Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (32/2001)
Kolejna zła wiadomość z Sejmu. Posłowie - głównie z bloku SLD-owskiego, ale wspomagani głosami z innych ugrupowań nie zgodzili się na uchwalenie przepisu czyniącego jawnym stan majątkowy parlamentarzystów.
W sytuacji, gdy prawie co dzień słychać na sali obrad kwieciste i żarliwe zapewnienia o woli zwalczenia korupcji - decyzję taką trudno określić innym słowem niż hańba. To, że deklaracje finansowe będą przekazywane władzom skarbowym, nie jest żadnym rozwiązaniem, raczej zapowiedzią wciągania pracowników urzędów skarbowych w krąg matactw i przekupstwa. Co gorsza, opinia publiczna i uczciwie służące społeczeństwu media są w Polsce zbyt słabe, aby postawić tamę utrwaleniu sytuacji jawnego sprzyjania korupcji. W społeczeństwie, w którym szanowana byłaby zasada "czystych rąk", tylko posłowie, którzy głosowali za jawnością stanu majątkowego mieliby szansę na powtórny wybór. Ci, co głosowali przeciw albo byli nieobecni, albo wstrzymali się od głosu, pogrzebaliby tym samym swoje kariery publiczne na zawsze, a w życiu towarzyskim na długo odczuwaliby konieczność tłumaczenia się z aspołecznego i podejrzanego zachowania w Sejmie. U nas ludzie otwierający ustawą sejmową furtki korupcji są bezpieczni. Wątpię, czy znajdzie się organ prasowy dość odważny, aby wydrukować imienne listy posłów dotyczące tego głosowania.
Tytułowy zwrot przyszedł mi do głowy, bo nie metaforyczne, a realne stawianie tam, obrona, uszczelnianie tam i obwałowań to wielki problem setek tysięcy Polaków. Po czterech latach znów dotknęło kraj nieszczęście wielkiej powodzi - giną ludzie, przepada dobytek i dorobek całego życia wielu rodzin, wielu traci dach nad głową albo nadzieję na podtrzymanie gospodarki. Ogromna większość poszkodowanych to ludzie mający bardzo skromną sytuację materialną, albo po prostu biedni.
Jednocześnie niszczeje skutkiem powodzi, burz, gradobicia duża część wspólnego mienia - woda zabiera mosty, wały, drogi, podmywa tory kolejowe, wichury niszczą sieć elektryczną i telefoniczną, anteny, przystanki autobusowe. Usuwanie szkód pochłonie setki milionów złotych z budżetu - a więc z naszych podatków. Ci szczęśliwi, do których klęski docierają tylko za pośrednictwem gazet, radia i TV mają niewielkie wyobrażenie o prawdziwym rozmiarze ludzkiego bólu, bezradności, przygnębienia. Nie zdają sobie też przeważnie sprawy, ile dobroci, dzielności, pomysłowości i wytrzymałości wykazują ratownicy - zarówno strażacy, policjanci, żołnierze, pracownicy samorządów i organizacji charytatywnych, jak i rodziny ofiar powodzi, sąsiedzi, wolontariusze. Ta pomoc nie może ustać z chwilą opadnięcia wód - będzie potrzebna przez długie miesiące i dlatego musi ona stać się wspólną sprawą, muszą się w nią włączyć ci, do których nie docierały ani klęski, ani wiadomości o akcjach na rzecz poszkodowanych. To niełatwe, ale trzeba zobaczyć pewną szansę w tej serii klimatycznych kataklizmów - szansę zrozumienia, czym może być społeczeństwo obywatelskie pojmowane jako społeczeństwo opiekuńcze. Powoli uczymy się przecież przemieniać kłopoty i porażki w pozytywne, użyteczne dla lepszej przyszłości doświadczenia - trudny czas po powodzi powinien owocować utrwaleniem struktur pomocy, rozprzestrzenieniem się wzorów sprawnej organizacji. Trudno sądzić, czy klimat popsuł się nam na dłużej - ale pewne jest, że warto utrzymać i utrwalić to, co okazało się skuteczne.
opr. ab/ab