Europejczyka czas wolny

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (51-52/99)

Na przyjęcie pielgrzymki Polaków z Kazachstanu brakuje Polskiej Akcji Humanitarnej 40 tysięcy złotych. Śmieszna suma, jeśli porówna się ją z miliardami, jakimi w postaci argumentów przerzucają parlamentarzyści. Tak niby prosto byłoby gdzieś tam zwiększyć i tak ogromny deficyt, gdzieś tam umniejszyć nieznacznie kolosalny dochód. I już byłoby dosyć na to wielkie święto, na przygodę życia 74 starych osób — każda z nich jak bajkę przeżyje to, że oddycha polskim powietrzem, włącza swój głos w chór kolędującego tłumu w kościołach Krakowa, klęka przed Najświętszą Panną Maryją na Jasnej Górze, łamie się opłatkiem i zasiada do stołu w polskiej rodzinie — a tych gościnnych rodzin zgłosiło się więcej niż trzeba.

W PRL były pieniądze na różne „pociągi przyjaźni” dla aktywistów. A III Rzeczpospolita musi być skąpa, musi coraz większą część wydatków charytatywnych przerzucać na tych, co mają hojne ręce — a nie zawsze są to majętni sponsorzy.

Właściwie miałem pisać o czym innym. O tygodniu pracy — ile powinien mieć godzin, o wolnych sobotach, o handlu w niedzielę. Te sprawy przeszły przez Sejm, są dyskutowane w kręgach NSZZ „Solidarność”. Pytanie, czy możemy pracować mniej, czy kraj na to stać — będzie też wracało w nowej trudnej fazie negocjacji z Unią Europejską.

Co jednak zrobimy z wolnymi sobotami, z dodatkowymi godzinami czasu wolnego? Dla milionów zagonionych ludzi pytanie to wydaje się absurdalne — oni chcą odetchnąć, rozerwać się, przyjemniej wydać pieniądze, na jakie harują. Im właśnie chciałoby się zadać to pytanie: jak odpoczywacie, jakie rozrywki uznajecie za odpowiednie, na co wydajecie? Nieraz ekonomię rynku, czas wolny liczymy jako swoistą walutę — dosłownie walczymy o ten czas, aby dorobić. Czy bycie chrześcijaninem nie zobowiązuje jednak, by o czasie wolnym myśleć jak o darze, którego ktoś potrzebuje?

Ekonomia rynku to wspaniała zdobycz ludzkości — szczególnie wspaniała, gdy patrzymy na nią z perspektywy ekonomii rabunku i pracy przymusowej. Każdy, kto wzrastał w normalnej rodzinie, doświadczył ekonomii daru. Każdy, kto wyciąga rękę z banknotem czy monetą w stronę kościelnej tacy czy skarbony — praktykuje ten model ekonomii. W porównaniu z pięknem i głębią ekonomii daru — ekonomia rynku nie wypada najlepiej. Można o niej mówić jako o koniecznym stadium przejściowym między dzikością ekonomii rabunku a świętością ekonomii daru. Europa może nam nie tylko stawiać wymagania w przestrzeni ekonomii rynkowej, nie tylko może wspomagać nas finansowo w tej dziedzinie. Europa może nas wiele nauczyć także przez swoje osiągnięcia w dziedzinie ekonomii daru — takie jak dzieła charytatywne Kościoła w Niemczech czy organizacje typu „Lekarze bez granic”.

Radość dawania... Widziałem ostatnio, jak studenci i licealiści po swoich Mszach kupowali świece „Caritas” i jak się tym dziewczynom i chłopakom rozjaśniały twarze, gdy ze świecami wchodzili w tłum rówieśników przed kościołem.

Dla tych, co chcą podobną radość smakować podaję konto, na którym gromadzone są pieniądze na pielgrzymkę Polaków z Kazachstanu: PBK IV O/Warszawa 11101109—8442—2700—1—32 z dopiskiem „Kazachstan”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama