Wizji trzeba, panowie negocjatorzy

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (29/2000)

Mamy teraz wyjątkowy zespól ludzi kierujących naszym wchodzeniem do Unii Europejskiej - Buzek, Bartoszewski, Kołakowski, Saryusz-Wolski. Różne drogi życia, różne pokolenia, różne temperamenty - a przecież wszyscy czterej to doświadczeni dyplomaci i politycy, znakomicie przygotowani do swojej misji i całkowicie zdeterminowani, aby przeprowadzić sprawę szybko i bez strat. Po stronie zachodniej mają oni wyjątkowo trudnych partnerów. Francuska prezydencja w Unii przynosi nam - wbrew ochoczym zapewnieniom - realne zagrożenie opóźnienia negocjacji. Francuzi deklarują potrzebę "wyrównania szans wszystkich kandydatów". Oznacza to, że bardziej zaawansowani będą musieli czekać na maruderów.

To, co nas do Francuzów zbliża, to podobne rozumienie konieczności zachowania i umocnienia suwerenności kulturowej każdego z państw członkowskich Unii wobec wspólnoty i suwerenności Europy, wobec unifikacji i amerykanizacji cywilizacji globalnej. To, co nas bardzo od Francuzów różni, to stosunek do amerykańskiej dominacji w NATO - my chcielibyśmy być najwierniejszymi sojusznikami Pentagonu, Francuzi stawiają na europejskie siły zbrojne, w których razem z Niemcami graliby rolę liderów. Układ Paryż-Berlin jest dla Francuzów problemem kluczowym nie tylko w sprawach obronności. Francuzi dążą do takiego reformowania Unii, w którym glos dużych państw miałby większą wagę niż głos Danii, Portugalii czy Luksemburga. Czy jest to sprawiedliwe? Nikt tego nigdy wiedzieć nie będzie. Zapowiedź, że Polska znalazłaby się wśród "państw wielkich", to niewątpliwie elegancki gest. Gest jednak nieco dwuznaczny - nam dodaje złudnych nadziei, ale jedncześnie dla "państw małych" jest negatywnym sygnałem. Czy zachęci Holendrów, Austriaków czy Duńczyków do przyjmowania Polski do Unii perspektywa sytuacji, w której głosy Polaków miałyby decydować o ich losach - bez nich?

Tym jednak, co nas najbardziej od Francuzów dzieli, jest rolnictwo. Francuskie jest potężne, nowoczesne, wyspecjalizowane, ale jednocześnie jest dość potężną pompą wysysającą z kasy unijnej miliony euro. Polskie rolnictwo jawi się więc Francuzom jako podwójny konkurent - współzawodnik na rynku żywności i w ubieganiu się o dotacje, fundusze wyrównawcze i opiekuńcze.

Polsce potrzeba nie tylko precyzyjnej, ale również działającej na wyobraźnię wizji przyszłości wsi i rolnictwa. A powinno się ono stać sprawą ważną dla całego społeczeństwa. Tymczasem dla wielu wieś - to ciemnota, zacofanie i "kula u nogi". Trzeba wizji, która przełamie te stereotypy.

Polska wieś jest teraz w opłakanym stanie. Alkoholizm, demoralizacja, pustynia edukacyjna, brak kredytów, rozdrobnienie gospodarstw, staroświeckie metody gospodarowania. To jest fakt. Ale wcale nie wszędzie. Ciągle jeszcze wieś ma taki potencjał ludzki, krajobrazowy, materialny, kulturowy i duchowy, że prędzej stanie się naszą dumą niż jakakolwiek inna dziedzina gospodarki narodowej. Już w tej chwili w wielu miejscach kwitną na wsi inicjatywy o fantastycznym dynamizmie - agroturystyka, rolnictwo biodynamiczne, zielarstwo, małe stadniny.

Trochę kłopotu jest z Lepperem i Kalinowskim, z całym PSL-em. Dla ich politycznych celów potrzebniejsza jest wieś biadająca, a nie wieś kwitnąca. Ich pewnie ucieszy fakt, że Mazowiecka Kasa Chorych dostała 18 milionów złotych z budżetu na zakup pomieszczeń w luksusowym biurowcu, a poszkodowani przez suszę rolnicy S milionów z rezerwy budżetowej na ratowanie rodzin i gospodarstw. Te proporcje świadczą, że wizji jeszcze nie ma.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama