Majstrowane prawo

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (4/2002)

Stawia się u nas często pytanie o największy mankament naszego życia społeczno-politycznego. Myślę, że tą największą bolączką jest sposób obchodzenia się z prawem. Zarzut ten odnosi się zarówno do stanowienia prawa, jak też do jego stosowania przez organa władzy (administrację i sądy), a także do jego przestrzegania przez tych, których prawo dotyczy. Poniżej kilka uwag o sposobie obchodzenia się z prawem przez tych, którzy je tworzą.

Po co ludzie tworzą sobie prawo? Odpowiedzi na to pytanie są nader zróżnicowane. Od starożytności wiąże się prawo z ideą sprawiedliwości. W Europie średniowiecznej mocno podkreślano rolę prawa dla zapewnienia pokojowego współżycia ludzi i pokoju między narodami. W czasach wojen religijnych u początków nowożytności godzono się na prawo, aby zamilkła broń. Prawo zamiast siły — zarówno jako sposób rozwiązywania konfliktów, jak też jako ochrona słabszego: prawo ma zapewnić równe szanse muskularnemu siłaczowi i słabemu chudopachołkowi. Zawsze przy tym podkreśla się, że prawo stanowi się dla dobra wspólnego — jak to najzwięźlej wyłożył św. Tomasz z Akwinu w swej definicji ustawy. Od czasów rewolucji francuskiej dostrzega się rolę prawa dla kształtowania społecznego i gospodarczego rozwoju; uprzemysłowienie Europy ma dużo do zawdzięczenia nowemu, ówczesnemu prawodawstwu. Systemy praw gospodarczych i społecznych to zjawiska charakterystyczne dla czasów najnowszych.

Skoro prawo okazało się przydatnym narzędziem sterowania życiem społecznym, to można je użyć do układania stosunków korzystnych dla jakiejś jednej grupy. Wystarczy przejąć władzę ustawodawczą — i już ma się w ręku instrument do wygrywania własnych korzyści. Wyraziście i bez osłonek przyznawali to marksiści, definiując prawo jako narzędzie w rękach klasy panującej do kształtowania stosunków społecznych, korzystnych dla tej klasy. Dlatego mówiono nie o sprawiedliwości, lecz o sprawiedliwości socjalistycznej, oczywiste było, że za pomocą prawa należy zniszczyć wroga klasowego (a także zlikwidować „zabobon religijny” i wprowadzić w życie obowiązujący światopogląd). Wydawałoby się, że wraz ze zmierzchem państwa na usługach jednej — „panującej” — klasy odejdzie też do lamusa pojmowanie prawa jako narzędzia w ręku klasy czy jakiejś grupy społecznej.

Niestety, tak się nie stało. Dla zwycięzców w wyborach najpilniejsze zadanie to odpowiednie — z ich punktu widzenia — ustawienie prawa. Jeśli — np. z powodu kadencyjności — nie da się zagarnąć dla siebie jakiegoś centralnego urzędu, przeprowadza się ustawowo jego restrukturyzację, Zmienia się prawo „pod siebie”. Tworzy się prawo „klasy panującej”.

Wprost nikt nie przyznaje się do klasowego pojmowania prawa, zazwyczaj znajdzie się jakieś uzasadnienie, ale, niestety, zdarza się też cyniczne wskazanie na układ większościowy w parlamencie (przytrafia się to nie tylko politykom z obecnie rządzącej koalicji). „Dysponując tyloma mandatami, jesteśmy w stanie wszystko uchwalić i przeforsować”. Tak, jakby tym, co mają wystarczającą większość, wszystko było wolno! Prawo traktowane jako narzędzie w ręku silniejszego. I — co gorsza — jawnie jako takie pokazywane. Powiada przecież poseł z partii, która chętnie wchodzi w koalicje rządzące: „Niech nie podskakują, bo im pokażemy”. A inny mówi: „Musimy zmienić ustawę, bo w tej radzie większość ma opozycja”. Świat postrzegany przez „swój” i „opozycjonista”. (To i tak sukces demokracji, że — przynajmniej słownie — nie kwestionuje się prawa opozycji do istnienia, chociaż nie wiem, jakby to wyglądało, gdyby do władzy doszli ci, którzy wciąż pouczają, co powinien czynić „prawdziwy patriota” i jak powinien zachować się „prawdziwy Polak”).

Mówimy, że tworzymy państwo prawa. W państwie demokratycznym realna jest obawa, że może to być prawo psute przez wciąż nowych majsterkowiczów.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama