Z Białegostoku do Zambii

O wyjeździe autorki do Zambii w roli wolontariuszki misyjnej

Ciało nie żyje wiecznie - przemija.
Nazwisko? Nieważne.
Ważny jest tylko czyn.
Czyn rąk, ducha lub serca.

Zambia - jeden z krajów Czarnego Lądu, leżący w środkowej Afryce. Językiem urzędowym jest angielski, ale ludność w zależności od regionu posługuje się ponad 70 językami lokalnymi. W okolicy, gdzie przebywałam dominuje język nyanja, którego podstaw było mi dane się nauczyć, co w znacznym stopniu ułatwiło mi kontakt z miejscową ludnością.

Z Białegostoku do Zambii

Nieopodal stolicy - Lusaki, w małej miejscowości Chilanga znajduje się Hospicjum Matki Miłosierdzia, które zapewnia opiekę medyczną, duchową i psychologiczną, a także wsparcie, tak bardzo potrzebne ludziom z okolicznych środowisk. Większość pacjentów hospicjum to nosiciele HIV/AIDS, lecz zdarzają się także osoby, które nie są seropozytywne, lecz cierpią na inne poważne choroby jak malaria czy gruźlica. Właśnie w tym miejscu spędziłam 3 miesiące, starając się całkowicie poświęcić potrzebującym. Przekonałam się, iż prawdą jest, że im więcej się daje, tym więcej się otrzymuje. Trzeba było przebyć tysiące kilometrów, aby prawdziwie poznać co to cierpienie, śmierć, ubóstwo. Potrzeba było przyjechać aż na Czarny Ląd, aby docenić to, co się ma. Czas spędzony w Afryce nauczył mnie więcej niż dotychczasowe 20 lat mojego życia.

Wielki problem stanowi tu pandemia HIV. Wirus ten zbiera ogromne żniwo. Nie można sporządzić wiarygodnych statystyk, ponieważ trudno jest dotrzeć do wszystkich Zambijczyków mieszkających głęboko w buszu, a zarazem przekonać ich do zgody na badanie. Wielu jest bowiem takich, którzy nie wierzą w AIDS, twierdzą, że to wymysł Amerykanów, nie przyjmują do wiadomości, że ta choroba właśnie ich niszczy. Mimo w większości darmowego leczenia, niektórzy niestety nie chcą z niego skorzystać.

Nasze hospicjum to miejsce dla ludzi, których system odpornościowy jest już bardzo zmęczony walką z HIV i innymi infekcjami, które nie stanowiłyby problemu dla osoby nie zainfekowanej wirusem. Niejednokrotnie - zaraz po przyjęciu lub kilka dni po - pacjent umiera, ale coraz częściej chory odzyskuje siły na tyle, aby móc wrócić do domu, niejednokrotnie jednak z powodu bardzo niskiego standardu życia po jakimś czasie wracają do nas w jeszcze gorszym stanie. To zadziwiające, jak mało potrzeba, aby ich stan się polepszył. Wystarczy, aby nasi podopieczni jedli kilka razy dziennie, (zazwyczaj je się tutaj raz dziennie) zadbali o higienę i odpoczęli. Te proste rzeczy potrafią przedłużyć ich życie.

Przy chorym zawsze czuwa ktoś z rodziny. Jest przy nim w dzień i w nocy, śpiąc na podłodze obok łóżka. Nie ma bowiem możliwości na zatrudnienie lekarza czy pielęgniarki na noc... Często opieka nad chorym polega jedynie na łagodzeniu jego bólu i przygotowaniu bliskich do pogodzenia się z faktem nieuniknionej śmierci.

Pacjentami hospicjum zazwyczaj są młodzi ludzie (25-35 lat), chociaż oczywiście przebywają tu także osoby starsze i dzieci. Niezwykle ciężko jest patrzeć na nich! Mając całe życie przed sobą muszą pożegnać się z tym światem. Były tygodnie, w których codziennie ktoś nas opuszczał. Towarzyszyć w cierpieniu, w ostatnich chwilach życia to bardzo trudne zadanie. Zrozumie mnie każdy, kto choć raz był w takiej sytuacji. Trzymać za rękę i słyszeć ostatnie słowo, ostatni oddech, widzieć ostatnie spojrzenie... Niejednokrotnie prześcieradło na ciele lub puste łóżko sprawiały, iż łzy napływały mi do oczu, serce krzyczało: dlaczego? W takich chwilach trzeba tylko ufać, że tam, gdzie się udali jest im o wiele lepiej. Skończyła się ich ziemska wędrówka. Teraz narodzili się na nowo.

Moje pierwsze kroki na Czarnym Lądzie nie były łatwe. Trzeba było się przyzwyczaić do warunków tam panujących. Dzień rozpoczyna się o godzinie 6 i kończy o 18, po tej godzinie robi się bardzo ciemno. W chwili, kiedy w Polsce są wakacje w Zambii jest zimno, tzn. 20 stopni Celsjusza, lecz nigdy nie pada deszcz, a to sprawia, że wszystko w około jest szare. W połowie sierpnia zaczyna się pora gorąca, która trwa do grudnia. Zaraz po moim przyjeździe, w domku, w którym mieszkałam, miałam spotkanie z pająkami gigantami i jaszczurkami. Początkowo bałam się ich, ale już po jakimś czasie stały się moimi "przyjaciółmi". Ale to nie koniec niespodzianek, jakie przygotowała dla mnie Zambia. Po paru godzinach, kiedy zostałam sama, a był już wieczór zabrakło prądu i wody. Do tego też z czasem zdążyłam się przyzwyczaić. Każdy dzień przynosił nowe doświadczenia. Obcy dotąd dla mnie kraj stał się moim drugim domem. Przyczynili się do tego w znacznym stopniu ludzie tam mieszkający. Niesamowicie ciepłe przyjęcie i otwartość tubylców sprawiły, że nie mogłam czuć się samotna.

Z Białegostoku do Zambii

Na zawsze pozostanie w mej pamięci pierwsza wizyta w buszu. Obraz ludzi i warunków, w jakich żyją, dzieci pozbawione rodziców, zdane same na siebie, niemające co jeść, w co się ubrać. Aby dostać się tam musiałam przebyć kilkanaście kilometrów ciężkiej drogi. Jedna rodzina mieszka w odległości kilku kilometrów od następnej, bez prądu, wody, szkoły, lekarza...zdani sami na siebie. Brak edukacji sprawia, iż wciąż wierzą czarownikom. Postępują zgodnie z lokalnymi przesądami. Dla przykładu, jeśli w rodzinie jest osoba upośledzona, najczęściej zamyka się ją w domu i nie może jej zobaczyć nikt inny, ponieważ sprowadzi to nieszczęście na całą rodzinę. Wciąż aktualne są akty inicjacji - przygotowanie dziewcząt i chłopców na wejście w dorosłe życie.

Dzieci z "Freedom" - najuboższa dzielnica Chilangi - zawsze nosić będę w swoim sercu. Tutaj dom stoi obok domu: w jednej izbie mieszka po 10 osób, śpiąc często na podłodze ściśnięci jeden obok drugiego. W ciągu dnia wszyscy spędzają czas na zewnątrz. Dla niektórych dzieci byłam pierwszą osobą, jaką widziały o odmiennym kolorze skóry. Niektóre na mój widok krzyczały: "muzungu" (co w ich lokalnym języku jest określeniem białego człowieka) i uciekały, inne z zaciekawieniem podchodziły, witały się dotykały skóry i włosów. Ich ulubionym miejscem zabawy jest pobliskie śmietnisko. Czasem można spotkać zabawki zrobione przez nie same z ukradzionego drutu. Odwiedzając chorych zawsze miałam przy sobie słodycze i zabawki. Te małe podarunki sprawiały im wielką radość. Tutejsi ludzie nie mają zbyt wiele, a jednak potrafią się cieszyć z tego, co mają.

Dzień za dniem upływał tak szybko, iż nie zdążyłam się zorientować, że niebawem muszę opuścić Afrykę. Wynikało to z braku rąk do pracy i potrzeby zaangażowania się w wiele rzeczy. Wstawałam ok. 6.30. Obowiązków w hospicjum było wiele, poranny obchód, zastrzyki, kroplówki, zmiany opatrunków, podawanie leków, pobieranie krwi, robienie testów, przyjmowanie pacjentów. Czasem trzeba było przygotować jedzenie, nakarmić tych, którzy nie byli w stanie sami jeść czy pościelić łóżko. A co najważniejsze: być przy i z chorym.

Z Białegostoku do Zambii

Chciałam przedłużyć pobyt, ale wiedziałam, że trzeba wrócić, aby zdobyć kolejne umiejętności i ponownie z dodatkowym zasobem wiedzy zawitać w Afryce. Czas spędzony tutaj był dla mnie prawdziwym błogosławieństwem. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy przyczynili się do mojego wyjazdu. Teraz wiem, że bycie misjonarzem to nie taka prosta sprawa. Obok pięknych dni są również te trudne, kiedy chce się uciec, wrócić do domu. Najważniejszy jednak jest cel; pamięć, że jest się po to, aby służyć.

Wiele rzeczy jest tu niezbędnych, brakuje jedzenia, leków, ubrań. Byłam bezsilna wobec tego! Jednak ofiarowałam im coś innego: całą siebie. Cieszę się, że moja obecność tutaj sprawiła, że na kilku twarzach zajaśniał uśmiech. A to było najlepszą nagrodą dla mnie.

Wiem, że trud, jakiemu musiałam sprostać nie poszedł na marne. Zawsze w sercu będę miała hospicjum i potrzebujących pomocy moich zambijskich przyjaciół.

Przemierzając drogę naszego życia napotykamy różne wyzwania, czasami trzeba zrezygnować z wielu rzeczy, aby osiągnąć wymarzony cel. Wiem, że jest wiele osób, których droga jest pełna przeszkód. Może, gdy chwycisz ich za rękę będzie im łatwiej iść? Towarzyszyć innym, to prawdziwe poświęcenie. Może właśnie Ty podejmiesz to wyzwanie?

Karolina Szpakowska

Autorka jest studentką medycyny w Akademii Medycznej w Białymstoku. Wyjechała do Zambii jako wolontariuszka misyjna wysłana przez Referat Misyjny Archidiecezji Białostockiej i Duszpasterstwo Akademickie w Białymstoku. (red.)

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama