Tak zwana kampania

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (36/2001)

Jeszcze parę tygodni potrwa u nas tzw. walka wyborcza. Dzieci akurat wróciły do szkoły, to może dobrze byłoby nie mącić w uroczych główkach i wyjaśnić, że to polski model walki wyborczej. Kłopot w tym, że nie wszyscy naraz mogą się dopchać i przyłożyć resztkom dawnej koalicji unijno-awu-esowskiej. Nie nazywajmy walką wyborczą tej kampanii obraźliwych pomówień, którą prowadzi np. SLD. Kampania ta zresztą trwa od czterech lat, a rozmaici „poputczycy" prześcigali się w formułowaniu zarzutów niekompetencji, głupoty, a wreszcie złodziejstwa. Szkoda, że tak nieśmiało: dlaczego nie powiedzieć wprost, że Buzek i koledzy rozrzucają stonkę, nocą bezczeszczą pomniki wyzwolicieli, niewinne dziatki przerabiają na macę, którą popijają robotniczą krwią, nieelegancko przy tym mlaskając. Najśmieszniejsze jest przy tym, że niemal każde przedsięwzięcie czy ustawę interpretowano jako chęć zdobycia wyborczych głosów, przy czym zawsze sondaże wykazywały spadek popularności rządzących. Robienie z przeciwnika idioty i przyprawianie mu gęby zdało egzamin podczas dwóch elekcji prezydenckich, teraz będziemy mieli kolejny triumf starej, dobrej szkoły propagandowej.

Dlaczego ten prosty scenariusz tak dobrze działa? A dlaczego telenowele mają dziewięćset odcinków? Dlaczego do kolejnej emisji „Big Brothera" zgłasza się ponad sto tysięcy kandydatów? Znany polski socjolog w wypowiedzi dla radia powiedział niedawno, że w kampanii wyborczej brakuje poważnej debaty programowej. Panie Profesorze! Po co debata? Kto ma ochotę oceniać rzeczowe argumenty? Kto by tego słuchał? Miliony ludzi oglądają „reality shows", ich poetyka znacznie bardziej im odpowiada od analizy programów ekonomicznych i społecznych. Te miliardy złotych, których brakuje - przecież mato kto dostrzega, iż składają się na nie dziesiątki i setki złotych wypłacane pojedynczym obywatelom w postaci zasiłków, zapomóg, programów socjalnych, rent itd. itp. Brakuje - znaczy ukradli. Proste? Proste. Prostackie? Ten, kto tak powie jest nudziarzem, albo, co gorsza, wrogiem ludu. Zamiast nudzić, kandydaci raczej powinni zamknąć się w jakimś baraku, gdzie kamera będzie ich podglądać. Lud chętnie wyda pięć złotych na telefon, żeby głosować na tych, którzy mu się najbardziej spodobają (jeszcze chętniej, żeby wskazać tych, którzy się nie podobają). Nawiasem mówiąc, przeczytałem gdzieś propozycję, aby mandaty poselskie przydzielić wedle któregoś sondażu opinii publicznej - pozwoliłoby to podobno zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy z państwowej szkatuły. To pójdźmy dalej - niechby posłowie zbierali na swe uposażenia za pomocą audiotele. Im więcej zwolenników zadzwoni, tym wyższe będą diety danego kandydata. Bzdura? No jasne. Ale czy na marginesie wzajemnych napadów na siebie wybrańcy demokracji zadbali kiedyś o to, żeby spokojnie wytłumaczyć, iż demokracja kosztuje i musi kosztować? Demokracja jest drogim luksusem, rzecz w tym, że bardziej zgrzebne ustroje są per saldo jeszcze droższe.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama