Moralność na rynku

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (16/2000)

Wprawdzie niewielu otwarcie i wyraźnie wyraża pragnienie powrotu gospodarki socjalistycznej, ale dosyć często, podczas przeróżnych demonstracji, na łamach gazet i w różnych rozgłośniach, rozlegają się głosy, które tak naprawdę to proponują rozwiązania, na jakie nie zdobyli się u nas protagoniści socjalizmu, rządzący krajem przez blisko pół wieku. Bo jak inaczej nazwać nasilające się żądania interwencjonizmu państwa czy wyłączenia całych gałęzi „gospodarki narodowej” (co to znaczy?) spod prywatyzacji? Tych faktycznie socjalistycznych ciągot nie przykryje koturnowa retoryka niby patriotyczna, która zapewnia poklask i pozwala zrobić karierę polityczną, jeśli nawet nie faktyczną, to przynajmniej medialną.

Silne echo demagogicznych haseł serwowanych pod pretekstem żądania „sprawiedliwości społecznej” musi niepokoić. Po pierwsze ze względu na to, że taka propaganda napędza to, co krytykuje, utrudnia — jeśli wręcz nie uniemożliwia — jakikolwiek rozwój: „państwo ma zrobić” i koniec. Po drugie: skoro demagogiczna mowa znajduje tak łatwy posłuch, to widocznie nie jest dobrze. A przecież wszyscy wiedzą, że powrót do socjalizmu jest niemożliwy i że nie ma alternatywy dla gospodarki rynkowej. Taka była zawsze od czasów, gdy człowiek zaczął uprawiać ziemię i hodować zwierzęta. Socjalizm to był epizod, nieudana próba uczynienia świata bardziej sprawiedliwym, urządzenia tutaj raju. Trzeba natomiast postawić sobie pytanie, dlaczego gospodarka rynkowa nie funkcjonuje odpowiednio do wiązanych z nią nadziei.

Sama nazwa „gospodarka rynkowa” pochodzi od rynku, więc placu, gdzie spotykali się ludzie i handlowali. Otóż ludzie na rynku muszą się wzajemnie szanować i akceptować, założeniem gospodarki rynkowej jest zaufanie, solidarność, uczciwość — „moralność rynkowa”. Nie może ona funkcjonować, jeśli uczestniczący w niej są nastawieni na oszukanie i wykiwanie drugiego. To może się zdarzyć, ale to nie może być regułą czy programem. Może się stać, że trzeba pójść do sądu (początki prawa sięgają właśnie sporów rynkowych — „forum”!), ale rynek przestałby funkcjonować, gdyby każdy interes trzeba było „opierać o sąd”. Perspektywa ciągłego rozstrzygania sprawy w sądzie zniechęca zwyczajnego uczciwego uczestnika obrotu. On musi mieć wysokie prawdopodobieństwo rzetelności i uczciwości partnerów obrotu. Chodzi nie tylko o jakość towarów, lecz także o dotrzymywanie terminów, przestrzeganie umów — i o przekonanie, że ma się do czynienia z odpowiedzialnymi partnerami. Właśnie: partnerami, a nie cwaniakami nastawionymi na szybki zysk. Rynek to gra, ale nie hazard. Gra się według reguł, a to wymaga solidarności i woli przestrzegania reguł.

Nie ma gospodarki rynkowej tam, gdzie nie przestrzega się prawideł rynku, nie ma jej też tam, gdzie lekceważy się moralność rynku. Czynnikiem rozkładającym rynek jest też korupcja. Tam gdzie ona kwitnie, nie pokaże się uczciwy producent czy handlarz, bo wie, że znajdzie się na pozycji przegranego. A wtedy w miejscu rynku wyrasta dżungla.

Gospodarka rynkowa niesie ze sobą ryzyko. Mogą nie sprawdzić się prognozy i towar nie znajdzie nabywców. Produkt może okazać się chybiony, konkurencja zbyt silna. Stąd konieczność zabezpieczeń — nie w sensie państwowych gwarancji zbytu i cen (jak tego chce wielu), lecz w sensie systemowych zabezpieczeń uruchamianych w sytuacjach kryzysowych.

Rynek to plac — duża, wolna przestrzeń, ale obudowana budynkami „na usługach rynku”. Wśród nich także urzędami państwowymi. Nie po to, by rynkiem kierować, lecz po to, by pilnować przestrzegania reguł gry. Dla funkcjonowania gospodarki rynkowej są potrzebne owe „obudowujące” ją instytucje. Ale moralnych fundamentów rynku one nie zastąpią.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama