Demograficzne zamyślenia

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (2/2000)

Bardzo smutna i groźna jest wymowa liczb określających spadek urodzin w ostatnich latach i dalsze perspektywy dotyczące demograficznego stanu Polski. Przyczyny tej zapaści trzeba rozważać nie w duchu alarmu i rzucania oskarżeń, ale w duchu spokojnej analizy, dobrej rady, kreowania zasad długofalowej polityki ratunkowej. Mówić, analizować, radzić - to zresztą niewiele. Tę sprawę trzeba wynieść również na płaszczyznę emocji, wzruszenia, tęsknoty.

Gdy ci, co rodzą się współcześnie, będą zdawali maturę, liczba ludności Polski spadnie do 20 milionów - tak wykazują komputerowe rachunki symulacyjne. A jeszcze nie tak dawno liczyliśmy, że zaraz po roku 2000 będzie nas 40 milionów i z takim potencjałem ludzkim wejdziemy do Unii Europejskiej. Nie wystarczy wiedzieć, co takie załamanie oznacza dla gospodarki, dla systemu ubezpieczeń, dla obronności, dla potencjału naukowego - wreszcie dla Kościoła. Trzeba wyobraźni i wyczucia, aby zobaczyć, jak duchowo i kulturowo ubożeje społeczeństwo, w którym wiele rodzin jest bezdzietnych, a większość dzieci rodzących się w mieście skazana jest na los jedynaka.

Urodzenie się każdego dziecka, jego dzieciństwo, to dla całej rodziny czas emocjonalnego rozwoju - tkliwości, łagodności, uwagi, odpowiedzialności, zwrócenia się wspomnieniami do własnego dzieciństwa. Tam, gdzie dzieci rodzi się za mało, tam za mało także tej „szkoły uczuć”. Wspólnota potrzeb wychowawczych, potrzeb rozwoju duchowego całej rodziny - to fundament powstawania i trwania religijnych ruchów rodzinnych. Ja sam współpracuję z „Przymierzem Rodzin”, w mojej parafii działa „Rodzina Rodzin”, wiem, że istnieją „Rodziny Nazaretańskie” i inne wspólnoty. Są te ruchy czymś ważnym w Kościele, ale promieniują na całe społeczeństwo - obserwuję to choćby w społecznym oddziaływaniu prowadzonych przez „Przymierze Rodzin” szkół.

Gdy mamy przewagę jedynaków - skąd ma się brać rozumienie braterstwa? W odwracającym się od dzieci społeczeństwie musi narastać egoizm, oschłość, poczucie samotności, osłabienie odpowiedzialności. Tu nie chodzi tylko o dzieci. Babcie, które nie mają komu opowiadać bajek, dziadkowie, którzy nie mają komu kleić latawców, to też „stracone pokolenie” ludzi zgorzkniałych, skoncentrowanych na swoich żalach i chorobach.

Nas nie stać na załamanie się demograficzne. Nawet dyletanckie analizy wyników wyborów parlamentarnych w Rosji mówią: kraj, w którym zwyciężają w głosowaniu zwolennicy wojny w obronie imperialnych interesów - nie jest i nie będzie bezpiecznym sąsiadem. A w Zachodzie, który jest teraz nie tylko historycznym partnerem, ale dla wielu modelem cywilizacyjnej przyszłości, też nie znajdziemy ratunkowych wzorów. Przeciwnie, zobaczymy społeczeństwa, w których narastają obawy przed najazdem imigrantów, przed ich demograficznym dynamizmem.

Póki nie rodzi się więcej dzieci, za potrzebę chwili uznać trzeba opiekę, pomoc, życzliwość dla tych, które przychodzą na świat. To dobry temat do refleksji przed betlejemskim żłóbkiem.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama