Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (1/2003)
Nie ma we mnie ni krzty entuzjazmu dla Nowego Roku i nawet dziwię się, dlaczego zapisujemy go dużymi literami. Owszem, mogę zabawić się przy tej okazji w sympatycznym gronie przyjaciół, ale bez przesadnych wiwatów noworocznych. Mój dystans nie dziwi, zapewne, wiernych utracjuszy raju, skoro już od dawna powtarzam u progu każdego kolejnego roku kalendarzowego, że to żaden powód do wielkiej radości. Z czegóż bowiem miałby się cieszyć człek rozumny: że kończy się kolejny etap jego życia, a wszystko, co przed nim, wcale nie musi okazać się lepsze od tego, co już było i co jest? Kto może dzisiaj wiedzieć, co przyniesie Nowy Rok i czy nie okaże się, raz jeszcze, iż lepsze jutro było wczoraj?
Zerkam więc sobie na żłóbek i choinkę, bo niebawem nadejdzie pora pożegnać się z nimi, aż do kolejnych Świąt Bożego Narodzenia. Kiedyś pojawiały się one w domach dopiero w dzień wigilijny i stały, najczęściej, do Trzech Króli. Teraz za to, na wzór krajów protestanckich, rozświetlone choinki i dekoracje świąteczne widać na wystawach sklepowych i przed marketami już na początku Adwentu, a usuwa się je pod koniec stycznia. Nawet jeśli dla handlowców jest to czas najwyższych obrotów, bo trwa szał przedświątecznych — a potem poświątecznych — zakupów, to zachęcałbym do unikania przesady. Zwłaszcza, że przykład jest zaraźliwy i do wielu domów zaczyna się wdzierać ów nowy, dziwaczny obyczaj. Znam nawet pewną niewiastę, która swoją sztuczną choinkę rozbiera dopiero w Wielkim Poście i to raczej już bliżej Wielkanocy. Powiada, że dzięki temu przedłuża sobie do granic możliwości nastrój świąteczny. Cóż, taki jej wybór; może nadejdzie czas, że w ogóle nie będzie jej rozbierać i choinkę potraktuje jako całoroczny abażur?
Jak każdego roku o tej porze odżyły dyskusje wokół wycinki zielonych drzewek. Namiętni ekolodzy-amatorzy ronili więc znowu łzy nie tylko nad karpiami, ale i nad „bezmyślnym obyczajem”, któremu hołduje jeszcze tyle osób nabywających żywe choinki. Nieszczęśni „zieloni”, jak to oni, zbytnio przesadzają w swojej argumentacji. Trudno się jednak dziwić, skoro „zieloni”, to, z reguły, niedojrzali „czerwoni”. Może warto byłoby porozmawiać z leśnikiem, który spokojnie wyjaśniłby, iż niedoinwestowane leśnictwo ma niezłe dochody ze sprzedaży choinek, które hodowane są na nieużytkach. Czyli w tych miejscach, na których i tak nic innego by nie urosło.
Za to w niektórych miastach można już, podobno, wypożyczyć choinkę na czas świąt. I to także żywą! Za to sklepy oferują sztuczne drzewka, różnej wielkości i kształtów, z gałązkami rozmieszczonymi symetrycznie i asymetrycznie, jak kto woli. Plastikowe choinki, czyli sztuczne — jak coraz większe połacie naszej rzeczywistości — ale czy ekologiczne? Ba, są już nawet choinki... grające. Nie wiem wprawdzie, czy to postęp, ale oczekiwałbym wkrótce także choinek śpiewających, chodzących i pląsających, czyli — jak to się dzisiaj mądrze powiada — interaktywnych. Oczami wyobraźni widzę już takie drzewko: będzie można z nim porozmawiać, zatańczyć, a nawet zaprogramować, aby intensywniej pachniało. I mam nadzieję, że będzie, oczywiście, sterowane na pilota.
O wątpliwym sukcesie, jakim miało być — obwieszczone hucznie przez rząd i media — zakończenie negocjacji z Unią Europejską, świadomie nie pisałem ani na święta, ani dzisiaj. Po co się irytować już na początku roku? Ale z tym sukcesem, doprawdy, nie przesadzajmy.
opr. mg/mg