Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (16/2002)
W naszym kościele pojawiły się nowe ławki, które jeszcze przez czas jakiś będziemy spłacać. Jak każda nowość, oprócz wielu zalet mają one pewną wadę (a może zaletę): naruszają utrwalone przyzwyczajenia. Przyzwyczajenia w polskich kościołach są takie, że najpierw trudno przebrnąć przez ludzką zaporę w drzwiach, blokującą dostęp do wcale nieprzepełnionego wnętrza, a potem trzeba by deptać po nogach wiernych, żeby dostać się do miejsc siedzących — jedyne wolne to te środkowe, bo ci, którzy przyszli wcześniej, oczywiście usiedli z brzegu. Choć wielu Polaków definiuje swoje poglądy jako umiarkowane i centrowe, w praktyce wybierane są postawy (i posiady) ekstremalne. A może to atawistyczne przywiązanie do wolności?
W każdym razie ksiądz proboszcz, namówiony przez radę parafialną, z ambony tłumaczył, jak używać nowych mebli. W pierwszej chwili trochę mnie to zdziwiło, bo nie mieszkam w Wąchocku ani w Marklowicach (przy całym szacunku dla tych osławionych dowcipami miejscowości), lecz w dużym mieście wojewódzkim. Jednak po chwili przeszła mi ochota do „rzucenia kamieniem”. Od paru lat muszę koegzystować z komputerem i dobrze wiem, że to, co oczywiste dla dzieci epoki informatycznej, wcale nie jest takie jasne dla mnie. W razie problemów, zamiast beznadziejnie walczyć z instrukcją, wolę, żeby zaprzyjaźniony „guru” powiedział mi, jak pięciolatkowi, które klawisze i w jakiej kolejności mam nacisnąć. Myślę, że każdy ma swoją „ławkę”; niedawno przeczytałem wypowiedź pani prezes ZUS-u, która wyznała, że z ledwością potrafiła wypełnić formularz przygotowany przez jej macierzystą instytucję dla osób zatrudniających pomoc domową. Od czasu do czasu pojawiają się w prasie wesołe doniesienia z USA, gdzie w barach szybkiej obsługi umieszcza się ostrzeżenie: „Uwaga! Kawa w kubku jest gorąca i można się nią oparzyć”. Wszyscy od lat naigrawają się z konkursów „Audiotele”, że takie głupie. Ale choć nie przestanie nas to śmieszyć, to warto zwrócić uwagę na ich popularność, ściśle powiązaną z łatwością. Jakkolwiek rozwiązania licznych problemów nie są tak łatwe ani proste, jak o tym mówią niektórzy politycy, to przynajmniej część z nich nie jest tak trudna, żeby się nie udało ich przystępnie wytłumaczyć. A jeśli adresaci nie zrozumieli, to wytłumaczyć jeszcze raz. I jeszcze raz. Pewien matematyk, gdy już czwarty raz wytłumaczył nierozumiejącej klasie, o czym mówi, to wreszcie sam zrozumiał. Trzeba poświęcić wiele czasu, by znaleźć rozwiązanie, ale jeśli nie zależy nam tylko na własnej satysfakcji, to być może nawet więcej czasu wymaga wyjaśnienie innym. Gdybyż tak na przykład poprzedni rząd przyłożył się bardziej do wyjaśniania, o co chodzi w tych reformach! Może zrozumieliby to nawet w ZUS-ie. Gdybyż dziennikarze wyciskali z zapraszanych ekspertów proste i czytelne myśli, a nie traktowali ich jak ozdobniki, takie „myślidełka”, którymi obwiesza się program, bo wtedy mądrzej wygląda! Może ludzie po jakimś czasie przywykliby, że myślenie nie jest aż tak trudne i siadaliby w ławkach racjonalnie.
opr. mg/mg