Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (47/99)
Nie tracę nadziei, że tytuł tej rubryki "Notes polityczny" określa pewną rzeczywistość. Nie łudzę się, że politycy zaczynają dzień od życzenia, aby im asystenci referowali treść moich felietoników. Wolałbym, aby na przebudzenie zagłębiali się w depesze z kraju i ze świata, w dżungle danych liczbowych o gospodarce. Marzy mi się pewien wpływ na tę najdelikatniejszą strukturę demokracji, jaką jest opinia publiczna, cieszyłbym się, gdyby ta opinia uwierzyła w swoją potęgę. Pozytywna samoświadomość opinii publicznej potrzebna jest nie tylko po to, aby każdy z nas czuł się w Polsce obywatelem, a nie poddanym. Stan i kierunek przemian polskiej opinii publicznej interesuje zagranicznych partnerów Polski, uczestniczy w tworzeniu obrazu naszego kraju w światowych mediach i na światowych rynkach. Złości nas nieraz, że Brytyjczycy tak konsekwentnie pomijają zasługi polskich pilotów w Bitwie o Anglię, czujemy się rozgoryczeni, gdy przy obchodach rocznicy upadku muru berlińskiego za mało mówi się o wkładzie Polski w proces kruszenia komunizmu i jego politycznego imperium. W jakimś stopniu sami jesteśmy winni. Nie doceniamy najniższego poziomu formowania się opinii - rozmów przy rodzinnym stole, dyskusji w przyjacielskim gronie, pogwarek po Mszy na przykościelnym placu. Nie doceniamy aktywnej przynależności do ruchów, organizacji, stowarzyszeń. Społeczeństwo, które korzysta z demokracji tylko przy okazji wyborów, nie budzi zaufania ani respektu. Społeczeństwo, którego poglądy są ujawniane tylko przez biura badania opinii, a które nie potrafi ich ujawniać własną inicjatywą, nie jest społeczeństwem obywatelskim. Przy okazji rozmów o budżecie, wspomaganiu rodzin ulgami, o kosztach przedłużenia urlopów macierzyńskich, wracał jak bumerang miażdżący argument - nie możemy porównywać możliwości opiekuńczych naszego państwa z możliwościami bogatych krajów Zachodu, gdy u nas wydajność pracy w przemyśle jest siedmiokrotnie niższa. Bogactwo trzeba najpierw tworzyć, potem robić z niego dobry użytek. Czy te magiczne "siedem razy" nie powinno stać się przedmiotem pilnego zainteresowania opinii publicznej? Przecież to "siedem" powstało jako średnia wyprowadzona z olbrzymiej liczby danych. Jako obywatel jestem ogromnie ciekaw, kto i gdzie pracuje najgorzej, kto i gdzie najlepiej - i czy to się jakoś sensownie odbija w układzie płac. Chciałoby się też wiedzieć, czy ktoś znalazł sposób, aby obiektywnie badać wydajność pracy urzędników na wszystkich szczeblach. Czy nasi urzędnicy pracują siedem razy gorzej niż ich koledzy z Unii? Aby mieć swój pogląd na fakty, trzeba je znać i mieć sposoby na ich porównywanie. Rozwinięta, skuteczna opinia publiczna potrafi domagać się od rządców państwa, aby obywatele byli informowani w sposób prawdziwy i przejrzysty, potrafi zmusić media, aby w tym pośredniczyły. Polska opinia na razie jest w tym względzie zależna od uporu, dobrej woli, sprawności mediów, od jakości pracy dziennikarzy. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, od kogo w znacznym stopniu zależy praca w przemyśle, w administracji, w mediach. Chyba jednak jest tak, że bez pewnego poziomu kultury ogólnej nie ma ani kultury pracy, ani kultury informacji, ani kultury politycznej. Nie można mierzyć wydajności pracy w dziedzinie, w której wyrobami są piękno, uroda życia, szlachetność uczuć, poczucie honoru, uśmiech i braterstwo. Jeśli jednak zbadać poziom życia inteligencji twórczej, poczucie jej socjalnego bezpieczeństwa, można dojść do wniosku, że dla większości decydentów kultura to kwiatek do kożucha, gatunek rozrywki, który sprzedaje się gorzej. A tymczasem kultura to potężne zielone drzewo, w cieniu którego ludzkie spotkania nabierają sensu i słodyczy. Czasem sens ten gorzki, a słodycz trudna, ale żyjemy jak ludzie, póki zieleni się to drzewo. I całą opinię publiczną bardzo proszę, aby tak właśnie o kulturze myślała.