Naturalne prawo lata

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (31/2000)

Dom jest niewiele większy od kiosku i tak stary, że zawsze coś wymaga w nim naprawy, sad to tylko kilka drzew. Co roku trzeba wymienić parę kołków podtrzymujących siatkę ogrodzenia. Furtki zamykane są tylko na skobel, a najcenniejszym przedmiotem w domu jest siekiera. Nie ma tu prądu, wodociągu, kanalizacji - jest za to cisza, kwadrofonia ptasich głosów, ogromne niebo z teatrem chmur, jest nieskończona rozmaitość zachodów słońca, nocą pełnia zachęca do wypłynięcia na jezioro łodzią.

Gościnny dom przyjaciół, którzy byli jeszcze przyjaciółmi moich rodziców, przyjął nas znowu. To miejsce jest nasze - wiemy, gdzie szukać malin, gdzie poziomkowe zbocze, gdzie maślakowy zagajnik. Nadaliśmy swoje nazwy polanom i zatokom - a przecież ciągle jeszcze tyle miejsc do odkrycia i nazwania.

Powracamy zresztą nie tylko do miejsc, ale i do ludzi. Kiedy podnoszę wzrok znad maszyny do pisania, widzę czerwony dach i białe ściany domu naszych kaszubskich przyjaciół - pana Adama Janka. Od niego bierze się ziemniaki, jaja, wodę na herbatę. U Janków jest telefon, od nich można pożyczać łódź. A poza tym - od nich można uczyć się pracowitości, gospodarności, optymizmu. Gospodarstwo z produkcyjnego zamienia się powoli w turystyczne - oferuje nie tylko pokoje, ale i apartamenty. Przecież nigdzie nie jest tak pięknie jak tu, nad Raduńskim.

W tej części Polski ludzie radzą sobie chyba trochę lepiej niż gdzie indziej. Uśmiechają się tylko, gdy słyszą o blokadach dróg czy wysypywaniu zboża na tory. Wieś Chmielno, gdzie robimy zakupy - a także tutejsza parafia - to prawie miasteczko. Buduje się tu dużo i ładnie, dla siebie i dla gości. Ten sezon jest trudny, zła pogoda, woda w jeziorach za zimna do kąpieli - nie słyszę jednak biadań. Sierpień musi być lepszy. Zbiory truskawek były dobre, pszenica może mieć w tym roku korzystną cenę.

Musiałem na dwa dni przerwać urlop, by obejrzeć egzaminacyjny pokaz filmów studentów pierwszego roku. Obok banalnych historii opowiedzianych szablonowo przynajmniej dwa filmy pozostają w pamięci. Pierwszy przesmutny - o zakochanych dwudziestolatkach z pustyni wielkomiejskiego blokowiska, którzy mają grać sami siebie w filmie o zakochanych i obnażają uczuciową i kulturową pustkę swojego środowiska, pokolenia żyjącego między spacerem na lody do McDonalda a gapieniem się na wideo. Brak im słów do czułej rozmowy, brak wspólnoty przyjaciół, brak marzeń. Sypiają ze sobą od początku znajomości, są mili, nieświadomi wulgarności swojego języka, nie wiedzą nawet, że nigdy nie byli naprawdę młodzi - i już nie będą.

Drugi film - podnosi na duchu. Opowiada w nim o sobie trzydziestolatek. Był niemowlęciem oddanym przez rodziców do domu dziecka. Kilka lat po adopcji jeszcze raz utracił rodzinę - rodzice adopcyjni rozmyślili się, zwrócili chłopca do sierocińca. Rósł sam, szukał lepszego losu występując w telewizyjnych zgadywankach, konkursach, randkach w ciemno. A teraz? Jest klerykiem, mówi o swoim powołaniu prostym i pięknym językiem - nie brak mu ani słów, ani marzeń. Tylko martwi się - jak święty Augustyn - że tak późno dokonał wyboru.

Wracałem myśląc o tych filmach i ich twórcach - studentach reżyserii. Polskie drogi stale przypominają podróżnemu o tym, że rosnąca liczba barów, zajazdów, stacji benzynowych to tylko jedna strona gospodarczego wzrostu. Przybywa "czarnych punktów" i przydrożnych krzyżyków - śladów śmiertelnego żniwa samochodowych wypadków. Przybywa przydrożnych prostytutek. Jak podołać takim wyzwaniom? Czy młodzi filmowcy znajdą na to formułę?

Świeci słońce i sad zamienia się w czytelnię i klub. W prasie materiały oceniające dziedzictwo po wielkich Polakach, którzy odeszli - Herlingu-Grudzińskim, księdzu Tischnerze, Karskim. Czytamy Tischnera, dyktujemy jego słowa o sumieniu, prawie naturalnym, o związku kultury z moralnością. A potem cichniemy, bo trzeba posłuchać ptaków.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama