Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (1/2001)
Mijający rok rozpoczął się sensacyjnie - 31 grudnia 1999 roku Borys Jelcyn zrezygnował z prezydentury powierzając pełnienie obowiązków prezydenta premierowi Władimirowi Putinowi. Czy pod koniec roku wiemy, kim jest Putin i jaką Rosję zamierza zbudować? Wciąż nie wiemy, na czym ma się opierać siła Rosji: katastrofa "Kurska" i niedawna utrata kontroli nad stacją kosmiczną "Mir" stawiają pod znakiem zapytania zarówno możliwości rosyjskiej armii, jak i potencjał technologiczny kraju. Wzrost gospodarczy i nadwyżkę budżetową Rosja zawdzięcza przede wszystkim wzrostowi światowych cen na surowce energetyczne, a nie sukcesom na polu restrukturyzacji swojej gospodarki. Zapowiadana przez Putina walka z oligarchią ograniczyła się na razie do - jak mówią Rosjanie - "pokazuchy" z udziałem dwóch jej przedstawicieli: Bieriezowskiego i Gusińskiego, będących zarazem politycznymi przeciwnikami prezydenta. Coraz wyraźniej też widać, że - początkowo wystraszeni nowym porządkiem administracyjnym - gubernatorzy odzyskują rezon i coraz bardziej otwarcie krytykują wewnętrzną politykę prezydenta. Kształt i miejsce nowej Rosji na arenie międzynarodowej wciąż pozostają niewiadomą. A w samej Rosji słychać pytanie, czy przypadkiem sens polityki Putina nie ogranicza się do kompromisu pomiędzy tym, co było (przywrócenie sowieckiego hymnu) z tym, czemu już nie można zapobiec (pozostawienie nowej flagi)? Nikt nie wątpi, że kształt amerykańskiej demokracji ulegnie jakiejś zasadniczej zmianie w związku z żenującym spektaklem pod tytułem "ręczne liczenie głosów na Florydzie". Kłopoty z ostatecznym ustaleniem zwycięzcy wyborów prezydenckich będą miały ogromny wpływ na kształt nowego przywództwa jedynego dzisiaj supermocarstwa i mogą mieć poważne konsekwencje dla amerykańskiej polityki zagranicznej, zwłaszcza zaś dla jej stosunków z Europą. Upadek Slobodana Miloszewicza został przesądzony. Prezydenckie i parlamentarne wybory przyniosły zdecydowane zwycięstwo jego przeciwnikom. Czy nowy rząd poradzi sobie z dramatyczną sytuacją gospodarczą kraju? Czy wspierający go dzisiaj wyborcy zdołają unieść ciężar koniecznych reform? Przede wszystkim zaś - czy naprawdę zdecydowano się odrzucić na zawsze mit "Wielkiej Serbii"? Wynik szczytu Unii Europejskiej w Nicei odebrano w Polsce jako wielki sukces - oto określono wreszcie możliwą datę jej rozszerzenia. Ale wielu europejskich polityków i komentatorów przebieg wielogodzinnych, także nocnych, negocjacji raczej rozczarowuje. Narodowe egoizmy z całą mocą ujawnione w Nicei w niekończących się przetargach o liczbę głosów poszczególnych państw, nie skłaniają do nadmiernego optymizmu. Po Nicei, trudniej uwierzyć, by wspólna europejska polityka zagraniczna i obronna szybko przekształciła się w realistyczną i wspólną koncepcję. Niepokoi przyszłość Ukrainy, wciąż co prawda deklarującej przywiązanie do idei integracji z Europą, lecz oddalającej się od niej cywilizacyjnie, mocno związanej - poprzez rosnącą obecność rosyjskiego kapitału - z Moskwą. W marcu ubiegłego roku w Lublinie ukraiński premier mówił o uciekającym czasie, którego Ukraina nie może już stracić, jeśli nie chce pogrążyć się w gospodarczej i cywilizacyjnej zapaści. Dzisiaj wiemy, że Ukraina wciąż traci czas. Czy jeszcze w ogóle go ma? Odchodzący rok zamknęły najsmutniejsze Święta Bożego Narodzenia w Betlejem. Czy nadchodzący rok będzie wreszcie rokiem pokoju dla obu narodów żyjących w Ziemi Świętej? Czy 2001 rok, rozpoczynający nowe tysiąclecie, przyniesie odpowiedzi na pytania, których wciąż zbyt wiele? Życzę tego nam wszystkim.
opr. mg/mg