Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (48/2001)
Ustawa podatkowa została podpisana — w przyszłym roku zapłacimy wyższe podatki. Trudno było się spodziewać czegoś innego: dramatyczny niedobór pieniędzy w państwowej kasie nie pozwalał na złudzenia. Braki załatać można było zmniejszając wydatki lub powiększając dochody albo też czyniąc jedno i drugie równocześnie.
Brak tu miejsca na analizę przyjętych rozwiązań, nie czuję się zresztą kompetentny do takiej oceny. Warto jednak zwrócić uwagę, że propozycje rządzącej koalicji nie układają się w żadną spójną wizję reformy systemu dochodów państwa. Od dawna słychać dość zgodne opinie, że polski system podatkowy wymaga zasadniczej zmiany, że jest skomplikowany, nieefektywny itp. Propozycje zmian idą w różnych kierunkach, w czym nie ma nic dziwnego. Podatki to jeden z zasadniczych sposobów realizowania podstawowych funkcji państwa i prowadzenia polityki. Różne wizje polityczne w naturalny sposób przekładają się na różne propozycje podatków. Zgoda panuje co do jednego: system wymaga naprawy.
Można było oczekiwać, że szykujący się od dawna do objęcia władzy SLD zdoła wypracować spójny system podatkowy. Minister Belka, przed wyborami główny doradca ekonomiczny prezydenta, nie miał problemów z dostępem do danych. Mimo to trudno dostrzec w zmianach cokolwiek, prócz pospiesznej próby załatania luki w finansach publicznych.
Oczywiście można powiedzieć, że na razie trzeba było po prostu szybko znaleźć odpowiednią sumę pieniędzy w naszych kieszeniach. Rzecz jednak w tym, że te poszukiwania nie sprawiały wrażenia realizowania pierwszego etapu zakrojonej na kilka lat całości. Był to raczej wynik gorączkowego, doraźnego poszukiwania sposobu możliwie łatwego i pewnego zdobycia odpowiednich sum. Nic nie wskazuje na to, że taki długofalowy plan w ogóle istnieje.
SLD nie może się tym razem tłumaczyć oporem koalicjanta. PSL jest tak słabe i zagrożone przez konkurencję „Samoobrony”, że ogranicza się tylko do niechętnych pomruków, pustych gestów i gróźb bez pokrycia.
Sposób uchwalania podatków nie wróży nic dobrego. Wygląda na to, że wracają obyczaje z lat 1993—1997, kiedy to koalicja SLD—PSL wykazywała pewną sprawność w rozwiązywaniu doraźnych trudności oraz całkowitą niechęć do podejmowania decyzji systemowych. Owszem, trwały prace studyjne, ale ryzykownych decyzji nie podejmowano. Można się obawiać, że teraz będzie podobnie. Miłośników świętego spokoju zadowoli koniec „reformatorskiej gorączki” ostatnich czterech lat. Niestety, zasadnicze problemy stojące przed Polską same się nie rozwiążą.
opr. mg/mg