowymi wręcz motywami znanymi z utworów apokryficznych od czasów Oświecenia.
Np. prof. Eisenmann uznał założyciela Qumran za identycznego z Jakubem, znanym z Dziejów Apostolskich krewnym Jezusa, twierdząc, iż rękopisy pośrednio przekazują nauki Jezusa. Tym samym zakwestionował wiarygodność przekazu Ewangelii. Św. Paweł był według niego przeciwnikiem Jakuba i fałszerzem tradycji! Argumenty za tym są oczywiście naciągane i oparte na przeinaczaniu sensu tekstów bądź w ogóle wyssane z palca. Tak być zresztą musiało, jako że rękopisy pochodzą przecież sprzed czasów Jezusa! (dowodzi tego i ich treść, i styl pisma, i badania na zawartość węgla C14). Ten podstawowy argument Eisenmann pominął.
Odrzuciła go też prof. Thiering, która powołując się na Qumran opublikowała zupełnie fantastyczne pseudonaukowe dzieło o Jezusie poślubiającym Marię Magdalenę (potem rozwiedzionym) i ukrzyżowanym tylko na niby. Pomysły te, które tyleż obrażają uczucia wierzących, co ośmieszają naukę, są jednak rozpowszechnione i reklamowane przez media. Czy przez pogoń za sensacją? Czy przez niechęć do chrześcijaństwa i Jezusa? Czy dla rozpowszechnienia sprzyjających demagogii i manipulacji postaw irracjonalnych?
Trudno zrozumieć też autorów i wydawców. Czy chodzi o manifestację kryzysu ich religijności? Czy o żądzę popularności i pieniędzy, nawet kosztem kompromitacji? Na pytanie, czemu wydawnictwo znane z solidnych książek naukowych wydało p. Thiering, prof. Shanks odrzekł, że odpowiedź leżała na stołach, które Jezus powywracał w świątyni...
W Polsce, póki co, wspomnianych książek nie było, choć część prasy już p. Thiering nagłaśnia. Pojawiła się też utrzymana na zbliżonym poziomie książka p. Ranke-Heinemann „Nie i amen”. Może to „Nie” będzie dla czytelnika polskiego ostrzeżeniem; zawartość bowiem łączy pokrętność argumentacji, zainteresowania powiedzmy ginekologiczne autorki i złośliwą niechęć wobec treści Ewangelii. [...]
Natomiast ukazała się bardzo interesująca, poważna książka, która zawiera odpowiedź na zmyślenia wokół Qumran: „Jezus, Qumran i Watykan”; autorami są Niemcy O. Betz i R. Riesner, wydawcą wspomniana Enigma Press z Krakowa. Wydawnictwo to zapowiada też inne poważne książki o Qumran, w tym przekład samych rękopisów, od lat trzydziestu niedostępny na polskim rynku. Aż dziw bierze przecież w Niemczech okresami nowe książki o Qumran ukazywały się co tydzień! (1994)
Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001
Słowa przenicowane. Tygodnik Północny 1992 nr 21, ss. 6-7
opr. mg/ab