Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (41/2000)
Rządzący Serbią od trzynastu lat komunista Slobodan Miloszević zrobił wszystko, żeby zapewnić sobie ciągłość władzy nad Jugosławią. Przed wyborami prezydenckimi zmienił konstytucję, by umożliwić sobie reelekcję; wyrzucił z kraju "imperialistycznych" dziennikarzy, a zaprosił tych z Rosji i Chin; nie dopuścił do nadzorowania wyborów przez międzynarodowych obserwatorów; podał do sądu niezależne instytuty badania opinii publicznej przepowiadające jego porażkę. Szczytem cynizmu były wyroki, wydane przez sąd w Belgradzie kilka dni przed wyborami, skazujące kilkunastu zachodnich przywódców, w tym Billa Clintona i Jacquesa Chiraca, na dwadzieścia lat więzienia za "zbrodnie wojenne przeciwko Jugosławii". A to przecież Miloszević od kilku lat jest ścigany przez międzynarodowy trybunał za zbrodnie popełnione w Bośni i Kosowie.
Porażka Miloszevicia musiała być druzgocąca, skoro po kilkudniowym wahaniu oficjalnie przyznano, że panujący prezydent nieznacznie przegrał z liderem serbskiej opozycji Vojislavem Kosztunicą. Na 8 października zapowiedziano drugą turę wyborów prezydenckich. Czy do niej dojdzie, nie wiadomo. Opozycja utrzymuje, że jej kandydat wygrał już w pierwszej turze wyborów. Ani w Jugosławii, ani poza jej granicami nikt w to nie wątpi, jednak polityczny pragmatyzm nakazywałby ostrożność. Oczywistym jest, że Miloszević gra nie fair, fałszuje, nie waha się użyć siły. Jeszcze parę lat temu takie sposoby zapewniały mu sukces. Ale nie teraz, gdy kraj uwikłany od dziesięciu lat w wojnę pozostaje w stanie międzynarodowej izolacji i stoi na skraju gospodarczej katastrofy.
Ogłaszając drugą turę wyborów, serbski przywódca chce zyskać na czasie. Gdyby ogłosił, że wygrał wybory, Jugosławii groziłaby wojna domowa. Przyznanie się do porażki nie jest w stylu bałkańskiego dyktatora. Nie można liczyć na to, że Miloszević uszanuje wyniki wyborów i wycofa się z polityki. Nerwowo szuka więc trzeciej, krętej dróżki. Może liczy na to, że uda mu się sprowokować opozycję, wywołać uliczne zamieszki i unieważnić wybory? Może będzie pertraktowa1 z opozycją i odda część władzy w zamian za fotel premiera? Historia ostatnich lat pokazała, że w przypadku Miloszevicia nawet najmniej prawdopodobny wariant jest możliwy. Czy tym razem naród mu na to pozwoli? Opozycja, która zdecydowanie wygrała nawet w niezupełnie uczciwych wyborach, jest olbrzymią siłą. Już silniejszą od serbskiego przywódcy. Ale czy Miloszević się z tym pogodzi? Wszyscy czekają na jego ruch.
opr. mg/mg