Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (45/99)
W ostatnich dniach dwa głośne procesy sądowe zakończyły się uniewinnieniami. Nie były to pierwsze takie przypadki - wystarczy wspomnieć proces ludzi oskarżonych o zamordowanie Piotra Jaroszewicza i jego żony. Opinia publiczna ma prawo czuć się zbulwersowana. Uniewinnienie podejrzanych oznacza, że prawdziwi sprawcy zbrodni nie zostaną ukarani. Dzieje się tak zarówno wtedy, gdy na ławie oskarżonych zasiadają rzeczywiści sprawcy, ale z powodu nieudolnie prowadzonego śledztwa nie można im ich czynów udowodnić, jak i wtedy, gdy winni w ogóle do sądu nie trafią. Zbrodnia bez kary zawsze jest obrazą sprawiedliwości.
Przyczyny są z pewnością wielorakie. Banalne będzie stwierdzenie o słabej pracy policji i prokuratury. Często sędziowie w uzasadnieniu wyroku wytykają osobom prowadzącym śledztwo szkolne błędy. Policjanci i prokuratorzy mają na to jedną odpowiedź: nie mamy pieniędzy. Nie neguję tego argumentu, z pewnością jednak nie tłumaczy on wszystkiego. Kto miał do czynienia z policją, wie, że nie brakuje tam ludzi nie nadających się do tej pracy, a wielu funkcjonariuszom zupełnie obcy jest duch służby ludziom,
których bezpieczeństwa powinni strzec.
Jeśli źle przygotowany akt oskarżenia trafia do sądu - efektem w większości wypadków może być tylko uniewinnienie. Nie mam dość informacji, by wypowiadać się na temat konkretnych wyroków. Mam jednak wrażenie, że ewidentna szkoda, jaką jest nieukaranie zbrodni, jest jeszcze niepotrzebnie powiększana. Po jednym z procesów komentujący w telewizji adwokat powiedział, że zatryumfowała sprawiedliwość, bo sąd nie uległ naciskom opinii publicznej, domagającej się skazania oskarżonych. Chwilę później ten sam prawnik stwierdził, że rozmijanie się sądowych wyroków z poczuciem sprawiedliwości sprawia, że maleje szacunek dla prawa.
Tymczasem w dzisiejszej Polsce nie sposób wyobrazić sobie sądu, który skazuje kogokolwiek bez dostatecznych dowodów, dla przypodobania się opinii. Nie pozwalają na to ani procedury, ani mentalność prawników. „Opinia publiczna” to nie jest złowroga, krwiożercza siła, przed którą trzeba się bronić - to są po prostu ludzie, którzy obserwując działanie prawa nabierają do niego szacunku lub go tracą. Zamiast więc wyrażać satysfakcję, że ulica nie dyktuje sądom wyroków (tak jakby rzeczywiście mogła dyktować) - należy przekonywać ludzi z tej ulicy, że te wyroki są słuszne. Gdyby choć część energii poświęconej na ubolewanie na nadmierną podobno represyjność polskiego społeczeństwa zużyć na przekonywanie, że konkretny, bulwersujący wyrok był uzasadniony - sądzę, że mogłoby to naprawdę zwiększyć zaufanie do sądów i prawa.
Tomasz WiŚcicki