Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (15/2000)
Od kilku dni Rosja ma nowego prezydenta. Władimir Putin wygrał wybory już w pierwszej turze, otrzymując ok. 53 proc. głosów. Nieco mniej niż wynikało z przeprowadzanych niedawno sondaży (wówczas poparcie dla niego przekraczało 60 proc.), ale i tak znacznie więcej niż jego poprzednik, Borys Jelcyn, w 1996 r. Pierwszą decyzją nowego prezydenta było pozostawienie na stanowisku ministra obrony narodowej gen. Siergiejewa. Zaraz po tym prezydent elekt — wbrew temu, czego oczekiwano na Zachodzie i co sam dawał do zrozumienia — oświadczył, iż „operacja wojskowa w Czeczenii” będzie kontynuowana aż do ostatecznego zwycięstwa. Jednocześnie szef rosyjskiego MSZ, Igor Iwanow, zapowiedział konieczność dokonania „korekt” w rosyjskiej polityce zagranicznej.
Zapowiedź ta wzbudziła zrozumiały niepokój, zwłaszcza w Waszyngtonie, gdzie zapewne znane są poglądy innego Iwanowa — Siergieja, który jest sekretarzem Rady Bezpieczeństwa FR i jednym z najbliższych współpracowników Władimira Putina. Według Siergieja Iwanowa, podstawowym celem Rosji powinno być przeciwdziałanie budowie „jednobiegunowego świata”, do czego dążą Amerykanie, odzyskanie rosyjskich stref wpływów i niedopuszczenie do dalszego rozszerzenia NATO, które — zgodnie z nową doktryną wojenną Rosji — pozostaje jej przeciwnikiem i stanowi źródło najpoważniejszego zagrożenia militarnego. Taka „korekta” oznaczałaby w istocie powrót do tradycyjnej rosyjskiej i sowieckiej geopolityki, traktującej politykę międzynarodową jako grę „wielkich” o strefy wpływów politycznych i ekonomicznych. Nie trzeba dodawać, że byłaby sprzeczna z deklaracjami składanymi przez Władimira Putina — wówczas tylko p.o. prezydent — zachodnim rozmówcom. Taki zwrot w rosyjskiej polityce zagranicznej byłby także, oczywiście, niekorzystny dla Polski, uchodzącej w Moskwie za głównego „adwokata” Ukrainy i najzagorzalszego zwolennika jak najszybszego przyjęcia do NATO państw bałtyckich.
Jeszcze zbyt wcześnie, by przesądzać o kierunku zmian w rosyjskiej polityce zagranicznej i wewnętrznej. Na wypowiadanie jednoznacznych poglądów przyjdzie czas, gdy poznamy skład nowego rządu i program nowego prezydenta. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rosyjska polityka zagraniczna może znowu — jak wielokrotnie bywało w historii Rosji — stać się instrumentem kompensacji braku sukcesów w polityce wewnętrznej, służącym rozładowywaniu społecznych frustracji. Gdyby tak się stało, pozostałoby niewiele powodów do spoglądania z optymizmem na przyszłość Rosji i polsko-rosyjskich stosunków.
opr. mg/mg