"Głowy żmij"

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (30/2000)

Oglądaliśmy wstrząsający obraz: 58 osób zmarło w ciężarówce podczas próby przemycenia ich do Wielkiej Brytanii. Przerażający to widok, ale chociaż w tak dramatycznej skali niespotykany, to przecież wcale nieodosobniony. W dniu po tragedii w Dover, zatrzymano w południowej Hiszpanii ciężarówkę z ukrytymi 36 uciekinierami z Maroka i Algierii, skrajnie wyczerpanymi. Politycy zachodni przyznają otwarcie, że to, co stało się w Dover, mogło przytrafić się w każdym z państw. Nie brak też innych ryzykownych metod. Pamiętamy, jak na początku roku cały klan afgański symulował uprowadzenie samolotu, by w sposób komfortowy znaleźć się w Anglii. Wedle szacunków w Moskwie czeka na przerzut 300 tysięcy uciekinierów. Przemyt ludzi i handel nimi to dziś miliardowe interesy (na razie nie wiadomo, czy owi zmarli z Dover mieli zostać nielegalnie przewiezieni przez granicę, czy też chodziło o handel żywym towarem. Dla nich różnica nie byłaby zbyt duża, bo przez lata musieliby spłacać koszta przemytu; przeszmuglowanie Chińczyka do Niemiec kosztuje podobno 60 tys. marek - jak długo musi on pracować na spłatę tej kwoty, nawet jeśli przed wyjazdem wpłacił jedną piątą część?). Bandy przemytników (zwane "głowami żmij") są doskonale zorganizowane, działają profesjonalnie i potrafią błyskawicznie dostosować się do sytuacji na granicach. Najstarsze z nich mają swe "siedziby" w chińskiej prowincji nadbrzeżnej Fujian, naprzeciw Tajwanu. Współpraca ponadnarodowa funkcjonuje zgodnie z wymogami... pragmatycznego i efektywnego podziału pracy. Kraje docelowe to najczęściej Niemcy i Wielka Brytania. Jak zwykle, tragedie na taką skalę wywołują dyskusje nad środkami zapobiegawczymi. Nasuwają się dwa: albo otworzyć granice albo zaostrzyć kontrolę. Pierwsze rozwiązanie wydaje się nieodpowiedzialne, gdyż niekontrolowany napływ imigrantów doprowadziłby do załamania systemu socjalnego państw zachodnich. Nie przypadkiem Deng Xiaoping na - delikatne zresztą - aluzje do naruszania praw człowieka w Chinach, zareagował pytaniem, czy państwa Europy zachodniej są gotowe przyjąć 300 milionów Chińczyków. Nie doczekał się odpowiedzi. A władze Chin Ludowych wcale nie utrudniają wyjazdu! Zostaje więc drugie wyjście, uszczelnienie granic. Utrudniono by w ten sposób przemyt ludzi, ale niestety także transport towarów. Kilometrowe kolejki ciężarówek wydłużyłyby się. Długie postoje graniczne nie ominęłyby też przewozu świeżych owoców, które podlegałyby szczególnej kontroli, gdyż one neutralizują urządzenia pozwalające wykryć oddech ludzki. Ponadto: ponieważ ściślejsze kontrole zwiększają ryzyko szmuglerów, wzrósłby koszt przemytu. To zaś skazywałoby uciekinierów na dłuższe pozostanie w sytuacji niewolniczej, bo spłacanie długu za "bilet" trwałoby lata. Doświadczenie poucza zresztą, że na zaostrzenie retorsji przestępcy reagują doskonaleniem rzemiosła, a najbardziej wyrafinowane systemy kontroli miewają słabe ogniwo, jakim jest człowiek. Co nie znaczy, by należało nic nie robić, ale świadczy o złożoności problemu. Jedynym rozwiązaniem dylematu niepodlegającym dyskusji byłaby sytuacja, w której ludzie nie odczuwaliby wewnętrznego (czy zewnętrznego) przymusu emigrowania i chcieliby pozostawać we własnym kraju. Bo to wcale nie jest tak, że wyjeżdżają najbiedniejsi albo politycznie prześladowani. Wyjeżdżają ludzie odważni, przedsiębiorczy, zdolni, ale zniechęceni do własnego kraju, niedostrzegający w nim perspektyw. A to temat znacznie trudniejszy niż kwestia otwarcia czy uszczelnienia granic.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama