Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (9/2001)
Sekretarz Generalny Sojuszu Północnoatlantyckiego, lord Robertson, przyjechał do Moskwy przede wszystkm po to, by razem z ministrem obrony Iwanem Siergiejewem dokonać uroczystego otwarcia moskiewskiego biura NATO, zamkniętego od czasu natowskich bombardowań Serbii. Ten symboliczny gest oznacza wznowienie zamrożonej współpracy między sojuszem a Rosją. Poza towarzyszącym tego rodzaju wydarzeniom ceremoniom, lord Robertson miał do przekazania swoim rosyjskim partnerom jeszcze jeden komunikat — że polityka „otwartych drzwi” nadal pozostaje natowskim priorytetem i nie ma powodu — poza brakiem spełnienia natowskich kryteriów — dla którego te „otwarte drzwi” miałyby być dla kogokolwiek zamknięte. Polskie doświadczenie pokazuje, że rozszerzenie paktu może wpływać pozytywnie na rozwój dwustronnych stosunków, czego najlepszym dowodem jest przekonanie prezydenta Putina, że to właśnie w ostatnim okresie stosunki polsko-rosyjskie stały się na tyle ważne, że mogą stanowić modelowy przykład dla stosunków Rosji z pozostałymi państwami byłego obozu socjalistycznego. Poza tym, dodał Robertson, prawdziwa debata nad drugą falą rozszerzenia odbędzie się najwcześniej za półtora roku i oczywiście — tak jak w przypadku pierwszej — zastrzeżenia Rosji zostaną wzięte pod uwagę.
Po takim oświadczeniu należałoby się spodziewać ostrej riposty — nie wierzę, że rosyjscy partnerzy Robertsona nie dostrzegli mało subtelnej ironii — na przykład ponownego zamknięcia natowskiego biura na trzy spusty. Nic takiego jednak nie nastąpiło — zamiast ostrej polemiki, Robertsonowi zaproponowano stworzenie paneuropejskiego parasola bezpieczeństwa, różniącego się od kontestowanej przez Rosję i niektóre państwa europejskie amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej tym, że byłby on... ruchomy. Sens rosyjskiej propozycji — zwykle w ostatnich latach — zmierza do wykorzystania europejskich ambicji dla zmniejszenia amerykańskiej obecności w Europie. Tak też przyjął ją lord Robertson, ograniczając się do stwierdzenia, że stanie się ona przedmiotem studiów najwybitniejszych ekspertów.
Nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek w Europie „kupił” tak prymitywny pomysł na skłócenie NATO. Na co więc liczył prezydent Putin, uroczyście wręczając dokumentację pomysłu Robertsonowi? A jeśli wierzył, że taki plan naprawdę może się udać? Trudno w to uwierzyć, ale tak może być. Co z tym zrobić? Odpowiedź nie jest optymistyczna — poczekać na nowy etap stosunków Rosja—NATO kolejnych kilka lat.
opr. mg/mg