Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (48/2000)
Rodzina siedzi przy stole. Spóźniony obiad powszedniego dnia. Dzieci opowiedziały już, ze zwykłą lakonicznością, o tym, co wydarzyło się w szkole. Teraz rodzice rozmawiają o sąsiadach i znajomych. Ojciec z podziwem mówi o kimś, komu udało się wykiwać wspólnika w interesach. Matka opowiada o bezrobotnych sąsiadach, co zeszli na dziady.
Oto lekcja wychowawcza, jaką otrzymuje duża — może przeważająca nawet część młodego pokolenia. Odraza, niechęć do tych, którym się nie wiedzie, zderzone z podziwem dla tych, co osiągają sukcesy wbrew etyce i prawu. To nie tylko problem moralny. To również problem ekonomiczny i polityczny. Za kilka, kilkanaście lat młodzi staną się pracownikami i pracodawcami. Wychowanie określi w jakiejś mierze jakość siły roboczej, rzetelność i wiarygodność pracodawców, obywatelską postawę jednych i drugich. Wartości, cechy charakteru i nawyki zachowań, jakie kształtujemy dziś, za kilka lat będą sprawdzone i ocenione przez jeden rynek pracy sięgający od Lizbony po Tallin i Odessę.
Według raportu UNICEF-u, opublikowanego przez PAP, w krajach Europy Środkowej i Wschodniej lawinowo rośnie procent młodzieży w wieku 15—18 lat porzucających naukę. W 1998 r. było ich 6 milionów, rok później — 9 milionów. Wiadomo, że nieliczni tylko porzucają naukę, aby pracować. Pozostali, aby biedować albo zbójować.
Kiedy patrzy się na prognozy zatrudnienia, na wykazy zawodów, które będą najpotrzebniejsze, można dojść do wniosku, że nie tylko nasze szkoły nie przygotowują jeszcze profesjonalnie do przyszłego rynku pracy, również wychowanie w rodzinach nie pomaga młodym dobrze przygotować się do przyszłych ról społecznych. Według wielu socjologów, czas aktywności zawodowej będzie się w przyszłości dzielił na trzy mniej więcej równe części — rzeczywistego zatrudnienia — poszukiwania pracy — doszkalania, zmiany, uzupełniania kwalifikacji dla nowego zatrudnienia. W trakcie aktywności zawodowej podobne cykle będą się powtarzały kilkakrotnie.
Nie wiem, czy wprowadzany teraz do liceum przedmiot „przedsiębiorczość” przewiduje pracę nad charakterem, a przecież trzeba elastyczności, odporności, uporu, pomysłowości, pewnie także fantazji, wyobraźni i poczucia humoru, aby od matury do starości łapać pracę i tracić ją, uczyć się ciągle czegoś nowego, raczej służyć innym niż produkować coś materialnego.
Według wiarygodnych danych, do 2010 roku półtora miliona ludzi będzie musiało stracić pracę w rolnictwie, ogrodnictwie, przetwórstwie rolnym. Kiedy patrzy się na mapę bezrobocia w Polsce, widać wyraźnie, że takie regiony jak województwa lubuskie czy warmińsko-mazurskie to zarazem województwa, gdzie stosunkowo dużo ludzi związanych jest z przestarzałą już bankrutującą produkcją rolną. Tam, gdzie jest marnie — pogorszy się najwcześniej i najboleśniej.
Czy potrafimy i czy chcemy temu zaradzić? Wsie, miasteczka, przedmieścia o dużym zagęszczeniu biedy i bezrobocia, to nie tylko miejsca krzywdy, cierpienia, niesprawiedliwości. To społeczny i polityczny dynamit grożący wybuchem przestępczości i ekstremizmów. Te pola minowe trzeba rozminować. I chyba lepiej robić to w imię solidarności i dobroci niż ze strachu przed skutkami wybuchu.
Liberałowie, którzy widzą lekarstwo na wszystko w sprawnym działaniu rynku, konkurencji, giełdy — sami lubią w domu dostać coś z miłości, sympatii, przyjaźni — za darmo. Ekonomia rynku, która nie ma w zapleczu społecznym stref ekonomii daru, choćby tak małych jak domy rodzinne, wyrodnieje. Ekonomia rynku bez ekonomii daru zamienia się prędzej czy później w ekonomię jawnego rozboju, albo rozboju ukrytego pod praktykami monopolistycznymi i globalizacyjnymi.
opr. mg/mg