Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (13/2002)
Czy z tajemnicy zmartwychwstania Pańskiego płyną jakieś wnioski odnośnie do społecznych, politycznych i prawnych problemów naszego życia?
Odpowiedź może być tylko pozytywna. Zmartwychwstanie Pańskie rzuca przecież światło na całe nasze życie. Daje nam pewność wiary, że i my zmartwychwstaniemy, że czeka nas życie wieczne i Sąd Ostateczny. Skoro Bóg orzeknie w instancji niedopuszczającej już apelacji, to mamy pewność nieodwracalnej i niepodważalnej sprawiedliwości.
Nie zwalnia nas to od odpowiedzialności już tu, na ziemi, ani od troski o sprawiedliwość, każe jednak widzieć tę sprawiedliwość w uwarunkowaniach czasu i przestrzeni, zawsze jakoś niedoskonałą i to zarówno „obiektywnie”, jak — zwłaszcza — w naszym odczuciu. Wiara w ostateczną, Bożą sprawiedliwość pozwala nam łatwiej znieść poczucie niesprawiedliwości, chroni przed rozpaczą i zgorzkniałą rezygnacją. Zarazem jednak każe nam odnosić się samokrytycznie do własnego poczucia sprawiedliwości i zachować dystans wobec naszego odczuwania niesprawiedliwości.
Uświadomienie sobie, że to Bóg będzie ostatecznie sądził wszystkich, powinno powściągać nasze zakusy sądzenia: kto wydaje sąd o drugim człowieku, ten jakby zajmował miejsce na fotelu Pana Boga. Dla zachowania porządku powołują sobie narody sędziów, ale chrześcijanie — właśnie w świetle prawdy o zmartwychwstaniu — winni zdawać sobie sprawę z ich ograniczonych możliwości. Najpierw dlatego, że to też ludzie. Po wtóre dlatego, że mogą orzekać tylko na podstawie i w ramach obowiązującego prawa, a sprawiedliwość zapewniona za pomocą prawa jest zawsze sprawiedliwością ludzkiego rozeznania. Każdy sąd ludzki jest najwyżej przedostatni. Jest doczesny, „do czasu”, wydany w świecie poddanym przemijaniu i wymuszającym dokonywanie wyborów.
To mądrość każe ludziom tworzyć prawo jako narzędzie pokoju i jako tako skoordynowanego życia. W kulturowym zasięgu chrześcijaństwa prawo zawsze ceniono wysoko, a w konieczności jego stosowania nie dopatrywano się nieszczęścia. Ale jest w prawie coś dramatycznego. Prawo to nie środek zabezpieczający przed grzechem, lecz samo tworzenie prawa jest następstwem grzesznej kondycji ludzkiej. Jeden z prawników XIX-wiecznych (Jellinek) napisał, że prawo chroni minimum moralności. Nie wydaje się, by w ten sposób trafnie oddano stosunek prawa do moralności. Słuszne jest to zdanie w tym sensie, że nie można całego porządku moralnego ująć w normy prawa, uczynić go prawnie obowiązującym i egzekwować w sądach. Perspektywa doczesna jest w ogóle za krótka dla ułożenia i realizacji programu życia. Prawo ma na oku tylko tę perspektywę, ale też samym do-czesnym prawem nie zapewni się „całej” sprawiedliwości. Dlatego rozróżnia św. Tomasz „sprawiedliwość we właściwym znaczeniu” i „sprawiedliwość legalną”. Prawo ogranicza się do wymogów tej drugiej, ale nie zwalnia przecież człowieka od troski o sprawiedliwość „pełną”. To znaczy od tego, by sam był sprawiedliwym.
Tymczasem mamy kłopoty już ze sprawiedliwością legalną, a cóż dopiero ze sprawiedliwością „pełną”. A już zupełnie przewrotnie sprawujemy się, gdy pod pozorem sprawiedliwości „prawdziwej” podważamy sprawiedliwość legalną — np. usprawiedliwiając naruszenie prawa czy zgoła lekce sobie ważąc legalne wyroki. Zachowujemy się tak, jakbyśmy stanowili ostatnią i ostateczną instancję. Jednak nasze sądy (w sensie zarówno zdań i opinii przez nas wypowiadanych, jak też w sensie instytucji ferujących wyroki) nie dezaktualizują Sądu Ostatecznego. Zmartwychwstanie Jezusa gwarantuje, że na nim staniemy. Odważę się dodać: na szczęście.
opr. mg/mg